Wyświetlono wiadomości wyszukane dla słów: Programy donagrywania płyt





Temat: IMPREZY, KONCERTY CZY WYSTAWY ARABSKIE
II Tzadik Poznań Festiwal
wyborcza.pl/1,75475,5565631,Przebic_Zorna.html
Muzyka, wystawy i filmy, a wszystko pod jednym wspólnym
mianownikiem - próby wskrzeszenia kultury żydowskiej w Poznaniu.
Dziś rozpoczyna się II Tzadik Poznań Festiwal

Granica jak szew. Dwa płaty mięsa zszyte jak świeża rana. Tak Lemel
widzi granicę izraelsko-palestyńską?

...Szczegóły na www.tzadikpoznanfestival.pl

Rozmowa

z Yairem Dalalem

mistrzem gry na tradycyjnej lutni arabskiej oud

Tomasz Handzlik: Jesteś emigrantem?

Yair Dalal: Urodziłem się w Izraelu, ale moja rodzina pochodzi z
Bagdadu, skąd musiała uciekać wiele lat temu. Ojciec doskonale
pamięta tamte czasy i ciągle wspomina rodzinny dom w Bagdadzie,
opowiada historie ze swojego dzieciństwa i dorosłego życia. Historie
o tym, jak się kiedyś żyło w tym cudownym mieście.

Dziś jest już dziadkiem moich dzieci i wcale nie przestał ich
opowiadać. To jego sposób na zachowanie tradycji i historii naszej
rodziny.

Ojciec do dziś trzyma swój stary iracki paszport z pieczątką "wyjazd
bez możliwości powrotu", która - niestety - wciąż jest aktualna.
Sytuacja w Bagdadzie jest zbyt trudna, byśmy mogli tam pojechać. To
wciąż zbyt niebezpieczne dla nas - Żydów z Izraela.

Jak określiłbyś swoje muzyczne korzenie?

- Wychowałem się w kulturze irackiej, żydowskiej i arabskiej.
Wyrosłem, słuchając takich właśnie modlitw i kościelnych pieśni, ale
też muzyki ludowej i pieśni weselnych.

To nie wszystko. Jako dziecko słuchałem też brytyjskiego i
amerykańskiego rockandrolla, piosenek The Beatles, jazzu i bluesa. A
kiedy zacząłem się uczyć gry na skrzypcach, poznałem europejską
klasykę. Moja muzyka to obraz mojej duszy i wiedzy, jaką zbierałem
przez wiele lat. Jest więc we mnie tradycyjna muzyka Żydów i Arabów,
ale też muzyka Indii i Bałkanów. I to pewnie dlatego jestem w stanie
swobodnie grać z muzykami klasycznymi, jak też etnicznymi z różnych
kręgów. Wkrótce wydam kolejną płytę z Band'Orient, nagraną z
udziałem muzyków jazzowych. Program ten zagramy na festiwalu w
Poznaniu - to będzie fuzja jazzu z muzyką Wschodu.

Nazywają cię ambasadorem muzyki Bliskiego Wschodu.

- Muzykę żydowską i arabską zdecydowałem się grać, gdy zdałem sobie
sprawę, że za chwilę może ona zupełnie zniknąć z naszej kultury
wyparta przez pop. Ale najważniejsza jest dla mnie współpraca z
muzykami pochodzącymi z odmiennych kultur i artystami młodszej
generacji. Wierzę, że grając z nimi, pokazuję niezwykłe bogactwo i
prawdziwie artystyczny wyraz wschodniej muzyki.

Jaką rolę w twoich kompozycjach odgrywa improwizacja?

- Jest dla mnie bardzo ważna. Kiedy gram jazz, staram się
improwizować we wschodnim stylu, by stworzyć pewien kolaż. Ale
czasem też wyłącznie improwizuję. W naszej kulturze ten styl nazywa
się taqsim i oznacza formę, po jaką muzycy sięgają, by improwizować.

Działasz także na rzecz pokoju. W 1994 roku występowałeś na gali
Pokojowej Nagrody Nobla, którą przyznano Icchakowi Rabinowi,
Szymonowi Peresowi i Jaserowi Arafatowi.

- Działam na rzecz pokoju, ucząc muzyki dzieci pochodzenia
żydowskiego i arabskiego jednocześnie. Pokazuję im, jak różne i
piękne są ich kultury. Uczę pisać muzykę, śpiewać piosenki, a potem
wszyscy razem bierzemy udział w koncertach na rzecz pokoju. I myślę,
że to naprawdę skutkuje.

Co daje dzieciom muzyka?

- Poczucie wolności. I tolerancję.

Rozmowy pokojowe. Uścisk dwóch odrąbanych dłoni to symbol polityki
pustych gestów?

Yair DalalRok temu impreza była spektakularna. Głównie dzięki
ekscentrycznemu Johnowi Zornowi i jego słynnej Masadzie. To od nazwy
nowojorskiej wytwórni Zorna zaczerpnięto tytuł festiwalu. Trudno
będzie powtórzyć tamten sukces. Ale organizatorzy się nie poddają. I
w programie znów sporo ciekawych wydarzeń.

Po raz pierwszy w Polsce wystąpią na festiwalu dwie niezwykłe grupy
z Izraela: Yair Dalal Band'Orient (8 sierpnia) oraz Albert Beger New
Quartet (9 sierpnia).




Temat: Ogród na medal, Archi-Szopa dla Sheratona
Głównie offtopicowo, ale trudno... ;-)
Gość portalu: nev napisał(a):
> Nie dość że liberał, to jeszcze poważny konserwatysta z ciebie!

:-) Konserwatywny liberał po prostu :-)

> Bolesław
> Wstydliwy żył siedemset lat temu, (...) Jeśli myślisz, że centrum miasta,
które wymyślił to
> wszystko, co potrzeba do szczęścia ośmiuset tysiącom ludzi, to chyba nie mamy
> o
> czym gadać.

Z tych 800 000 ludzi 70% bywa w obrębie Krakowa "wewnątrzplantowego" raz na
rok - jak musi pójść do urzędu lub oprowadzić rodzinę po Rynku czy Wawelu.
Zwykle żyją sobie w swoim blokowisku jak mieszkańcy każdego blokowiska w
Polsce. I dobrze, bo w obrębie Plant się nie pomieszczą. Tam potrzebne są
działania lokalne. Ja widzę Kraków jako "little big city" podobne do Zuerichu z
masa lokalnych "ryneczków" a nie potwora w typie Moskwy czy Paryża. W tym wątku
(patrz Sheraton) dyskutujemy o Krakowie w granicach z czasów prezydenta
Juliusza Leo a nie rozwiązujemy problemów blokowisk.

> A za czasów Dietla na Kurdwanowie była wieś na 200 mieszkańców, a
> nie wielotysięczne osiedle bloków i wszyscy dobrze wiedzieli od nazwy jakiego
> zwierzęcia nazywa się Krowodrza.

I dalej jest wieś, tylko blokowa ze wszystkimi zachowaniami wiejskimi i zamiast
młodocianych "swojaków" piorących się z sąsiednimi wioskami są "ziomale".
Jedynym sposobem na wielką płytę jest dynamit i zbudowanie na tym miejscu
normalnego miasteczka - takiego jak na całym świecie na przedmieściach
aglomeracji, ale to zupełnie inny temat. Problemem jest za to nowe budownictwo
mieszkaniowe - jest gorzej niż za komuny. Zamiast osiedli bloków z przestrzenia
dla ZOMO i czołgów stawia się kołchozy-twierdze i to niezależnie od ceny metra
kwadratowego.

> Dla przeciętnego mieszkańca Plaza jest o wiele ciekawsza od elewacji
> hotelu copernicus i dębowej kostki u Łodzińskiego.

I bardzo dobrze, bo to jest inna grupa docelowa klientów. Jedni docenią
promocję "DVD - wydeo za 222 zł" a inni dębową kosytkę i dobrą
architekturę. "Ukultarnianie" na siłę to czysta komuna. Zresztą supermarkety
też się różnią. Porównaj sobie choćby klientów "M1" i "Plazy".

> Chociaż może dla niektórych w istocie interesujące są kelnerki w samych
> majtkach występujące w Rósterze, i przez to idea Bolesława przetrwa? Wówczas
> budowa muzeum Kantora będzie dla Krakowa gwoździem do trumny.

I tu się różnimy, bo kawiarnia na dachu Roostera to fajne miejsce nieingerujace
w otoczenie i pozwalające podziwiać Kraków przy jedzeniu i piciu piwa czy wina.
Jest ono atrakcyjną przestrzenią publiczną (niezależnie od stopnia
roznegliżowania kelnerek). Wieżowiec z muzeum Kantora to droga urzędnicza
fanaberia za pieniądze podatnika. Podobnie można porównać PRYWATNY z pietyzmem
odrestaurowany budynek Ericpolu na Dębnikach i chory pomysł "adaptacji
buldożerem" fortu św. Benedykta na Krzemionkach w ramach "Instytutu Sztuki" a
w rzeczywistości pseudobiznesiku paru kolesi z Akademii Ekonomicznej
przyklejonego do majątku gminy Kraków.

Podejrzewam, że zgadzamy się co do pryncypiów, tylko ja wierze w inicjatywę
prywatną i egzekwowanie prawa a Tobie śnią się "programy rewitalizacji".

Pozdrawiam,
MQ






Temat: Tunezyjskie zapiski :)
(9) Monastyr
17.10.2004 niedziela

MONASTIR

Po monotonnym śniadaniu, które wychodzi nam już bokami, udajemy się na stację metra, skąd startujemy dziś do Monastiru. Zaopatrzeni już poprzedniego dnia w świąteczny, ramadanowy rozkład (zmieniony, okrojony, pociągi nie zatrzymują się w ogóle na niektórych stacjach i jest ich znacznie mniej, a ostatni zamiast o 22:00, odjeżdża o 17:00) wybieramy pociąg o 10:57. Tym razem kupujemy bilety 1 klasy w okienku na stacji (bez problemu można je też nabyć u konduktora w pociągu), za które w 2 strony płacimy w sumie 8,400 DT, czyli 2,100 DT (niewiele ponad 6 zł) od osoby w jedną stronę. Przedział o niebo wygodniejszy od klasy 2, wygodne, rozkładane siedzenia, których w całym przedziale jest 16. Pełen komfort jazdy. Lokalni rzadko korzystają z tego luksusu z powodu ceny. Podróżujemy więc tylko z kilkoma „trochę lepiej” ubranymi Tunezyjczykami.
Dojazd do Monastyru zajmuje niecałą godzinę. Mamy więc około 5 godzin na zwiedzenie obowiązkowych punktów programu. Powinno wystarczyć.
Zaczynamy spacerem aleją Habiba Burgiby ciągnącą się wzdłuż murów mediny. To typowa ulica handlowa, ale na próżno szukać tu sklepów (poza jednym Mono Prix na samym końcu), ulica do złudzenia charakterem i asortymentem przypomina warszawski Stadion Dziesięciolecia. Jest tu absolutnie wszystko w najbardziej tandentnym wydaniu, co tylko zdołano wyprodukować. Jest też tłum i harmider, który być może nawet przewyższa ten warszawko-stadionowy. I jesteśmy my, wciśnięci gdzieś pomiędzy wykrzykujących sprzedawców i kupujących. Należy podkreślić, że to miejsce w żaden sposób nie przypomina (np) tuniskiego suku. Tu nabyć można rzeczy praktyczne ( z lokalnego punktu widzenia) - milion par butów (perfekcyjne, lub absolutnie tandetne podróby znanych firm), ubrania, baterie, używane kasety sprzedawane jako nowe, suszarki do włosów, setki "najnowszych" pokrowców i ładowarek do komórek, nawet i pojedyncze komórki też się zdarzają. Są płyty po 1,500 DT (czyżbyśmy przepłacili w muzycznym sklepie w Tunisie ? ;), są zabawki dla dzieci, rozpuszczające się w 30 stopniowym upale czekolady rodzimego pochodzenia. Kawałek dalej zaczynają się produkty spożywcze, dziesiątki rodzajów pieczywa, ciast i ciasteczek, gofrów i pączków. Są daktyle, rzodkiewki, owoce i warzywa. Na wszystkie te stoiska tłum napiera tak, jakby dopiero co rzucili towar po miesiącach zamkniętych sklepów.
Właściwie to jest tu wszystko. I nic. Taki arabski pchli targ, gdzie po kilku minutach spaceru można wyjść z ciężkimi siatami. My jakoś nie jesteśmy zainteresowani zakupami.
Barwny i głośny(!) tłum zostawiamy za sobą i odbijamy w jedną z bram mediny. Uliczka już znacznie bardziej turystyczna i pełna sklepików dla spragnionych pamiątek. Mijamy całą tą arabską cepelię i już po chwili lądujemy koło Meczetu Burgiby (po drodze mijając Muzeum Tradycyjnych Strojów). Wejście oczywiście wyłącznie dla Muzułmanów. Przecinając Plac w formie przyjemnego, obsadzonego palmami małego parku, docieramy do głównego wejścia do Ribatu.
Samym ribatem jesteśmy po prostu zachwyceni. Płacąc za wejście po 2,100 DT od osoby (plus tradycyjnie 1 DT za zdjęcia) spędzamy tu ponad godzinę kręcąc się bez pośpiechu po licznych zakamarkach, punktach widokowych (cudne panoramy!), korytarzach, stromych schodach. Wszystko świetnie zachowane zachwyciło nie tylko nas. Mury ribatu posłużyły jako scenografia między innymi w "Żywocie Briana" Monty Pythona, czy w "Jezusie z Nazaretu" Zefirellego. Na terenie ribatu mieści się niewielkie Muzeum Sztuki Islamskiej (między innymi biżuteria i monety). To, co fascynuje mnie najbardziej to fakt, że poza nami jest tu dosłownie kilku turystów, których dostrzegamy zresztą tylko po drugiej stronie murów.
Nasyciwszy oczy islamską architekturą obronną, kierujemy się w stronę Mauzoleum Habiba Burgiby, pierwszego prezydenta Tunezji. Mijając po prawej i lewej stronie niezliczone białe nagrobki docieramy szeroką aleją wysadzaną po bokach drzewami do Mauzoleum, gdzie poza Burgibą spoczywa jeszcze jego pierwsza żona i rodzina. Zwieńczony złotą kopułą budynek wraz z dwoma potężnymi minaretami zbudowano po śmierci prezydenta, w 1963 roku. Można go zwiedzać za darmo, robiąc zdjęcia bez ograniczeń. Miejsce absolutnie warte odwiedzenia.

CDN...




Temat: Życie na Białorusi
W Polsce jest wiele stereotypów na temat Białorusi i ogólnie wschodu. W
większości (poza tym co mówi się o polityce, łamaniu praw człowieka, katowaniu
opozycji itd.) to nie prawda. Przede wszystkim jest tam czysto. Ceny są niższe
niż w Polsce. Nie dotyczy to tylko produktów zagranicznych znanych firm np.
telefonów, zagranicznych kosmetyków(tamtejsze są tanie jak woda)itp. Trzeba też
zwrócić uwagę na ceny mięsa, które są porównywalne z naszymi, czyli drogo
jeżeli weźmiemy pod uwagę płace na Białorusi. Większość produktów spożywczych
jest rewelacyjna (śmietana, masło, chleb -Radziwiłski- najlepszy), ponieważ nie
jest przesycona chemią. Opłaty typu mieszkanie (jeżeli nie jesteś w hotelu),
gaz, woda to pestka. Uwaga! Na Białorusi są 3 strefy płatnicze na wejścia do
kin, teatrów, a nawet czasami do toalety, dotyczy to też hoteli. 1 strefa jest
dla Białorusinów- tanio. 2 dla Rosjan- drożej, 3 dla 'zamieżnikał' czyli
obcokrajowców- okropne zdzierstwo. Np. bilet do muzeum w 1 strefie kosztuje
2200rubli (1zł- ok 650rubliUWAGA W KANTORACH MOGĄ KANTOWAĆ- polecam bank o
nazwie BIELARUSBANK- zielony szyld), a w 3 strefie 15000... nie komentuje. Żyje
się dobrze, ale nie włączaj telewizora, nie ma sensu bo ok 50% dziennego
programu to Łukaszenko. Gdy ciągle ktoś Ci opowiada swoje racje to trzeba
uważać, żeby nie uwierzyć :). Jeśli chodzi o biurokrację to kwitnie. Nadal
uważa się tam, że obsługa nie jest dla klijenta, ale na odwrót. Czyli
zasada 'nasz klient nasz pan' jest martwa i nie ma perspektyw na powstanie :).
Język- Białorusini po tylu latach rusyfikacji pomieszali 2 języki- rosyjski i
białoruski, z czego wyszła tak zwana 'trasianka', czyli mieląka językowa. Tym
się posługują na co dzień. Duża grupa ludzi (głównie inteligencja, ale nie
tylko) porozumiewa się po białorusku (język dla Polaka do przyswojenia w 2 tyg,
dużo prościej niż rosyjski, chcę jednocześnie zaznaczyć, że te 2 języki mają ze
sobą tyle wspólnego co polski i słowacki, wbrew przekonaniom). Białoruski jest
piękny. Uwaga na sklepy nocne! Lepiej tam nie zachodzić, bo jest się
pilnowanym (tzn cały czas chodzi za tobą sprzedawczyni i pilnuje, bo jeśli coś
ukradniesz to ona zwraca z prowizją za to), dziwne uczucie. Gazety- Przede
wszystkim nie można wierzyć w to co jest tam napisane odnośnie gospodarki,
polityki itd. Polecam wolne tytuły np. Narodna Wola, Nasza Niva. Książki- warto
czytać poezję, jest piękna. Książki są tanie jak woda. Płyty i muzyka-
Białoruska muzyka. Polecam. Znajdziesz w BNF-ie (Biel'aruski Narodny Front), to
partia opozycyjna, ale w jej siedzibach są sklepy z muzyką (apolityczne).
Hipermarkety- Nie obecne. Nikt nie widział. To znaczy teraz wybudowali Hippo w
Mińsku... ale jest ich może z 3, to wszystko. Nie ma zacofania, nie ma biedy
(jak się mówi). To taki baaaarrrdzooo pobieżny zarys. Jeśli masz jeszcze jakieś
pytania, możesz odpisać, a ja jeśli chcesz mogę Ci poopowiadać np. na gg. :)
Pozdrawiam.



Temat: Dzien dobry,
Z tego co napisal, a potwierdza to moje obserwacie w ciagu ostatnich kilku dni,
to wnioskuje ze jestes wielkiej klasy ekspertem w tej dziedzinie. Bardzo ci
dziekuje za twoj czas i z przyjemnoscia czytam twoje odpowiedzi - wielokrotnie!

Dowiedzialam sie ze drukowanie na Vellum moze przyniesc rezultatu. Sprawdzilam
i rzeczywiscie: w drukarce laserowej (tania, 600x600 i mala Lexmark Opty)
wychodzi naprawde fajnie. Sprobowalam w inkjet Canon i850 i wieksze obrazy
wychodzily mi niezle, raz udalo mi sie dwa razy wsunac ten sam papier i
podwojnie go zadrukowac ale jak chcialam sprawdzic rozdzielczosc to okazalo sie
ze zlewa te linie ktore uwazam za test. Test robilam tak ze drukowalam raz 100%
obraz, potem 60%, 50% i w koncu 40% aby zobaczyc jak sie ta rozdzielczosc
zachowuje.

Zauwazylam tez ze Vellum (kalka techniczna?) ktore ma 100% szmat zachowuje sie
gorzej niz Vellum ktore ma 25% szmat, co mnie zaskoczylo bo ten 100% byl
sztywniejszy. Zauwazylam ze Vellum 25% bylby piec razy tanszy niz przezroczysty
do lasera a dla ultrafiletu to podono nie ma znaczenia tylko przedluza czas
naswietlania).

Mialam juz szukac jakiejs super drukarki inkjet i nawet znalazlam taka Epson
2200 ale po tym co ty napisales i ja doswiadczylam to chyba nie ma sensu,
prawda? Lepiej sie skoncentrowac na szukaniu dobrej drukarki laserowej co ty
juz napisales poprzednio... a ja myslalam ze wiem lepiej.
Jezeli obecnie zrobilam proby moja nedzna drukarka Lexmark uzywajac 300x300 i
potem 600x600 i zauwazylam zmiane (zmieniajac skale) to 1200 rzeczywiscie
bedzie duzo lepsze co raczej nie jest mozliwe z inkjetem, z tego co piszesz.
Bardzo ladnie wytlumaczyles teoretycznie te roznice pomiedzy dwoma systemami.
Zauwazylam tez ze jest wiele mozliwosci osiagania roznych rezultatow zmieniajac
ustawienia programu drukarki.

Ja probuje drukowac obraz plyki drukowanej i to o jak najwiekszej
rozdzielczosci. Potem ten obraz jest naswietlany swiatlem ultrafioletowym na
plytke uczulona emulsja negatywowa, tak ze naswietlony obraz po wywolaniu jest
taki jak powinien byc: gdzie jest ciemno tam nie ma miedzi. A z drukarka
inkjet, tam gdzie jest ciemno, to sa bardzo drobniutkie kropki wklasnie z tej
emulsji ktora nie byla wystarczajaco czarna. Nie zawsze musi to miec znaczenie
praktyczne bo zalezy to tez od swiatla, czasu naswietlania, jakosci tego
swiatla (a mam nedzne na razie). Jak sie krocej naswietla to tych 'kropek
prawie nie ma (ciekawe jak bedzie sie zachowywalo tutaj Vellum, bo film
przroczysty do drukarki laserowej dawal wlasnie te drobne kropki widoczne pod
duzym powiekszeniem).

Z podsumowania (powtorzenia) wszystkiego czego sie dowiedzialam od ciebie ze
aby miec dobry negatyw to albo mam mozliwosc drukowania na laserowej 1200x1200
albo uzywania naswietlenia plyt fotograficznych. Jezeli to co teraz napisalam
jest prawda, to czy moglbys podac przyklad jakie wyposazenie bys polecal ktore
nie bylobo za ciezkie i za duze (!!!). Niktore z tych kamer moga miec rozmiary
wiekszych lodowek albo malych kontenerow paletowych.

Czy proces fotograficzny mialby wygladac z grubsza tak: drukowanie rozmiaru np
B (mam xy plotter ktory moglby drukowac plytke np 1"x3" 5x wieksza, np 5"x15".
Ten obraz bylby redukowany kamera do rozmiaru 1"x3" i wywolywany.
Jaka kamere i jakie materialy polecalbys polecalbys tak zebym sie nie musiala
wyprowadzac z mieszkania? Pozdrawiam.




Temat: Uwaga, w Zielonej Górze polują
Uwaga, w Zielonej Górze polują
"Policyjna akcja przeciwko użytkownikom nielegalnego oprogramowania wywołała
panikę.

Zdaniem zielonogórskich internautów winna wszystkiemu jest... prezydent
Bożena Ronowicz.
- Kilku kumpli z pracy wpadło - mówi 42-letni Karol, urzędnik na
stanowisku. - Już dysk wykręciłem, tak na wszelki wypadek.
Atmosfera udziela się wielu mieszkańcom Zielonej Góry.
- Policjanci są z Gorzowa Wlkp., więc nie będą mieli żadnych skrupułów -
twierdzą spanikowani komputerowcy.

Komputer na wakacjach

- Rozumiem, gdy ktoś na piratach zarabiał. Ale zwykłych szaraczków, którzy
chcą poserfować po internecie powinni zostawić w spokoju - żali się 15-letni
Sebastian. - Rodzice tak się przejęli, że wywieźli komputer do cioci.
Panika nie ominęła także studentów Uniwersytetu Zielonogórskiego.
- Dziś komputer to jak kiedyś podręcznik - przekonuje Grzegorz, student
informatyki. - Gdyby programy były tańsze albo Polacy więcej zarabiali, nie
musieliby korzystać z piratów. Jego kolega, Filip, przyznaje, że przegrał
wszystko co trzeba na płyty i wyczyścił dysk.
- Niektóre ćwiczenia są takie, że musimy korzystać z piratów. Inaczej się
nie opłaca - dodaje studentka (nawet imienia nie zdradza).
W akademikach nie bardzo chcą rozmawiać z dziennikarzami. - Napiszecie i
rzeczywiście zrobią na nas nalot - mówią. - Niech się zajmą poważnymi
przekrętami i aferami gospodarczymi.

To wina prezydent?

W nocy z czwartku na piątek użytkownicy kont na zielonogórskich serwerach
otrzymali wiadomość. "Okazało się, że to pani prezydent miasta nakazała
policji przeszukanie placówek mieszkalnych zwykłych obywateli z tegoż
powodu, że był na nią komunikat w internecie. To właśnie pani prezydent była
powodem skonfiskowania kilkunastu komputerów niewinnym osobom, które
brutalnie przeszukane i zgnębione przez siłę wyższą zmuszone były do oddania
jedynego okna na świat” - głosił list.
Taką wiadomość wielu zielonogórzan znalazło w swoich skrzynkach. Naszą
redakcję też internauci zasypali listami w tej sprawie. "Jak pani prezydent
chce, żeby miasto miało legalne oprogramowanie, to niech miasto da je
mieszkańcom za darmo” - pisali zielonogórzanie.
W magistracie nie chcą komentować internetowej akcji.
- To absurd - mówi dyrektor gabinetu prezydent Elżbieta Polak. Prezydent
Bożena Ronowicz wcześniej była obiektem wielu negatywnych i obraźliwych
komunikatów zamieszczanych w internecie. Sprawą magistrat zainteresował
prokuraturę. Może więc to zemsta internautów?

Mogą zastukać

- To nieprawda, nie działamy na czyjeś zlecenie - denerwuje się Zbigniew
Kołecki z Komendy Wojewódzkiej Policji w Gorzowie Wlkp. - Prowadzimy walkę z
piratami komputerowymi i będziemy ją prowadzili. Nasza komórka walki z
piratami działa i należy się liczyć z kolejnymi operacjami. Nikt, kto używa
piratów, nie może czuć się bezpiecznie.
Niedawno słysząc stukanie do drzwi pokoju w akademiku jeden ze studentów
wyrzucił swój komputer przez okno.
- Uczelnia ma podpisaną umowę z policją, która może w każdej chwili bez
pozwolenia wejść do uniwersytetu czy akademików - podkręcają się nawzajem
studenci.
Tymczasem umowa dotyczy tylko narkotyków. W sytuacji, kiedy nie będzie można
skontaktować się z rektorem, policja może wejść na teren uczelni bez
pozwolenia.
Także we własnym domu musimy liczyć się z wejściem policjantów nawet bez
polecenia prokuratora. Aby zabezpieczyć dowody przestępstwa funkcjonariusz
może przeprowadzić przeszukanie okazując nakaz wydany przez kierownika
jednostki lub okazując legitymację."
Gazeta Lubuska

to chyba pierwszy efekt niespodziewanej wizyty Windozy u Millera
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alternate.pev.pl



  • Strona 4 z 4 • Znaleziono 205 wyników • 1, 2, 3, 4