Wyświetlono wiadomości wyszukane dla słów: projektowanie ogrodów zdjęcia





Temat: Urlop we troje - cieszę się na wyjazd
Link do zdjęć w galerii naszej: viewtopic.php?f=40&t=214&start=15

O większości programu zadecydował nasz kot, któremu trzeba było znaleźć opiekę, a ta znalazła się dopiero w Bielsku-Białej, u moich rodziców. Z Bielska pojechaliśmy do Iłowej, koło granicy niemieckiej, gdzie mieliśmy bardzo przyzwoity hotel z pomocną i bardzo miłą obsługą i fajnym ogrodem. Teoretycznie nie było można zamawiać nic do pokoju, a my nie mogliśmy zostawić Marcela samego i iść na kolację - pani kelnerka na palcach przyniosła nam jedzenie do pokoju, szeptem ustalając, że rozliczymy się później. Kolejny dzień to było wielkie leniwe śniadanie (uwielbiam!), potem
spacer po Iłowej, gdzie jest fajny pałac (obecnie szkoły ponadgimnazjalne) i
park, który niegdyś zainspirował do utworzenia ogrodu japońskiego we Wrocławiu. Pałac z zewnątrz bardzo efektowny, ale park zaniedbany. Niemal w południe pojechaliśmy dalej. Niemieckie autostrady fajne, nawet przez Berlin jechało się płynnie. Często były parkingi bez stacji benzynowych, ale z częścią
restauracyjną i piknikową - Marcel pobrykał na trawie, potem spokojnie znosił
trasę. Wieczorem byliśmy w Buxtehude, które wydawało mi się jedynie sypialnią
Hamburga, a okazało się przyjemnym miasteczkiem z historią. Pierwszego dnia
oglądaliśmy więc to miasteczko. Drugiego dnia byliśmy w Hamburgu.
Bardzo mi się podobało, jak w tym mieście stara architektura łączy się z nową,
jak projektuje się budynki i przestrzeń publiczną nawet tam, gdzie nic z tego
starego nie widać - wszystko, co widziałam, tworzyło jeden spójny klimat. Miłym zaskoczeniem były knajpki portugalskie - całe ulice takich knajpek - gdzie szef i personbel mówił do siebie po portugalsku, byli dla nas bardzo mili, a Marcel nawet dostał lody gratis (ja zjadłam, ale jemu zostawiliśmy opakowanie-smoka). Kolejnego dnia skoczyliśmy do zoo - zwierzęta jak zwierzęta, we Wrocławiu też ich sporo mamy, ale na mnie wrażenie zrobiła przestrzeń - jak nasze ogrody botaniczne, do tego jeszcze ciekawe budowle - naprawdę ładnie to wyglądało.

Te dni były właściwie bez specjalnych przygód. Potem było ciekawiej pod tym
względem. Następny dzień przeznaczyliśmy na podróż pod granicę polską, ale po
drodze zboczyliśmy do Luneberga - miasta, które za Piastów nam (i połowie
Europy) sól sprzedawało. Fajnie było, piękna starówka, stary port, stary żuraw,
targ (w Niemczech przeważnie dwa razy w tygodniu na głównym placu miasta jest targ). Zabawiliśmy na tyle długo, ze kiedy w Cottbus znaleźliśmy nasze
schronisko młodzieżowe, to okazało się ono zamknięte (nikt nas nie uprzedzał, że
zamykają o 21, a byliśmy tam kwadrans po). Zwinęliśmy się zatem ponownie do
Iłowej, jakieś 50 km dalej. Ta zmiana planów wyeliminowała spływ Szprewą
(Spreewald), a my pojawiliśmy się w Parku Mużakowskim. Park fajny, wpisany na
listę UNESCO - większość parku w PL, pałacyki i inne zabudowania w Niemczech.
Park był słynny w swoich czasach właśnie ze względu na koncepcję parku
krajobrazowego, dużego, połączonego naturalnie z folwarkami, polami, lasami,
etc. My zrobiliśmy sobie tam wielkie leniuchowanie. Nieprzyjemnym akcentem było wielkie targowisko w polskiej części (nie w samym parku, ale obok), gdzie
wszyscy sprzedawcy mówili po niemiecku i ceny były w euro! Nigdy nie czułam się tak wściekła na zakupach. Nic nie kupiliśmy (chcieliśmy jakąś spożywkę, bo to był 3 maja i sklepy w pl zamknięte), bo czuliśmy się strasznie lekceważeni.
Niefortunnym wydarzeniem było też to, że Marcel złamał mi okulary.

Wieczorem przyjechaliśmy na kwaterę. Planowaliśmy odwiedzić Teplickie Skalne
Mesto i Adrspaskie Skalne Mesto, ale też przejść wszystkie szlaki dokoła.
Czeskie noclegi wychodziły nam minimalnie 300 koron za osobę, czyli ok. 50zł.
Pomyśleliśmy, że w Polsce będzie taniej i w końcu wynajęliśmy agroturystykę ok.
10 km od Teplic nad Metują, przy granicy, w Mieroszowie. Pani dała nam pokój
czteroosobowy, żeby nie było nam ciasno z dzieckiem. Miejsce było fajne, bo
nikogo oprócz nas nie było. Łazienka była niezła, ale osobno (do spółki z
jeszcze jednym pokojem), nie było aneksu jadalnego, ani dużego stołu w pokoju
bądź na zewnątrz, ponura trochę kuchnia i kącik z telewizorem na półpiętrze -
gdyby było więcej ludzi, mogłoby być wszystkim ciężko. Ale nie było nikogo, a
nocleg kosztował 30 zł.

Pogoda się zaczęła psuć i kiedy wybraliśmy się do Teplic, znaleźliśmy bankomat,
kupiliśmy prowiant na drogę, to zdążyliśmy zrobić tylko bardzo małą trasę, wcale
nie po skalnych miastach. Niemniej fajnie było sobie zrobić taką rozgrzewkę
górską, a potem siedzieć w restauracji i wcinać czosnkową, smażony ser i popijać piwem. Kolejnego dnia padało rano bardziej, więc pojechaliśmy do Kudowy (przez Czechy było blisko) - ale po drodze się wypogodziło, więc udało nam się przejść przez Błędne Skały, mąż zapalony do jazdy rajdowej nieźle się bawił na szosie stu zakrętów, a na koniec zjedlśmy obiad w Kudowie i połaziliśmy po parku. Podjechaliśmy pod Kaplicę czaszek i wiatrak (kochamy wiatraki!), ale Marcel spał, więc wycofaliśmy się grzecznie i pojechaliśmy do domu. Następny dzień miał być naszym ostatnim w tej okolicy, a my wciąż nie widzieliśmy skalnych miast. Tego dnia też nie było dane nam nic zobaczyć, bo w czasie porannych zabaw Marcel walnął tatę w oko i ten nie mógł oka otworzyć. Po 2 godzinach bez zmian pojechaliśmy do szpitala do Wałbrzycha, potem nas odesłali gdzie indziej, potem kazali nam iść na oddział, bo izba przyjęć najwyraźniej nie miała okulisty. W końcu się udało, okazało się, że rogówka jest nacięta, jeden dzień ostrego bólu, a potem powinno być lepiej. Na szczęście było lepiej, więc przedłużyliśmy pobyt o jeden dzień i skoczyliśmy do tych skalnych miast. Byliśmy w górach 10-18 z przerwą na obiad i było super. Jadąc do kolejnej kwatery, w Lądku Zdroju zobaczyliśmy inne atrakcje okoliczne - Sokołowsko (pierwsze na świecie sanatorium dla gruźlików, wzór dla Davos i Zakopanego, dziś zapomniana wieś), Krzeszów, Chełmsko Śląskie, kaplica czaszek. Nie zdążyliśmy do muzeum papieru w Dusznikach. Nasz nocleg okazał się całkiem przyjemny i to nam wiele wynagrodziło: 50 zł/osobę, a dostaliśmy 2 pokoje z łazienką, w sumie ok. 50m2 smile Śniadanie też było super. Na koniec została nam Jaskinia Niedźwiedzia, wodospad Wilczki w Międzygórzu, Bystrzyca Kłodzka z jarmarkiem floriańskim i do domu - znaczy do rodziców, po kota. W niedzielę jeszcze skoczyliśmy do Cieszyna na spacer (i po piwo bezalkoholowe - Czesi robią fantastyczne piwo bez procentów).

Teraz szykuję się na wycieczkę do Szwajcarii. Z założenia mamy nie zwiedzać, a po prostu być ze sobą - ale czy się uda
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alternate.pev.pl



  • Strona 2 z 2 • Znaleziono 39 wyników • 1, 2