Wyświetlono wiadomości wyszukane dla słów: programy do prowadzenia sklepów





Temat: Do eurosceptyków - teraz na poważnie!
Sukcesy gospodarcze UE
newsweek.redakcja.pl/archiwum/artykul.asp?Artykul=12293
"Bezrobotny szwindel"

"Prawdziwa liczba bezrobotnych w Niemczech sięga co najmniej 6 mln - czyli aż
15 proc. osób w wieku produkcyjnym. Tymczasem rząd nie robi nic, by zapobiec
temu zjawisku.

Simone Richter nie ma pracy od pięciu lat.
(...)
W okolicach Cottbus, gdzie mieszka Simone Richter, najbardziej kwitnącą branżą
stały się właśnie szkolenia dla bezrobotnych. Dzięki niekończącemu się
strumieniowi publicznych pieniędzy trzecim co do wielkości pracodawcą w tym
regionie jest sam urząd pracy. Nic lepiej nie symbolizuje zepsucia w sercu
Niemiec niż ta monstrualna machina, która zarządza 4-milionową rzeszą
bezrobotnych w tym kraju. Ów urząd wcale nie pomaga ludziom wrócić do pracy. Co
roku pochłania ponad 50 mld euro i niezmiernie ciąży podatnikom i gospodarce.
Co gorsza, ukrywa on prawdziwą skalę niemieckiej choroby.
(...)
Gdyby szukać analogii, to dla Niemiec kwestia bezrobocia jest niczym skandal
księgowy Enronu w Stanach Zjednoczonych. Ekonomiści od dawna nawołują do
radykalnych reform. Ale przywódcy kraju nie słuchają tych ostrzeżeń. W piątek
Bundestag uchwalił w Berlinie kolejne ustawy potęgujące jeszcze bardziej
biurokrację tego rynku i przeznaczył na walkę z bezrobociem jeszcze więcej
pieniędzy.
(...)
Aktywność gospodarcza "pikuje w dół" - ostrzega Wolfgang Franz, szef Ośrodka
Europejskich Studiów Gospodarczych w Mannheim. Tymczasem w Brukseli Komisja
Europejska wszczęła postępowanie, które może zakończyć się karą dla Niemiec za
brak kontroli nad deficytem budżetowym - w tym roku przekroczy on zapewne 3,8
proc. PKB. Falę wydatków budżetowych napędzają rosnące państwowe świadczenia
dla bezrobotnych, biednych i emerytów.
(...)
Teraz gorączkowo próbuje zapobiec katastrofie w jedyny znany sobie sposób -
podnosząc podatki, by zebrać pieniądze na kolejne wydatki socjalne. Ekonomiści
obawiają się, że zniszczy to wszelkie nadzieje na przełom w największej
gospodarce Europy.
Niemcy nie są oczywiście jedynym krajem borykającym się z problemami. Na Starym
Kontynencie nie ma państwa, gdzie miejsca pracy powstawałyby w tempie choćby
zbliżonym do tego, z jakim mamy do czynienia w Stanach Zjednoczonych, nie
mówiąc już o bardziej dynamicznych gospodarkach. W zeszłym tygodniu unijny
komisarz ds. pracy Anna Diamantopoulou wykpiła lekarstwo zalecane przez
ekonomistów od lat: precz z górą przepisów utrudniających zatrudnianie i
zwalnianie z pracy, niech nie opłaca się zostawać na zasiłku, przestańmy
regulować wszystko - od stawek płac po godziny otwarcia sklepów.
- Nie chcemy amerykańskich metod na rynku pracy - powiedziała Diamantopoulou.
Stwierdziła, że zamiast tego hojne programy szkoleń, takie jak w Niemczech,
powinny zostać zwolnione spod unijnej kontroli wydatków publicznych. Owe
programy należy traktować jako cenne "inwestycje".
Gdybyż to jeszcze była prawda. Niemiecki urząd pracy nie prowadzi statystyk,
ilu z jego klientów kiedykolwiek znajduje pracę w wyniku takich szkoleń. Ale
wyrywkowe kontrole audytorów rządowych i niezależnych analityków dowodzą, że
niemiecki program walki z bezrobociem to nie inwestycja, a raczej potężny wór
bez dna. Według ekspertów rozbuchana i droga biurokracja związana ze
szkoleniami bezrobotnych nie tylko nie pomaga im znaleźć pracy, ale wręcz
zmniejsza ich szanse.
(...)"




Temat: Niemcy 6 mln bezrobotnych
Niemcy nie są oczywiście jedynym krajem borykającym się z problemami. Na
Starym Kontynencie nie ma państwa, gdzie miejsca pracy powstawałyby w tempie
choćby zbliżonym do tego, z jakim mamy do czynienia w Stanach Zjednoczonych,
nie mówiąc już o bardziej dynamicznych gospodarkach. W zeszłym tygodniu unijny
komisarz ds. pracy Anna Diamantopoulou wykpiła lekarstwo zalecane przez
ekonomistów od lat: precz z górą przepisów utrudniających zatrudnianie i
zwalnianie z pracy, niech nie opłaca się zostawać na zasiłku, przestańmy
regulować wszystko - od stawek płac po godziny otwarcia sklepów.
- Nie chcemy amerykańskich metod na rynku pracy - powiedziała Diamantopoulou.
Stwierdziła, że zamiast tego hojne programy szkoleń, takie jak w Niemczech,
powinny zostać zwolnione spod unijnej kontroli wydatków publicznych. Owe
programy należy traktować jako cenne "inwestycje".
Gdybyż to jeszcze była prawda. Niemiecki urząd pracy nie prowadzi statystyk,
ilu z jego klientów kiedykolwiek znajduje pracę w wyniku takich szkoleń. Ale
wyrywkowe kontrole audytorów rządowych i niezależnych analityków dowodzą, że
niemiecki program walki z bezrobociem to nie inwestycja, a raczej potężny wór
bez dna. Według ekspertów rozbuchana i droga biurokracja związana ze
szkoleniami bezrobotnych nie tylko nie pomaga im znaleźć pracy, ale wręcz
zmniejsza ich szanse. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta. Pozostają bez pracy tak
długo i uczą się tak niewłaściwych i przestarzałych rzeczy, że w końcu ich
szanse na zatrudnienie stają się znacznie niższe niż kiedy rozpoczynali kurs.
Na swoje wychodzą jedynie ci, którzy organizują kursy i dostają od państwa
niezłe pieniądze. Oprócz zatrudniającego 93 tys. osób urzędu pracy w Niemczech
rozwinął się cały przemysł zajmujący się bezrobotnymi. Z 20 mld euro, co roku
przeznaczanych na ten cel z publicznych funduszy, żyje około 35 tys.
prywatnych i półprywatnych firm, których jedynym celem jest szukanie
tymczasowych zajęć, organizowanie kursów dla bezrobotnych
albo "przechowywanie" kilku tysięcy pracowników na pełnej pensji po to tylko,
by nie pracowali. W miastach takich jak Lipsk czy Drezno największymi
pracodawcami są Transfergesellschaften
- dziwne pseudofirmy, które zatrudniają więcej pracowników, niż potrzeba,
płacą im normalne pensje i nie dają nic do pracy. To kolejna odmiana
politycznej gry, dzięki której wskaźniki bezrobocia wyglądają na niższe, niż
są w rzeczywistości.
Takie absurdy można mnożyć w nieskończoność. W ośrodkach szkoleniowych
popularne są dziś kursy zmieniające zwolnionych pracowników przemysłowych w
kierowników, administratorów sieci, a nawet kwiaciarzy. W efekcie rośnie grupa
niedoświadczonych kandydatów na posady w tych branżach.
Ale niemieckie władze najwyraźniej nie zwracają na to uwagi. Uchwalona w
zeszłym tygodniu przez Bundestag ustawa zobowiązuje urząd pracy do utworzenia
setek nowych "agencji pośrednictwa pracowniczego", które mają powstać po to,
by pracownikom pozostającym na zasiłku federalnym znajdować zatrudnienie w
firmach potrzebujących tymczasowej pomocy. Zamiast uwolnić skrępowany
przepisami rynek pracy tymczasowej - w ten właśnie sposób Holandia zdołała
obniżyć bezrobocie o połowę - nowa ustawa jeszcze bardziej ów rynek krępuje i
przyznaje jeszcze wyższe gwarantowane pensje wszystkim tymczasowo
zatrudnionym. Hilmar Schneider, ekonomista doradzający komisji Bundestagu ds.
rynku pracy, ostrzega, że teraz wielu z 800 tys. pracowników tymczasowych
zatrudnionych przez prywatne agencje może zostać wypartych z rynku - i bez
wątpienia zasilą szeregi tych, którzy szukają pomocy pośredniaka.





Temat: mam dziecko w PRL...
mam dziecko w PRL...
aborcja na życzenie, w każdym gabinecie ale latka już nie te, więc
decyduję się "zapuścić" :) ciążę. Całe szczęście, że rodzina
lekarska -> na podstawie kwituszka wystawionego przez ...
zakaźnika ... zostaję zapisana (na prowadzenie ciąży, poród) do
_kliniki_

ciąża to pasmo załatwiania różnych świstułek, dzięki którym mogę
kupić tzw. wyprawkę, (rzadko) wykorzystywania tego stanu żeby
zrealizować kartkę na mięso ale i chomikowanie kartkowego proszku,
zbieranie $ na późniejsze wydatki (nieoceniony Penaten, jakieś
pudry, zasypki, tzw "suche" pieluchy. Nie pampersy. Tym owijało się
odwłok młodego przed zapakowaniem do zwykłej tetrowej)

po porodzie - 2 tygodnie leżenia bykiem w szpitalu (wtedy nikt nie
liczył osobo/dniówko/łóżka szpitalnego), żeby matka odpoczęła (!!
tak, to był argument pediatry) bo jeszcze się w życiu narobi :)

mleko na kartki, wystarczy uśmiech do (kolejnego zaprzyjaźnionego
lekarza) pediatry i mam recepty na humanę w aptece, za grosze a nie
za $ z pewexu. Jak wyrosły z humany trzeba było kombinować kolejne
zaświadczenia (mleka kartkowego wystarczało na ok. 1,5-2 tygodnie) i
był dodatkowy przydział. Całe szczęście, że "świat" zaopatrywał nas
w mleko puszkowe (nasze, tzw niebieskie, nadawało się do...)

w sklepach pojawia się amerykański żółty ser (topiony ?) w blokach.
Do kupienia tylko na książeczkę zdrowia dziecka. Dziecko nie było
tego w stanie zjeść ale dorośli, a i owszem :) dość pikantny był.
Obdarowywani rewanżowali się paczkami (od krewnych i znajomych)
pełnych dziecięcych utensyliów, o których można było w książce dr
Spocka przeczytać

uczciwie powiem, tylko _kilka_ razy zdarzyło mi się (jak już dziecki
były na świecie), że przechodząc koło sklepu (akurat rzucili szynkę)
wpadłam na szatański pomysł, pomknęłam do domu, chwyciłam dziecko z
łóżka i śmignęłam po ostatnie plasterki. Oczywiście wbijając się bez
kolejki.

tv nadaje 1 i 2 program, pierwszy kolorowy pojawia się jak mają
około 5 lat. Oglądają dobranocki, z rzadka nadawane są filmy dla
dzieci. Ratują nas przyrodnicze. Czas "trzeba" zapełnić grami
planszowymi (pamiętacie grzybobranie ?:), pchełkami, bierkami,
lepieniem modeli z tektury czy plastiku, uprawianiem sportów
(dostosowanych do wieku)

z ubraniami totalna klęska :(
Dobrze, że matula nauczyli posługiwania się igłą, nitką, drutami czy
szydełkiem :) W czasie parkowych posiadówek dziergam, fastryguję to,
co powycinałam w domu (żeby przejechać na maszynie po powrocie).
Jakoś nie mogłam się przekonać do używanych

co jakiś czas wpada nieoceniona Babcia z naręczem przetworów. Te
soczki, dżemy, zupki, wekowane obiadki....<mlask>

pierwszy komputer pojawił się gdy mieli ok. 12 lat, internet kilka
lat później

po latach (fajnych) przyszła pora na studniówkę. Wzruszyłam się jak
mnie zaprosili (a nie tylko odwiezienie pod hotel). Gdy tańczyli
poloneza miałam lekko :) ściśnięte gardło. Jak poprosili żebym
została na walca - łzy ciekły mi po policzkach

wyrośli zdrowi, niealergiczni, komunikatywni, wiedzący co to
szacunek w stosunku do starszych (również nauczycieli w szkole).
Wolny czas (a mało go mają - studia, praca) spędząją uprawiając
(mniej lub bardziej wyczynowo) sport. Nie wstydzą się okazywania
uczuć czy emocji (ot, taki przykład: zaliczyli egzamin na prawo
jazdy - po kolei zostałam przez nich podniesiona, zakręcona wokół
osi, wycałowana na oczach reszty kursantów)

i powiem Wam, że nie zamieniłabym się z żadną "aktualną" matką, co
to ma słoiczki na każdy miesiąc życia, pampersy z tysiąca firm, w
setkach rodzajów/wzorów/przedziałów wiekowych. Proszkami/płynami/ i
całą resztą ułatwiającą życie na każdym kroku




Temat: Potrzebne chodniki, oświetlenie, przebudowa ulicy
Ul. Sikorskiego
ul.Sikorskiego - pomiędzy ogródkami działkowymi przy "rondzie LeClerc'a" a
wylotem doń ul. Nowowiejskiej (i dalej, do sklepu "Marek", gdzie służby
miejskie w błocie ustawiły... słup ogłoszeniowy) przydałby się chodnik wzdłuż
ulicy. Ludziska przez 20 lat wydeptali tam już tyle ziemi, że pewnie trzeba
będzie młota pneumatycznego, żeby ją zruszyć. Dodatkowe atrakcje tam to gruz
lub grube druty sterczące z ziemi przy ścieżce i tłuste błoto po deszczu, gdy
nie sposób tamtędy przejść.

Sama Sikorskiego to też obraz nędzy i rozpaczy: temu kto jedzie w stronę
Tyczyna radzę mocno trzymać kierownicę, szczególnie między rondem a ul.
Łukasiewicza; uroku wylotowej drodze w wojewódzkim mieście dodają rowy po obu
stronach ulicy (niedawno pogłębiane) - całkiem jak na wsi i "ciągi pieszo-
jezdne", z których auta zmuszone są wyjeżdżać, łamiąc przepisy, po przejściach
dla pieszych. Albo ładnie prowadzące... na jezdnię chodniki u wylotu ul.
Łukasiewicza. Przynajmniej pomiędzy nią a rondem ulica Sikorskiego powinna być
przebudowana: program minimum to uzupełnione brakujące odcinki chodnika,
przyuliczna kanalizacja deszczowa w obecnych rowach przydrożnych.
To też kuriozum: na najbardziej podmokłym, gdzie ludzie mają wodę w piwnicach,
pociętym gęstą siecią rowów osiedlu Drabinianka, poza króciutkim odcinkiem
ul.Zielnej, nie ma kanalizacji deszczowej, tylko niedrożne rowy ze stojącą i
wsiąkającą po deszczach wodą, w których co roku wylęgają się stada komarów
coraz bezczelniej zjadających pobliskich mieszkańców. Nawet gdy Leclerc
poszerzał parking i pojawiła się szansa przykrycia wątpliwej wartości rzeczek z
mętną wodą płynących nieopodal, inwestycję wykonano na zasadzie: 100m rynsztoku
przykryte, 20 m na wierzchu, i znowu 100m rynsztoku przykryte, 20 m na
wierzchu, nie wiadomo po co. Taka sytuacja jest zaczynając od przystanku PKS
koło ogródków: rzeczka chowa się pod ul.Sikorskiego, po jej drugiej stronie
wyłazi w postaci długiego na jakieś 20m stojącego i cuchnącego bajora -
wylęgarni komarów, potem chowa się pod al. Armii Krajowej, wyłazi na 15 m od
strony Leclerca, następnie ginie pod parkingiem obok hipermarketu, wyłazi znowu
koło lasku przy Leclercu, ginie pod wyjazdem z Leclerca do al.AK i dalej płynie
już odkryta. Ktoś genialny musiał to tak pourządzać (za karę wieczorem
przywiązałbym go do krzesła i pozostawił całość na 30 minut bzykającym
wieczorkiem w słoneczny dzień), jakby nie można było, w ramach budowy parkingu
nakryć tego szamba od Sikorskiego aż po ogródki przy al.Armii Krajowej.
Zresztą na tej ostatniej też przydałby się - w miejsce wydeptanej teraz
pomiędzy rondem a stacją Watkem ścieżki - chodnik z prawdziwego zdarzenia.

Oświetlenia i chodnika brakuje też całkowicie na dość ruchliwym, prowadzącym do
bloków na ul. Siennej odcinku ul. Nowowiejskiej pomiędzy Sikorskiego a Uroczą.

Generalnie oś ulic Powstańców Warszawy i Armii Krajowej wyznacza w tym rejonie
niepisaną granicę, na południe od której koczy się zainteresowanie terenem
władz miejskich. O tyle to dziwnie, że to obszar-skansen pomiędzy niemal już
śródmiejską ul. Rejtana a stosunkowo dobrze urządzonym i ludnym osiedlem
Zimowit.
Panowie włodarze, to też Rzeszów, a w pobliżu katedra gdzie odbywają się często
koncerty muzyki organowej i zapraszani są znani goście z zewnątrz. Czy tak
ważny obiekt ma stać na terenie infrastrukturalnej wsi?




Temat: Zapraszamy na PIKNIK NA PLACU ZABAW !
PIKNIK NA PLACU ZABAW ! - podziekowania :o)
W niedziele na naszym placu zabaw na os. Traugutta odbył się piknik dla dzieci,
zorganizowany przeze mnie, moich Wielkich Współpracowników i Straż Pożarną.
Przyszło wiele dzieciaków - małych i dużych. Nie jestem w stanie powiedzieć ile
było dzieci - w samym biegu przełajowym brało udział przeszło 25 uczestników, a
bawiło się jeszcze wielu maluchów! Jednak ważne jest dla mnie też to, że ok.
85% uczestników znałam z imienia lub z widzenia, bo były to dzieciaki, które
często odwiedzają ten plac zabaw - więc chyba jest dla kogo to wszystko robić.
Wszystkich, którzy byli tu po raz pierwszy zapraszamy częściej - myślę, że i
Wam udzieliła się miła i rodzinna atmosfera naszego podwórka.
Oczywiście organizacja więcej niż trochę kulała, ale wybaczcie, bo to był
pierwszy raz - następne będą dużo lepsze! Impreza w ogóle by nie wypaliła gdyby
nie nieoceniona pomoc rodziców, którzy chętnie pomagali dzieciom w ich
zmaganiach, pomagali w organizacji i ogarnięciu całej imprezy. Udowodnili tym
jak bardzo jest tu potrzebny plac zabaw i że warto organizować zabawy dla
najmłodszych, za co bardzo im dziękuję. Ja byłam tak zabiegana, że nie zdążyłam
większości podziękować. Więc wielkie dzięki przede wszystkim dla uczestników za
to, że dopisali, że dobrze się bawili i pozwolili bawić się innym;
Bardzo dziękuję mojemu bratu - Łukaszowi za nagłośnienie imprezy, przewóz
potrzebnych sprzętów i nieocenioną pomoc w organizacji. Dziękuję też wszystkim
moim bliskim i przyjaciołom, że pomagali i wspierali nas w tym przedsięwzięciu.
Dziękujemy też muzykom, którzy choć nie mogli do końca wykazać się swymi
umiejętnościami, to nie zniechęcili się a ich talent jest mam nadzieję
do „wykorzystania" na następnych imprezach.
Masę solną, z której dzieci lepiły różne „dzieła sztuki" zasponsorowała nam
Pani Anna Lewandowska - mama Marcysi i Michasi. Dziękujemy więc całej rodzinie
za wkład nie tylko finansowy ale też za wielkie zaangażowanie w akcję i w
wiarę, że się uda! Kredki do malowania twarzy, które dały dzieciom tak wiele
radości dostaliśmy od sklepu „Pod Aniołem" za co również dziękujemy.
W szczególny sposób chciałabym podziękować wszystkim STRAŻAKOM, którzy
uświetnili swoją obecnością całą imprezę, pozwolili dzieciom dokładnie obejrzeć
samochody bojowe i sprzęt strażacki oraz poświęcili swój prywatny czas by choć
trochę urzeczywistnić marzenia dzieciaków - bo chyba każdy będąc dzieckiem
chciał być choć przez chwilę strażakiem. Dziękujemy za prezentację sprzętu,
która była ciekawostką nie tylko dla dzieci ale i dla dorosłych. Chciałaby
jeszcze dodać, że pomysł z prezentacją sprzętu strażackiego wyszedł od Pana
Jerzego Maciaka, z którym konsultowałam sprawy organizacyjne i bez którego ta
impreza nie miałaby racji bytu - za co mu niezmiernie dziękuję.
Podziękowania dla wszystkich właścicieli sklepów i instytucji, którzy promują
naszą akcję poprzez wywieszenie plakatów, oraz wielkie dzięki dla Łukasza z
serwisu internetowego www.zychlin.info za nagłaśnianie naszej akcji i pikniku.
Teraz czas na specjalne podziękowania dla moich Wielkich Współpracowników:
Anielki, Kasi, Michasi, Ali, Wioli, Marioli i Zuzi. Dziewczyny ciężko pracowały
nad całą organizacja, malowały i rozwieszały plakaty z programem imprezy,
zgromadziły większość potrzebnych artykułów plastycznych i prowadziły zabawy.
Wykazały się wielkim zaangażowaniem, pomysłowością i umiejętnościom współpracy.
Dziękuję równię mojej córeczce Zosi za to, że wypożyczyła swoje zabawki, które
były atrakcją dla najmłodszych szkrabów.
Pozdrawiam wszystkich i dziękuję.
Matylda




Temat: Royal Rojana Resort - Shark's Bay (4*)
Witam!
Byliśmy z zoną w tym hotelu w terminie 9-16.01.07, werja ALL. Był to nasz 3
pobyt w Egipcie. Wcześniej bylismy w Menavile Safaga 4* oraz Sharming Inn 4*.
Oczywiste jest wiec ze moja ocena bedzie subiektywna i będę porównywał do tych
2 własnie hoteli.
Hotel Royal Rojana ma 5*. Nie mam porównania do innych hoteli 5*, ale standard
był na pewno wyższy niz w 2 wymienionych.
Hotel jest naprawdę bardzo rozległy. Znajduje sie na lekkim wzniesieniu skad
roztacza sie wspaniały widok na zatoke Shark's Bay. Dzięki takiemu włsnie
połozeniu widok na morze jest dostepny z kazdego prawie miejsca w hotelu -ze
wszyskich restauracji, basenów, oraz wiekszosci pokoi.
Hotel składa sie z kilkudziesieciu 1-pietrowych bungalowów, w kazdym
kilkanascie pokoi.Jak pisałem wcześniej, wiekszość pokoi posiada widok na morze.
Standar pokoi wiecej niz przyzoity, nowe meble, bardzo elegancka łazienka.
Oczywiście lodówka i indywidualna klima. My mieszkalismy w pokoju 1307,
mielismy do plazy jakieś 50 metrów. Najnowsze bungalowy maja numery 7-1 do 7-7,
są najblizej plaży i wszystkie mają widok na morze.
Baseny. Jest ich 7 w 2 częściach hotelu. 1 basen jest podgrzewany. Baseny sa
dość fajne, ale brakuje zieleni. Dużo lezaków i choć hotel była zajety niemal w
100%, nie było problemów z wolnym miejscem. Na basenie bardzo bogaty program
animacyjny, prowadzony w 3 językach.
Plaża. Plaże są 2. Jedna mała i bardzo głośna -dla aktywnych. Bogata oferta
sportów wodnych i animacji. Głośno i ciasno.
Druga plaża to zupełna odmiana - cicho i spokojnie.Plaża dwupoziomowa, duzo
miejsca, barek i restauracja Bay Watch (o niej później ).
Rewelacyjna Rafa!!!!!! Bardzo zróznicowana i nieregularna, dużo załamań i
kominów - naprawdę cudo!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Jedzenie bardzo dobre, różnorodne i dużo. W wersji ALL możliwość 6 posiłków.
Dużo barów - na każdej z plaż,basenie, lobby bar. 5 restauracji. Szczególnie
polecam restauracj e znajdujacą sie przy spokojniejszej plaży, przy
amfiteatrze - Bay Watch. Restauracja znajduje sie przy samym morzu z pięknym
widokiem na zatokę i wyspę tiran - naprawdę super klimat. Była tam możliwość
zjedzenia lunchu w godzinach 13-15, bez konieczności schodzenia z plazy.
serwują tam świetne dania z grila, szczególnie pyszny kebab z
baraniny,serwowany codzieniie w inny sposób -palce lizać.
Na terenie hotelu znajduje sie sie sklep spozyczy z alkoholem -ceny
porównywalne ze sklepami w Nama.
Codziennie wieczorem w amfiteatrze odbywały sie naprawdę ciekawe występy,
niestety w wersji rosyjskiej, bo niestety 90% mieszkańców hotelu to rosjanie.
I to jest niestety minus tego hotelu, bo zachowanie niektórych rosjan jest
naprawdę żenujące. Awantury, ich "stylowe stroje", ładowanie na talerze tony
jedzenia, którego oczywiscie nie są w stanie zjeść i częto naprawdę chamskie
zachowanie to standard w tym hotelu.
Ale jeżeli ktoś jest w stanie znieść tę "drobną" niedogodność to naprawdę
bardzo polecam ten hotel. My spędziliśmy tam wspaniały tydzień , czego i Wam
wszystkim życzę.



Temat: Sindbad Al Mashrabeya - Hurghada (4****)
Sindbad Al Mashrabeya - Hurghada (4****)
hotel przyjemny ale liczie ze ma 2-3 europejskie gwiazdki. położony około 10
minut na południe od Sakalli (nowego centrum Hurghady) obok nowego deptaka. do
Daharu (starego centrum) około 20 minut. busiki do 2200 za 1EGP (0,50PLN) od
osoby, nocą dojazd za 10EGP taksówką, cena za kurs (od 1 do 10 osób). blisko
hotelu sklep nocny (Abu Ashara-ceny bardzo niskie, nie negocjowalne),internet
cafe,kawiarnia, lokalne biuro podrózy. wszystkie napoje itp. można bez
problemu wnieść do pokoju.

hotel sympatyczny, choć goście HB muszą za wiele rzeczy płacić (bilard, napoje
przy kolacji, bar przy plaży), i to słono-dwa razy drożej niż w knajpach na
mieście! do dyspozycji są pokoje w głównym budynku (z balkonów na piętrach
widok na morze!) oraz bungalowy. ja wolałem budynek, w bungalowach jest ciemno!

pomiędzy plażą a głównym budynkiem znajduje sie dosyć duży świetnie utrzymany
ogród, ale wyłącznie do oglądania! plaża i basen ok. basen ze słodką wodą,
leżaki, ręczniki, bar (dla HB płatny!). sympatyczni panowie prowadzą przy
basenie dwa razy dziennie program animacyjny: głównie nauka tańca

jedzenie moim zdaniem PYSZNE, w formie szwedzkiego stołu. nie ma problemu z
jedzeniem wegetariańskim. obsługa miła, chociaż często sprzątający pokoje
prawie nie znają angielskiego! wtedy najlepiej udać sie do recepcji-tam znają
dosyć dobrze i można wszystko załatwić. codziennie nowa pościel, nowe
ręczniki, zmyta podłoga. NIE MYJĄ DOBRZE ŁAZIENKI! to kwestia przyzwyczajenia,
mnie to przestało po jakimś czasie przeszkadzać klimatyzator w moim pokoju
właściwie nie działał na szczęście nie było gorąco (wielkanoc)... ciepła
woda płynie w dziwny dosyć sposób: pulsacyjnie... około minuta ciepłej, potem
ciśnienie ciepłej spada na 30 sekund i znowu minuta ciepłej... też po dwóch
dniach nie przeszkadzało.

ogólnie standard niezbyt wygórowany, nie ma np. niemców, bo dla nich to zbyt
niski standard. mnie się podobało, ponieważ w hotelu tylko spałem i jadłem a
za różnice w cenie wolałem poszaleć na mieście albo na wycieczkach - o tym
niżej poza pokojem można siedzieć na zadaszonym tarasie, przy basenie, na
plaży...

ocena łączna: pojechałbym tam jeszcze raz bez wahania spokojna okolica,
wszedzie dobry dojazd, świetne jedzenie, infrastruktura OK.

KILKA UWAG O SAMYM POBYCIE:
1) życie toczy się tam niemal do rana, więc nie bójcie się pojechać do centrum
np. o 2200 i zostać tam do 0300!
2) standard czystości jest zupełnie inny niż w europie... bardzo szybko się do
tego turysta przyzwyczaja i nie ma problemu skoro oni żyją to i wy
przeżyjecie!!!
3) pyszne są soki z trzciny cukrowej i świeżych owoców. kupić je można poza
główną ulicą, podobnie jak pyyyyszne jedzenie lokalne. ceny jak za darmochę,
nie jedzcie w restauracjach, bo jest drogo! myśmy jedli wszystko i nic nam nie
było )) nie ma obawy aby w Hurghadzie zapuścić sie pomiędzy boczne uliczki
albo zjeść w bistro pomiędzy arabami.

4) ZEMSTA FARAONA. nie unikniecie jej, bo bakterie są wszędzie. w wodzie, w
powietrzu, na szklankach... wszedzie! nie ma sensu np. jedzenie tylko w hotelu
albo mycie zębów wodą mineralną! jeśli macie zachorować, to i tak
odchorujecie! wskazana jest dezynfekcja wewnętrzna P przez pierwsze trzy dni
polecam picie czystej wódki (albo czegoś podobnego) w specjalny sposób:
najwiecej bakterii rozwija się NA DZIĄSŁACH! dlatego pijąc, najpierw płuczecie
usta wódką, a potem połykacie całość działa bez zarzutu! poza tym polecam
osobiście gin z tonikiem. odstrasza dodatkowo komary, jeśli pijecie dwa drinki
dziennie. do tego pobyt jest znaaaaacznie przyjemniejszy DD
5) chodzenie po Hurghadzie. chodzimy po ulicy. nie po chodniku )) brzegiem
jezdni, idąc obok zaparkowanych samochodów, nie bojąc się rąbiących na okrągło
samochodów. wierzcie mi, że po przełamaniu pierwszych oporów, tak jest
znacznie wygodniej DD

6) WYCIECZKI kupcie koniecznie w lokalnym biurze. blisko hotelu (za Abu Ashara
market) jest biuro w którym obsługuje polak -Mirek NIE KUPUJCIE WYCIECZEK U
REZYDENTÓW!!! to są te same wycieczki, tylko dwa razy droższe! jedyna różnica
jest taka, że nie dostaniecie suchego prowiantu z hotelu (( polski
przewodnik w Luksorze był fatalny, jeśli możecie, weźcie angielskiego.

program obowiązkowy:
motor safari (jazda czterokołowcami po pustyni) 30 USD
snurkling na rafie koralowej 20 USD
luksor 35 USD

jeśli jesteście na dłużej - jedźcie na wszystko na początku, żeby potem móc
jechać jeszcze raz na quady i rafę!!!

7) bez angielskiego albo niemieckiego ani rusz!



Temat: Ożywią martwy szlak na Martwej Wiśle
Ożywią martwy szlak na Martwej Wiśle
Ahoj!

Martwy szlak na Martwej Wiśle

Martwy szlak na Martwej Wiśle
Opublikowano: 7 września, 2007
Martwa Wisła, od ujścia Motławy do Wisły Śmiałej i jej ujścia do Zatoki
Gdańskiej, ma być szlakiem żeglownym dostępnym dla dużych statków śródlądowych
oraz statków morskich o średnim tonażu. Poszerzenie krótkiego kanału będącego
pozostałością dawnej śluzy Płonią, planują wspólnie Urząd Morski w Gdyni i
Grupa Lotos SA. Przygotowania do niej potrwają przynajmniej trzy lata.

Większość nabrzeży nad Martwą Wisłą, od ujścia do niej Motławy, popadło w
ruinę lub ich nie ma, a brzegi porasta trzcina. Tor wodny w wielu miejscach
jest tak płytki i wąski, że z trudem przepływają nim statki i barki z
ładunkami. Wąskie gardło wiślanego szlaku stanowi kanał Płonią przy Stoczni
Wisła w Gdańsku.

W okresie międzywojennym do portu gdańskiego przypływało Wisłą co roku kilka
tysięcy barek i statków. Jeszcze po wojnie, przez długie lata, na Motławę
dopływały bocznokołowce wycieczkowe z Warszawy czy barki motorowe z różnymi
ładunkami. Dziś wiślany szlak jest prawie martwy, bo tylko sporadycznie
korzystają z niego barki pchane z odpadami fosforowymi, pontony z
konstrukcjami stalowymi i jeden rzeczny statek pasażerski.

Andrzej Królikowski, dyrektor Urzędu Morskiego w Gdyni potwierdza, że
przewidziana jest rewitalizacja Martwej Wisły i Wisły Śmiałej, które są wodami
portowymi, podległymi administracji morskiej. Gdyński urząd liczy, że
kosztowna inwestycja zostanie dofinansowana z funduszy Unii Europejskiej.
Prowadzone są też rozmowy z firmami zainteresowanymi udrożnieniem rzecznego
szlaku - Grupą Lotos SA i Stocznią Wisła w Gdańsku.

- Obecnie budujemy ponton o długości ponad 60 metrów i szerokości 18 metrów,
który będzie służył do transportowania drogą morską montowanych przez nas
nadbudówek i elementów kadłubów statków - mówi Jerzy Pawlak, prezes Stoczni
Wisła w Gdańsku. - Jego wymiary musieliśmy ograniczyć, aby mieścił się w
kanale Płonią prowadzącym z Martwej Wisły na Wisłę Śmiałą i na morze. W kanale
nie mieszczą się większe statki, które moglibyśmy budować. Problem
rozwiązałoby jego poszerzenie i pogłębienie.

Rafineria Grupy Lotos posiada nabrzeże przeładunkowe nad Martwą Wisłą, przy
którym można obsługiwać statki morskie. Było ono już wykorzystywane w trakcie
jej modernizacji. Statki ciężarowe, przystosowane do przewozów ładunków
ciężkich, przywoziły i rozładowywały przy nabrzeżu duże elementy instalacji
rafineryjnych. Ówczesna Rafineria Gdańska sfinansowała pogłębienie niektórych
odcinków Martwej Wisły i Wisły Śmiałej. Obecnie Lotos planuje rozbudowę i
kolejną modernizację rafinerii oraz zwiększenie produkcji olejów napędowych i
asfaltów (budowa autostrad), na które rośnie zapotrzebowanie w kraju oraz za
granicą. Własny port pozwoliłby na bezpośrednie wyładunki sprowadzanych drogą
morską nowych urządzeń rafineryjnych, a potem - obsługiwanie statków
przewożących produkty naftowe. Dlatego też Lotos ma zaangażować się finansowo
w modernizację szlaku wodnego, aby ciężarówce i produktowce mogły swobodnie
podpływać do nabrzeża portowego.

Umocnienie brzegów wiślanego szlaku, atrakcyjnego turystycznie, pozwoli na
zbudowanie nad nim sieci przystani jachtowych, co przewiduje program Urzędu
Miejskiego w Gdańsku, nazwany "Strategią i koncepcją rozwoju sieci przystani
rekreacyjnych na drogach wodnych Gdańska". Nad Martwą Wisłą, aż do Przegaliny,
mają powstać nieduże mariny z pomostami dla tramwajów wodnych oraz jachtów
żaglowych i motorowych, łodzi i kajaków. Mają one posiadać zaplecze sanitarne,
małe motele z punktami gastronomicznymi i sklepami oraz własne stacje paliw.
źródło:

Żeglarstwo morskie
gg 1728585



Temat: plac zabaw
W niedziele na naszym placu zabaw na os. Traugutta odbył się piknik dla dzieci,
zorganizowany przeze mnie, moich Wielkich Współpracowników i Straż Pożarną.
Przyszło wiele dzieciaków - małych i dużych. Nie jestem w stanie powiedzieć ile
było dzieci - w samym biegu przełajowym brało udział przeszło 25 uczestników, a
bawiło się jeszcze wielu maluchów! Jednak ważne jest dla mnie też to, że ok.
85% uczestników znałam z imienia lub z widzenia, bo były to dzieciaki, które
często odwiedzają ten plac zabaw - więc chyba jest dla kogo to wszystko robić.
Wszystkich, którzy byli tu po raz pierwszy zapraszamy częściej - myślę, że i
Wam udzieliła się miła i rodzinna atmosfera naszego podwórka.
Oczywiście organizacja więcej niż trochę kulała, ale wybaczcie, bo to był
pierwszy raz - następne będą dużo lepsze! Impreza w ogóle by nie wypaliła gdyby
nie nieoceniona pomoc rodziców, którzy chętnie pomagali dzieciom w ich
zmaganiach, pomagali w organizacji i ogarnięciu całej imprezy. Udowodnili tym
jak bardzo jest tu potrzebny plac zabaw i że warto organizować zabawy dla
najmłodszych, za co bardzo im dziękuję. Ja byłam tak zabiegana, że nie zdążyłam
większości podziękować. Więc wielkie dzięki przede wszystkim dla uczestników za
to, że dopisali, że dobrze się bawili i pozwolili bawić się innym;
Bardzo dziękuję mojemu bratu - Łukaszowi za nagłośnienie imprezy, przewóz
potrzebnych sprzętów i nieocenioną pomoc w organizacji. Dziękuję też wszystkim
moim bliskim i przyjaciołom, że pomagali i wspierali nas w tym przedsięwzięciu.
Dziękujemy też muzykom, którzy choć nie mogli do końca wykazać się swymi
umiejętnościami, to nie zniechęcili się a ich talent jest mam nadzieję
do „wykorzystania" na następnych imprezach.
Masę solną, z której dzieci lepiły różne „dzieła sztuki" zasponsorowała nam
Pani Anna Lewandowska - mama Marcysi i Michasi. Dziękujemy więc całej rodzinie
za wkład nie tylko finansowy ale też za wielkie zaangażowanie w akcję i w
wiarę, że się uda! Kredki do malowania twarzy, które dały dzieciom tak wiele
radości dostaliśmy od sklepu „Pod Aniołem" za co również dziękujemy.
W szczególny sposób chciałabym podziękować wszystkim STRAŻAKOM, którzy
uświetnili swoją obecnością całą imprezę, pozwolili dzieciom dokładnie obejrzeć
samochody bojowe i sprzęt strażacki oraz poświęcili swój prywatny czas by choć
trochę urzeczywistnić marzenia dzieciaków - bo chyba każdy będąc dzieckiem
chciał być choć przez chwilę strażakiem. Dziękujemy za prezentację sprzętu,
która była ciekawostką nie tylko dla dzieci ale i dla dorosłych. Chciałaby
jeszcze dodać, że pomysł z prezentacją sprzętu strażackiego wyszedł od Pana
Jerzego Maciaka, z którym konsultowałam sprawy organizacyjne i bez którego ta
impreza nie miałaby racji bytu - za co mu niezmiernie dziękuję.
Podziękowania dla wszystkich właścicieli sklepów i instytucji, którzy promują
naszą akcję poprzez wywieszenie plakatów, oraz wielkie dzięki dla Łukasza z
serwisu internetowego www.zychlin.info za nagłaśnianie naszej akcji i pikniku.
Teraz czas na specjalne podziękowania dla moich Wielkich Współpracowników:
Anielki, Kasi, Michasi, Ali, Wioli, Marioli i Zuzi. Dziewczyny ciężko pracowały
nad całą organizacja, malowały i rozwieszały plakaty z programem imprezy,
zgromadziły większość potrzebnych artykułów plastycznych i prowadziły zabawy.
Wykazały się wielkim zaangażowaniem, pomysłowością i umiejętnościom współpracy.
Dziękuję równię mojej córeczce Zosi za to, że wypożyczyła swoje zabawki, które
były atrakcją dla najmłodszych szkrabów.
Pozdrawiam wszystkich i dziękuję.
Matylda




Temat: Amerykanskie zapiski Erie - 2003 rok :)
ciag dalszy poprzedniego odcinka :)
No, ale trzeba sciagnac mokry kostium! Tadek zakreca sie w koc i juz ma suche
majtki na tylku, a ja? Wpadam na pomysl, wyciagam z torby moja dluga spodnice,
zakladam ja na szyje robiac w ten sposob parawan i szybciutko sie
przebieram...
Jest druga po poludniu... musimy wyruszac w droge, bo czas nas goni. Zjadamy
lekki posilek i wyruszamy.
Chcemy byc jutro z samego rana nad Grand Canyon , a to szmat drogi. Ustalamy,
ze bedziemy jechali do oporu, a przespimy sie w aucie gdzies po drodze.
Wjezdzamy na autostrade Nr 10 Opuszczamy zielony pas wybrzeza kalifornijskiego
i znowu wjezdzamy w pustynie. Patrze na mape i mowie do Tadka:
- Napatrz sie dobrze, bo zielonego nie zobaczysz dlugo...
Kilka godzin jazdy , tereny dosc plaskie, monotonne. Ciekawostka natomiast jest
to , ze co kila mil ustawiony jest duzy zbiornik z woda - to woda do chlodnic
samochodowych, czesto tez sa aparaty telefoniczne i informacje, ze sluza tylko
do porozumiewania sie w naglych wypadkach.
Na horyzoncie widze cos bialego, migajacego. zaczynaja sie wzgorza. A na
wzgorzach tysiace wiatrakow. Kto widzial wiatrak na trasie Radom-Warszawa z
wielkim napisem Mentos - ten wie o jakich wiatrakach pisze. No nie, te tutaj sa
biale, bez zadnych napisow i kreca sie jak oszalale. Niesamowity obraz. na
kazdym kolejnym wzgorzu, kolejne tysiace wiatrakow.... Musimy to uwiecznic na
zdjeciu! Zatrzymujemy sie i ... nie moge utrzymac drzwi. Tadek musi mi pomagac.
Wiatr jest bardzo, bardzo silny. Po prostu mnie pcha do przodu... Chowam sie za
auto i robie zdjecia.

Dojezdzamy do miasteczka na pustyni Palm Springs. Slynie ono z tego, ze
przebywal tutaj Elvis Presley - spedzil tutaj miesiac miodowy po slubie z
Proscilla. Podobno lubil to miejsce szcegolnie latem, dziwne to o tyle, ze
latem tutaj smazy jak wszyscy diabli, a on podobno nie znosil upalow. Rozwiązał
ten program instalując w rezydencji klimatyzację, którą mógł regulować i jego
przyjaciele przyrównywali dom do „chłodni rzeźniczej”.
zatrzymujemy sie, zeby zatankowac auto. I nowa ciekawostka.., Wszystkie drzewa
(palmy i male sosny) pochylone sa w kierunku wschodnim. To sprawa wiecznie
wiejacego zachodniego wiatru.
Za Palm Spring jeszcze male miasteczko Indio, a potem juz tylko kamienno -szara
przestrzen.Gdzies w oddali widac nie zalesione wzgorza. To juz kraina Indian.
na tym pustkowi znajduja sie rezerwaty indianskie. Niedlugo bedziemy skrecac w
droge lokalna, wiec zatrzymujemy sie na rest area -

Tu sie przesiadamy. Ja prowadze.
Dojezdzamy do drogi nr 95, - droga dwukierunkowa , monotonna, w srodku pustyni
widze napis "Senior Center" (Dom Starcow) i strzalke kierujaca na jakas droge w
prawo...
Glupio smiejemy sie, ze jeszcze pare latek to nas tu przywioza na zasluzony
wypoczynek...
Teren robi sie gorzysty, troche mocnych podjazdow pod gore, ale czuje sie
dobrze za kierownica. Juz ciemno. Przed nami oswietlona dolina .
Dojezdzamy do miasteczka Needless, tuz za nim jest juz Arizona i autostrada Nr
40. Zamieniamy sie miejscami, musimy poszukac stacji beznynowej, bo czeka nas
daleki odcinek pustyni, a mapa pokazuje, ze za wiele stacji to tutaj nie
bedzie. Jest stacja! Wysiadam z auta i czuje, ze dmucha na mnie bardzo mocny i
goracy prad powietrza. usuwam sie, a tu dalej... Mysle, ze to dmuchawa z
klimatyzacji, ale nie! Tak dmucha goracy pustynny wiatr! ma sie wrazenie , ze
to ogromna suszarka do wlosow.
Zasypiam w aucie, Tadek budzi mnie . Przecieram zaspane oczy i widze, ze
jestesmy na stacji benzynowej.Wychodzimy, prostujemy nogi. Na dworze goraco.
Tutaj zatrzymamy sie na nocleg. Na parkingu pelno Tirow, ich kierowcy tez tutaj
nocuja. Zegar przy drzwiach wejsciowych do sklepu wskazuje po drugiej w nocy.
Znajdujemy kacik z tylu, za budynkiem , rozkladamy fotele do pozycji lezacej i
w rytm huczacych w tirach klimatyzacji zasypiamy.
Budze sie kilka razy, troche niewygodnie, ale to nic! Grunt, ze nadrobilismy
troche nasz wypad nad Pacyfik!
A jutro wreszcie zobacze Grand Canyon....
cdn.




Temat: niderlandystyka we wrocławiu-rekrutacja (???)
czesc

jestem na pierwszym roku . Egzaminy...cóż...nie moge powiedziec ogólnikowo czy
są czy nie są trudne . Dla mnie nie stanowiły problemu . Angileski taki jak na
anglistyke tylko potrzebna mniejsza ilość punktów ( mam Advanced więc nie było
problemu a jak słyszę angislki moich niektórych moich koleżanek z roku to
wydaje mi się ze ten agzamin musiał być bardzo łatwy ) , Polski ... nic
specjalnego . trafiłmi się facet z którym nawiązałem dialog jaką to nudziarą
jest konopnicka i po kłopocie . Wogóle egzaminatorzy cały czas sobie żartowli
ze zdającymi , do pań puszczal żarty o podłożu erotycznym a do panó oko i jakoś
to leciało..generalnie była bardzo przyjemna i niestresująca atmosfera .

a na studiach ...angielski sie nie przydaje wcale ( przynajmniej nie mi ) a
niemicki bardzo ( choć też nie mi bo go nie znam ) ....w kżdym razie co
zajęcia słyszę od moich koleżanek " o ..to tak jak w niemieckim " . Nagle się
okazało że osoby które w życiu nie słyszały niderlandzkiego znają już
konstukcję podstawowych czasów , troche słownictwa itd . Choć znjomość
niemieckiego niektórym też przeszkadza bo im się poprostu miesza .

co jeszcze...ja generalnie nie jestem chyba najlepszą osobą do mówienia o tych
studiach bo zdaje sie jestem najsłabszy bna roku :/ . Tak by przynajmniej
wynikało ze statystyki zaliczonych kół . Ale generalnie na początku jest tylko
język . Godzina historii niderlandów i językoznawstwa niewiele zmienia ten
obraz . Pierwszy rok tych studiów nie jest specjalnie urozmaicony . Poprostu
trzeba przebronąć przez podstawowy kurs językowy żeby mieć podstawy do dalszego
studiowania . Ja rozpieszczony bogatym programem i wykładowcami z najwyższymi
tytułami naukowymi na mojej drugiej uczelni i torche się zawiodłem nudnawymi
zajęciami z języka prowadzonymi przez doktorantów . Ale to moja prywatna opinia
osoby która woli dyskutować o sensie istnienia zamiast wkówać nieregularne
czasowniki... myślę ża dla osoby która marzy o tym żeby zostać filologiem (
albo żona holendra ;) sytuacja przedstawia się zupełnie inaczej .

nauki jest nie mało bo z materiałęm mkniemy w tępie zawrontym ( w pół roku
robimy książkę którą niedawno robiło się w rok ) ale z tego co widzę na około
to można sobie z tym poradzić .

poza tym starają się nam zorganizować życie " pozalekcyjne " A to wypad na
łyżwy ( obowiązkowo z jakąś pomarańczową garderobą ) , a to wieczorek filmwy ,
to znowu jakoaś wystawa czy cuś ... nasz pienterko zawsze jest obwiszone
plakatami i afiszami . Była już wycieczka autokarowa po holandii , planowana
jest rowerowa , gościliśmy u nas grupę belgów studiujących
filolgię...polską :) ..dzieje się .

co jeszcze ciekawego... . Od drugiego semestru mamy zajęcia z holendrem co też
jest ciekawym doświadczeniem . Z jednej storny ciekawe jest siedzenie na
zajęciach i nie rozumienie ni w ząb co do ciebie mówią a z drugiej zasksujące
jest jak wiele już rozumiesza z czegoć co kilka miesięcy temu było totalnym
bełkotem .

no i na konice...jak już tam trafisz to nim się obejrzysz będziesz w sklepach z
ubraniami szukała czegoś pomarańczowego , na kaazie będziesz wpisywała nazwy
niderlandzkojęzycznych zespołów a swojego górala wymienisz na gazellę czy
batavusa :)

to tyle od pomyłkowego niderlandysty :)

grootjes

manonthemon




Temat: Nowa opera
kell99 napisał:

> dokladnie, dzieki temu moz/ff jest dostepna na wiekszej ilosci platform.
w szczególności na telefony komórkowe :) Minimo to jest taka pokraka, że LEDWIE na PDA z najwyższej półki zipie.
> haha;) mowisz o "firefoxie bez funkcjonalnosci" a jednak wiekszosc osob
> przesiadajac sie z ie wybiera wlasnie ff dzieki dodatkowej funkcjonalnosci i
> bezpieczenstwu (wg secunii ff jest jednak bezpieczniejszy od o, nie kazdy chce
> korzystac z ciagle wychodzacych wersji beta). poza tym nie wiem co rozumiesz
> przez "calkowicie skonfigurowana". masz na mysli, ze jak ktos chce zaklnac
> zakladke przez ikonke to musi od razu wchodzic na google, bo ikonka 'delete'
> wcale nie sluzy do kasowania zakladki tylko do jakiejs innej nigdzie nie
> opisanej funkcji (do dzisiaj nie mam pojecia do czego;) jezeli funkcjonalnoscia
> nazywasz mase opcji, ktore nie maja przejrzystego zastosowania, to nie powiem
> kto tutaj trolluje.
> podstawowa zasada budowania przejrzystego iface uzytkownika jest przejrzystosc
> i
> latwosc obslugi. co z tego, ze mam mase opcji, skoro trudno znalesc te
> najbardziej podstawowe. dlatego bardzo mi sie podobaja ustawienia przegladarek
> mozillowatych, podstawowe opcje, a zaawansowany uzytkownik wklepie
> 'about:config' i dopiesci sobie opcje. stopien skomplikowania wcale nie znaczy,
> ze produkt jest dobry.
to że ty nie rozumiesz do czego służą opcje, albo nie chcesz zorzumieć to tylko źle świadczy o tobie. Fakty są takie, że firefox to jest domek z klocków, czasem nawet do siebie nie pasujących. Opera to monolit, dopieszczony z każdej strony i prawdą jest, żeby poznać ten program, potrzeba chwilę czasu. ALE, można z Oepry korzystać jak z kazdej innej przeglarki i do tego nie potrzeba wogóle czasu. Siadasz i odpalasz, surfujesz, pół godziny wczesniej niż przy użyciu firefoksa. Aha, chciałbym też zauważyć, że prostota != łatwośc obsługi. Łatwość i ergonomia to jest wyrafinowanie.
Co do wybierania FF, zamiast Opery: skąd wiesz, że użytkownik wybierający FF zamiast IE wogóle słyszał o Operze? Nie wiem czy zauwazyłeś, ale od listopada Mozilla prowadzi ogromną kampanię reklamową Firefoxa.
PS: to właśnie oni wmawiają, że im prostsze(czyt. im bardziej zrobi się z użytkownika idiotę) tym lepiej. Ponadto, moze mi powiesz, które opcje są niezrozumiałe? Albo której nie możesz znaleźć? Wszystko co potrzeba, jest w preferencjach, więcej w plikach ini, bardzo dobrze opisanych. Aha, jeszcze jedno, chciałbym zauważyć, że Opera7 na rynku jest od dwóch lat i przez cały czas są wykrywane jakieś usterki, w większości niekrytyczne. Firefox 1 dostępny jest od niedawna. A już wykryto w nim prawie tyle dziur co w Operze przez lat dwa :)

PS: o jakiej dodatkowej funkcjonalności mówisz jeśli chodzi o Firfox vs IE?

> nie rozumiem co masz na mysli poza zle skierowana zlosliwoscia. dodanie
> przycisku zamykajacego zakladke to taki ogromny problem? to dlaczego w takim
> razie istnieja rozne style dla opery. przeciez to jest dobre dla uzytkownikow
> winampa;)
> tylko czekam az zaczniesz mnie obrazac, za to, ze smiem nie wielbic opery;)
jest conajmniej kilkanaście sposobów na zamknięcie karty w Operze, łącznie z przyciskiem. Widzę że z aplikacjami mdi wogóle nie pracowałeś, albo jesteś ślepy i nie widzisz tego 'x' w prawym górnym rogu, na pasku menu, po prawej stronie, albo w życiu Opery na oczy nie widziałeś. PS: w 8 są upragnione przyciski na kazdej karcie.

> ja potrzebuje;) a by znalesc bankomat, zarcie, sklep wystarczy wyslac sms-a i
> dostane dokladna droge. mozna sobie wrzucic w telefonie do ksiazki adresowej >jak tak bardzo potrzebujesz bankomatu. pomijajac, ze do sprawdzenia tego prosty >wap
> browser w zupelnosci wystarczy, nie musze siegac na www.
Opera na takich telefonach robi jednocześnie za wap i za www browser. Ponadto, na www jest znacznie więcej informacji. Dzięki www w telefonie, bez noszeniea ponad 3KG laptopa i o zgrozo, być może telefonu z GPRS/PDA albo biegania za hotspotem mam dostęp do wszelkich zasobów sieci. Bez problemu. to jest dla mnie przyszłość, a nie bieganie z laptopami za hotspotem :]




Temat: Wygłup Środy Magdaleny
no dobra...ale będzie długo i rozwlekle...
...bo inaczej się widać nie da.

Czy wiesz dlaczego nie możemy się dogadać?
Dlatego że ty w ogóle nie interesujesz się tym co ja piszę. Zamiast rozmawiać
mówisz "obok" czyli prowadzisz swój wewnętrzny monolog. Nie rozumiem po co
udzielasz mi korepetycji z gospodarki wolnorynkowej na poziomie podstawowym,
czy ja gdziekolwiek dałam do zrozumienia, że odczuwam gwałtowną potrzebę
indoktrynacji?? Czy w jakimkolwiek miejscu napisałam, że jestem zwolenniczką
gospodarki nakazowej i "dyktowania pracodawcom ile komu mają płacić"? Czy może
twierdziłam, ze Allende i Peron mieli dobre programy gospodarcze??
Nie, nie robiłam żadnej z tych rzeczy.
No to po jaką cholerę pisząc do mnie dyskutujesz z takimi poglądami jak
opisałam wyżej - może po prostu pomylili ci się rozmówcy?
Spróbuję jeszcze raz wyjaśnić ci o co chodzi w tej rozmowie i proszę byś tym
razem odniósł się ściśle do moich słów - albo w ogóle nie odpisywał jeśli taka
twoja wola.

Zasada "równej płacy za równą pracę" to postulat wspólny dla wszystkich
ugrupowań tzw postępowych - dla uproszczenia możemy jednak przyjąć, że jest to
postulat feministyczny.
Nie należy mylić (a ty właśnie to robisz) POSTULATU i konkretnych METOD jego
realizacji. Przekonanie iż za identyczną pracę kobieta i mężczyzna powinni
dostawać identyczne wynagrodzenie nie jest wcale równoznaczne z aprobatą dla
metod nakazowych które ty z takim zapałem opisujesz i które próbujesz mi
imputować. Tak samo jest z osławionymi parytetami wyborczymi: ja i bardzo wiele
osób o poglądach feministycznych uważamy, że w parlamencie i w rządzie POWINNO
być więcej kobiet, równocześnie zaś sprzeciwiamy się by zostało to osiągnięte
poprzez wprowadzanie parytetów. Po prostu są inne sposoby osiągania słusznych
niewątpliwie celów niż ustawienie przy każdej urnie i przy każdym pracodawcy
urzędasa z toną biurokratycznego śmiecia.
Fakt że część feministek ma słabość do rozwiązań w duchu nakazowo-represyjnym
jest mi osobiście niemiły jednak zbytnio mnie to nie dziwi. Większośc Polaków
własnie taka jest - to dziedzictwo komunizmu i krzykiem tudzież wzajemnymi
oskarżeniami się tego nie zmieni. A już na pewno nie będzie lepiej od robienia
akurat ze mnie socjalistki którą nie jestem i nigdy nie byłam.
Zwracam twoją uwagę, że skłonnośc do takich nieliberalnych rozwiązań wcale nie
jest cechą szczególną ugrupowań lewicowych. Ciekawostką naszej sceny
politycznej jest bowiem "komunizujący konserwatyzm" w stylu LPR i forsowane
przez nich rozwiązania w rodzaju obowiązkowego zamykania sklepów w niedzielę.
Mam nadzieję, że dostrzegasz podobieństwo mentalne takich pomysłów z tymi za
które krytykujesz feministki? No i teraz dochodzimy do najważniejszego momentu.
Zarówno Kościół jak i partie konserwatywne propagują postulat by niedziela była
dniem odpoczynku - podobnie jak np feminizm propaguje zasadę równej płacy za
równą pracę. Czy w takich postulatach jest coś złego? - absolutnie nie!!
Częćś urupowań konserwatywnych oraz część feministek idą ponadto dalej i
domagają się by ten postulat został wcielony w życie metodami administracyjnymi
w duchu socjalistycznym (zakaz pracy w niedzielę, nakaz zrównania pensji)
Takie metody stanowią niewątpliwie próby złamania zasad wolności gospodarczej i
ja się z taką oceną zupełnie zgadzam.
Ty jednak idziesz dalej i twierdzisz, że stanowią one także dowód na represyjny
i antywolnościowy charakter całej ideologii feministycznej.
Skoro tak sądzisz, to znaczyłoby to, że także i konserwatyzm i katolicyzm są
ideologiami represyjnymi i odbierającymi wolność - a coś mi się wydaje, ze z
takimi uogólniającymi stwierdzeniami się nie zgodzisz.
Problem w tym, ze musisz albo się na nie zgodzić albo odwołać to co napisałeś
wcześniej o feminizmie.
Inaczej się po prostu nie da bez popadania w sprzeczność z samym sobą i jawną
hipokryzję.

Pozdr. B.



Temat: Mój synek nie pojdzie do przedszkola - czy to źle?
A ja nie zgadzam się z generalizowaniem w tym temacie. Uważam, że
przedszkole nie jest gwarancją sukcesu w życiu szkolnym, czy później
dorosłym, ani jedyna receptą na ciekawe i szczęśliwe dzieciństwo.
Dziecko wychowywane przez rodzica w sposób wystarczający uczestniczy
w życiu społecznym. W praktyce większość mam niepracujących,
samodzielnie wychowujących dzieci, musi codziennie wychodzić z domu
z dzieckiem na spacery, na plac zabaw, do sklepu, załatwić sprawę w
urzędzie, spotkać się ze znajomymi, do tego dochodzą wizyty rodziny,
kolegów dziecka, wyjazdy na wakacje, extra wyjścia np. do centrów
zabaw, kina, teatrzyków. Do tego mnóstwo zajęć w domu – czytanie
książeczek, lepienie, wycinanie, malowanie, wspólne gotowanie,
oglądanie bajek – im bardziej kreatywna mama tym więcej możliwości.
Dziecko nieprzedszkolne też uczy się życia, bo bezpośrednio w nim
uczestniczy. A to, że dziecko technikę tworzenia obrazków ze
sznurka, czy też piosenkę „mam chusteczkę haftowaną” opanuje dopiero
w zerówce, naprawdę nie zaważy na jego rozwoju emocjonalnym,
intelektualnym, czy społecznym.
A propos wspomnianej w tym wątku pewnej dyrektorki przedszkola,
która własnego dziecka do przedszkola by nie posłała – a ja wierzę,
że takie słowa mogły paść. Moja mama, która większość swego życia
przepracowała w żłobku i przedszkolu również uważała, że
przedszkole, a już w szczególności żłobek, to powinna być
ostateczność. Wiele osób patrzy na przedszkole, jako miejsce
wspólnych zabawa dzieci, ogólnie same pozytywy. Tymczasem jest grupa
dzieci, które się po prostu do tych miejsc nie nadają, nie potrafią
zaakceptować, przystosować się. Jeśli przedszkole prowadzi wrażliwa
dyrektorka, która ma przede wszystkim na względzie dobro dziecka, z
pewnością odbędzie się rozmowa z rodzicami, czy nie jest możliwe
zapewnienie dziecku innej opieki. Poza tym tak naprawdę to, jak
jakościowo realizowany jest program edukacyjny w przedszkolach,
zależy od personelu. Nie zawsze wygląda to tak, jakby chcieli
rodzice. Przedszkolanki też bywają zmęczone i znudzone. Jakby tak
odjąć czas spędzony na posiłki, leżakowanie, wolną zabawę dzieci
(tzn. niearanżowaną prze personel), wyjście na dwór, gdzie czas też
najczęściej nie jest aranżowany, tylko dzieci biegają samopas, to
się okaże, że zostaje niewiele czasu na zajęcia edukacyjne.
Nie pisze tego po to, żeby komuś zohydzić przedszkole, bo uważam, że
w dzisiejszych czasach są koniecznością dla wielu rodzin, ale żeby
uświadomić, że nie wszystko jest tylko białe, albo tylko czarne.
Każde dziecko jest indywidualne i uważam, że o jego rozwoju przede
wszystkim decydują takie czynniki, jak charakter, inteligencja i
stosunki w domu, niż to czy chodzi do przedszkola, czy też nie. Tak
więc nie podobają mi się opinie mam deprecjonujących wychowywanie
dzieci bez przedszkola.
Ja jestem pracującą mamą i z konieczności zamierzam też posłać
dziecko do przedszkola. Sama też chodziłam najpierw do żłobka, a
potem do przedszkola, bo to właśnie była dla mojej pracującej mamy
ostateczność, ale okresu tego nie wspominam dobrze. Sprzeciwiam się
też częstemu poglądowi – przedszkolak – dusza towarzystwa i
społecznik – bardzo dobrze, a nieprzedszkolak – samotnik i odludek –
źle. Ja byłam właśnie taką indywidualistką niepotrafiącą się
przystosować zarówno do grupy, jak i do planowego rozkładu dnia w
przedszkolu. Nie lubiłam dużych zgromadzeń dzieci, wolałam bawić się
z jednym lub dwójka dzieci na raz, nie lubiłam zajęć w dużych
grupach, wtedy byłam nieśmiała. Przedszkole tego wcale nie zmieniło.
To jest kwestia charakteru i temperamentu. U mnie nie miało to
żadnego przełożenia na kontakty z ludźmi, sukces w szkole i później
w życiu dorosłym. Rozejrzyjcie się wokół, w naszym pokoleniu (czyli
mam małych dzieci), jest mnóstwo ludzi, którzy nie chodzili do
przedszkola, czy rzeczywiście tak bardzo odbiegają rozwojem od nas
byłych przedszkolaków? . Dwa przykłady ode mnie z rodziny – moja
siostra i mój mąż – oboje nie byli w przedszkolu – wcale nie jestem
od nich bardziej rozwinięta w sensie emocjonalnym i intelektualnym,
natomiast oni prezentują o wiele wyższy poziom rozwoju społecznego
(w sensie, ze mają więcej przyjaciół




Temat: HOW DOWN DOW NOW
Gość portalu: MACIEJ napisał(a):

> Gość portalu: BUFFET napisał(a):
>
> > Cytat z polskiego analityka, M. Pryzmonta (zapewne kolejny doomeister wg
> > MACIEJA).
> >
> > "Jeśli chodzi o bankructwa, to wpadł mi w ręce ciekawy artykuł z New York
> > Times"a. Chodzi o zagrożenie bankructwem kilku firm z Wall Street z powodu
>
> > utraty płynności związanej z błędnym oszacowaniem "zysków" pochodzących z
> > funduszy emerytalnych. Ogólnie szykuje się z tego kolejny skandal księgowy
> ,
> ale
> >
> > jakoś na razie Wall Street się tym nie przejmuje. Chodzi o to, że firmy
> zgodnie
> >
> > z prawem szacują stopy zwrotu programów emerytalnych w firmach i księgują
> wynik
> >
> > jako zyski. Oszacowano, że 50 największych firm zaksięgowało do wyników
> prawie
> > 55 miliardów takich "zysków" za zeszły rok. Faktyczne stopy zwrotu nie
> wyniosły
> >
> > jednak 9-10% zysku, ale jak to zwykle w bessie bywa była "wtopa" i zamiast
>
> tych
> >
> > 55 miliardów firmy te powinny zaksięgować 35,8 miliarda (billions w USA)
> > dolarów strat. Oczywiście nie na rękę to prezesom, którzy wynagrodzenie ma
> ją
> > zależne od wyników spółek. Ciekaw jestem czy wyjdzie z tego jakiś większy
> > skandal. Na pewno taki się pokaże, gdy jak pisze NYT któraś większa spółka
>
> > zmuszona będzie uzupełnić braki w emerytalnej kasie. Wtedy albo zabraknie
> na
> to
> >
> > środków, albo spółka wstrzyma się z inwestycjami, co oczywiście mocno
> > negatywnie odciśnie się na kursach akcji, a te z kolei przyniosą nowe stra
> ty
> > emerytom i nowe dopłaty i nowe straty - błędne koło uzależniania finansów
> firmy
> >
> > od kursu akcji, a to jak pokazuje historia do niczego dobrego nie prowadzi
> .
> > Sytuacja byłaby inna gdyby nie księgowano zysków zamiast strat. Jednak wte
> dy
> > też inne byłyby kursy spółek. Radzę obserwować ten problem".
> >
> > No cóż, dużo wody w Potomaku upłynie, nim Artur Lewitt &Co z SEC zrozumiej
> ą,
> że
> >
> > należy wymuszać na spółkach podawanie prognoz w oparciu o dotychczasowe
> wyniki
> > finansowe opisane wg standardów GAAP (US rachunkowości) a nie pro forma.
> > Chyba, że jest to działanie celowe, by nie przerazić inwestorów rzeczywist
> ym
> > stanem księgowości spółek giełdowych w USA...
>

> I jak tu sie z toba nie zgodzic BUFFET,ze to kolejny Doomeister?
> Chodzi tu o 20 mld doll i to rozlozone na 50 najwiekszych firm-to jest jak
pyl
> w oku,choc jak chcesz mozesz z tego zrobic widly.

Ejże MACIEJU, z nas dwóch to Ty kończyłeś SGPiS (podobno) nie ja, i nie umiesz
policzyć, że 55 mld dodać ujemne 36 mld USD to oznacza ubytek na saldzie
zaksięgowanych wyników 91 mld USD a nie 20????
Rozłożone na 50 firm daje średnią arytmetyczną na jedną firmę w wysokości 1,82
mld USD, jeśli to jest "kurz", to poproszę o natychmiastowe przesłanie mi
odrobiny tego kurzu :-))))) !!!!!

Z innej strony - nawet gdyby to był "kurz" jak piszesz, to po sierpniowej akcji
podpisywania przez CEO's wyników, którą tu obśmiałem mialo już nie być kantów,
prawda???

Widzisz, na giełdzie zaufanie (lub jego brak), jakkolwiek nie sposób
bezpośrednio oszacować jego wartości, przekłada się bardzo konkretnie na ceny
akcji....
Dam Ci przykład - załóżmy, że facet w sklepie stale "nacina" Cię na 2, 4 albo 5
USD, suma naprawdę drobna. Ty to odkrywasz, a po paru dniach on proponuje Ci
ekstra towar po 1000 USD, wart rzekomo 1500. Zaufasz mu??? A widzisz, będziesz
szukał kantu, prawda?
Albo powiesz, dobra, wezmę ten rzekomo super towar, ale po 300 USD (bo
oszacujesz, że za tyle mniej więcej mógłbyś kupić taki sam kradziony, a poza
tym te 300 możesz w ostateczności zaryzykować....).
To samo jest na giełdzie - ładowani stale na "drobne" kwoty inwestorzy zaczną
kupować akcje po odpowiednio niskiej cenie, uwzględniającej ryzyko kolejnego
szwindlu w zyskach, prawda??? Więc to nie jest tak, że jakaś kwota to jest
kurz - z sumy takich "kurzy" (zresztą jak wyżej napisałem, prześlij mi odrobinę
takiego kurzu, a w każdym poście będę wychwalał Cię pod niebiosa)może wyjść
całkiem niezła cyfra, czyż nie???

PZDR




Temat: SEA GULL
SEA GULL
SEA GULL

Położenie:
Hotel znajduje się w centrum Hurghady Sakkala obok hoteli Minimark, Waywes,
Aqua Fan i Bella Vista. Jest to wspaniałe miejsce wypadowe na zakupy
pamiątek czy do marketu Abu Ashara który znajduje się nieopodal (wychodząc z
hotelu w lewo) tam są ustalone ceny - tanio.
Na ulicy jest straszny hałas klaksony i ruch uliczny jednak na terenie
hotelu jest cicho i spokojnie jedynie w pokojach z widokiem na ulice może
być trochę głośno. Wtedy najlepiej udać się do recepcji i za 5$ poprosić o
zmianę pokoju i problem z głowy. Hotel leży nad
samym morzem. Po prostu blisko do wszystkiego. Budynek jest 4 piętrowy
teren dość rozległy.

Plaża:
Hotel posiada 2 plaże jedna w zatoczce (czasem troszkę zamulona) a druga
bardzo czysta. Piasek na plaży jest gruboziarnisty coś jakby glinka. Kilka
prysznicy do opłukania ze słonej wody. Z leżakami problemu nie ma jest ich
dużo, ręczniki plażowe (średniej wielkości) wydawane są na karty ręcznikowe
w budce. Na plaży prowadzone są animacje (gry, gimnastyka przy muzyce itd.)
w języku (czasem polskim), rosyjskim, angielskim. Rafa niewielka ale pływają
tam ciekawe i piękne okazy rybek i stworzeń morskich. Ok. godz 12.20 na
drugiej plaży organizowane jest próba nurkowania z tlenem dla każdego za
darmo na zapisy. Jest jak chyba w każdym hotelu Diving Center. Na obu
plażach można wypić piwo Stella 14 LE lub soki. Coś zjeść (pizza itp.) chyba
tylko w barze na 2 plaży cen nie znam.

Basen:
Są to właściwie 3 baseny położone kaskadowo z małymi wodospadami. Jeden dla
maluchów i dwa pozostałe dla dorosłych. Woda w nich bardzo czysta ale
chłodna. Dobre miejsce na szczyt sezonu dla ochłody bo woda w morzu nie
pomaga. Bar przy basenie z napojami. Wokół ławeczki i leżaki i trochę
zieleni.

Pokoje:
Obszerne wyposażone w Tv (u mnie tylko TV4 z polskich programów), łóżka
wygodne i duże, lustro, komoda, stolik 3 krzesła, biurko, szafka nocna,
telefon (1.50$ za min do kraju), lodówka, klimatyzacja (indywidualnie
sterowana), duża szafa z lustrami balkony lub tarasy. Pokoje mogą być z
widokiem na basen, morze lub ulice. Ja miałem nr 444 z widokiem na morze
tylko w takim dość sporym oddaleniu.

Łazienka:
Średnia ale czysta - wanna z prysznicem, lustro, zlew, toaleta, suszarka,
codzienna wymiana ręczników (do kąpieli i do rąk).

Hol:
Bardzo ładny i obszerny. Tu znajdują się recepcja, płatne sejfy (14 dni
70LE), Lobby, barek, jubiler, przedstawiciele lokalnych biur podróży
organizujących wycieczki fakultatywne, fontanna.

Restauracja:
Ogromna chyba na 250 osób. Jedzenie bardzo dobre ale po tyg. staje się
monotonne. Rano na śniadanie podają kawe, herbate, napoje. Polecam ciasta
przepyszne a najlepsze w środy (nie wiem czemu). Napoje do kolacji dodatkowo
płatne. Serwowane są np.
-owoce morza
-naleśniki
-ryż
-sałatki
-jajecznica z dodatkami (mistrzowsko przygotowana przez kucharza)
-różne dania mięsne (pieczeń, kiełbaski, salami itp)
-bardzo dobre pieczywo (bułki, chleb, maca)
-zapiekane pomidory z serem
-sery (kilka rodzajów)
-makarony
-kilka lokalnych potraw
-zupy (mi nie smakowały)
-ciasta i jeszcze raz ciasta pyszne mniam!
-owoce (daktyle, melony, gruszki, guława, pomarańcze, grejfruty)

Na terenie hotelu są organizowane animacje w małym amfiteatrze, jest tu
także wieża widokowa z restauracją. Napoji z zewnątrz nie można wnosić bo
sprawdzają czasem. Ale ja z tym problemu nie miałem gdy zagadałem strażnika
zwykłym hello! Wchodzisz uśmiechasz się powiesz dobre słowo i problemu nie
ma. W holu przed wejściem do restauracji często śpiewa pan z bardzo ładnym
głosem światowe hity. Z hotelu wszędzie blisko na piwko, do Mc Donalds'a,
sklepów z pamiątkami i kawiarenki internetowej (5 LE za godz.) na taxi nie
trzeba wydawać. Osobiście bardzo polecam ten hotel i jeśli ktoś ma jakieś
konkretne pytania to podaje maila i gg.

gg: 4193541

mail: dinokajman@o2.pl

a i quady w Themo Tour są po 35$ za 2 osoby a jeździliśmy 30 min dłużej od
tych co płacili 45$ lub 60$

Pozdrawiam i zazdroszcze tym co jadą Przemo i Aga.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alternate.pev.pl



  • Strona 3 z 3 • Znaleziono 101 wyników • 1, 2, 3