Wyświetlono wiadomości wyszukane dla słów: Projekt domu Akord





Temat: Meine Stadt
Troszkę rozbuduję temat Zuz. Może wróci...
Poniżej krótki opis mojego domu. Ilustrowany.

…a..aazymut trochę na wrocław…the-middle-of-nowhere…z góry (podobno) jak najpiękniejsza leśna dziura…
To właśnie mój dom. Bardzo o świcie i bardzo wczesną wiosną. Widok (z balkonu), który jest powodem mojego codziennego, zachwytu, rosnącego wraz ze wschodzącym i gasnącym słońcem. Miejsce, w którym co rano „makabrycznie spóźniam się notorycznie”, leniwie odwlekam początki ruchliwych dni, wdycham nasycone aromaty lasu, uważnie obserwuję zmieniajace się kawałeczki krajobrazu i czynię niemożliwe próby sennego ogarnięcia kapryśnej natury, a nocą nasłuchuję pulsujących niewiadomych i układam w głowie akordy odgłosów ciszy [„Czy ty nocy się nie boisz?” – ja się niczego nie boję. Ni-cze-go.]. „Zgubione marzenia” o Bieszczadach znalezione przypadkiem w środku innego lasu.
…widok z balkonu…autorka nie ma tu na myśli tego, co tzw. normalni ludzie nazywają balkonem, a raczej kawałek wystającego miejsca do siedzenia, zawieszonego z przeciwnej niż sypialnia strony budynku, które pewnie kiedyś zamieni się w docelowy podest z balustradą…albo nie.
Z prawej strony staw. Dziki. Duży jak jezioro. Żabi. Rybi. Kaczy. Czapli. Rozkwakany, rozpluskany. Jazzowy.
Z lewej, na wprost i jak okiem sięgnąć obszar jeleniego rykowiska i wilczych polowań. Teren poraniony kopytami rogaczy i niemal co noc ryty racicami dzików. Ścieżek wydeptanych niespokojnymi łapami lisów, jenotów, znaczony skokami przestraszonych zajęcy, przetruchtany przez bażanty, kuny, myszy. Przeczajony przez koty.
projekt domu powstał chyba ze śpiewania…bardzo biały (coraz bielszy), trochę srebrny, ale przecież „bukowy koniecznie”, więc inny niż wszystkie, mały, ciepły, pełen światła. Mam czasem wrażenie obrotu na kurzej stopce by „follow da sun”. Magiczny. Historie same się zmyślają i orzech rozgryza, a bossa novy wmruczają do ucha przed kominkiem. Płotu nie ma, trawa rośnie jak chce, a źdźbła służą drobnym ptakom za punkty widokowe. Dach błyszczy w słońcu jak czekoladkowa cynfolia, a ze szczytu spoglądają dwa cynowe, charakterystyczne atrybuty czarownicy (dwa złote, podobne noszę zawsze na szyi, a pierwowzory można czasem spotkać wewnątrz domu). Nie ma firanek, falbanek, zasłonek, rolet, kamer, czujników i wideofonów. Gości widać i słychać z daleka. Dzwonki żeliwne czasem tarmosi wiatr. Mimo to choć „ciężko jest, dobrze wejść” to przecież bardzo bardzo przyjemnie.

(16.09.2007, ~7.30/~9.30 a.m.)



Temat: Kilka pytan do zespołu
Witaj Jarek !!

Postaram się rzeczowo odpowiedzieć na pytania, choć w jednym w zasadzie wyręczył mnie wyczerpująco Trojan1000.

1. Utwór Ciao Italia powstał w bardzo banalny sposób, aczkolwiek w bardzo magicznej otoczce. Działo się to wiosną '88 roku. Wróciłem do domu w sobotnią noc z dyskoteki. Była ona wyjątkowa, ponieważ poznałem wtedy bardzo ciekawą dziewczynę z którą później notabene szybko się jednak rozstałem. Nie chciało mi się jeszcze spać, usiadłem więc wygodnie w fotelu, założyłem słuchawki na uszy i rozkoszowałem się ulubionymi hitami Italo Disco, rozpamiętując sceny z dzisiejszej dyskoteki. W pewnym momencie spojrzałem na stojącą w kącie gitarę i tak jakby coś nakazywało mi wziąć ją do ręki. Zacząłem wygrywać kombinację akordów, nucąc sobie pod nosem. Nagle wszystko ułożyło się w fantastyczną całość i powstał refren. Szybko zanotowałem to na papierze i przeszedłem do tworzenia zwrotek. W krótką chwilę była już całość. Zadowolony udałem się na spoczynek. W poniedziałek, idąc do szkoły, jak zwykle razem z przyjacielem ze szkolnej ławki, zaśpiewałem mu kawałek. On się roześmiał i powiedział, że trochę to śmiesznie wygląda Tego samego dnia mieliśmy próbę z chłopakami w Domu Kultury i wtedy też nastąpiła premiera. Chłopaki bardzo szybko podłapali temat i szybko powstał cały aranż. Na końcu nie mieliśmy wątpliwości, że to rewelacja. Od tej chwili Ciao Italia stała się naszym sztandarowym utworem i tak chyba aż po dziś dzień:)

2. Temat Olka w zasadzie wyczerpał już Trojan, ja tylko dodam, że było w ten projekt zamieszany ogromny sztab ludzi, ale tylko nam się za to dostało Mówiono nam wtedy, że to wielki wstyd grać dla takiego człowieka, dziś zastanawiam się co można nazwać większym wstydem.....zagrać dla Kwacha, czy dla Leppera Jedno i drugie na dobre nikomu nie wyszło, no może tylko z tą różnicą, że Lepper zapłacił, a Kwach nie

3. Teledyski tworzy się w ten sposób, że nakręca się niezliczoną ilość tzw. "przelotów" śpiewając utwór od deski do deski, ale w różnych miejscach i w różnych sceneriach. Potem wybierane są najciekawsze sceny i montowane w jeden obrazek, a wszystko to dokładnie zsynchronizowane ze ścieżką dźwiękową. Podczas każdego ujęcia zawsze "aktorzy" słyszą puszczany z odtwarzacza utwór. Oczywiście najczęściej tylko rusza się ustami, ale często, aby był efekt naturalny śpiewa się na głos...to zależy od ujęcia.

Pozdrawiam
Paweł





Temat: we, the sound designers!
chyba warto odświeżyć temat, bo kreacja brzmienia to jeden z najciekawszych aspektów muzyki elektronicznej (imho).
dziś wsłuchując się na przemian w to Rococo Rot i Lump, wydłubałem sobie na ulubionym Synth1 kilka brzmień, które mogą przypominać nieco klimat tych dwóch projektów.
wyjściowe ustawienie wygląda tak:


a oto prosty loop, oparty na banalnym akordzie c-moll:


1. wystarczy włączyć arpeggiator ustawiony na 1/16 i z akordów zrobi nam się przebieg 3-4 dźwiękowy.
2. reglując parametry "release" z bloku wzmacniacza i "gate" w bloku arpeggiatora, ingerujemy w długość wybrzmiewania nutek, przy skrajnie niskich ustawieniach można otrzymać głuche uderzenia, o charakterze perkusyjnym. na barwę tych uderzeń wpływ ma zarówno siła uderzenia w klawisz (jak widać na focie, velocity odnosi się jedynie do częstotliwości odcięcia filtra) jak i wartość "gate".
3. teraz obracając gałką "freq" w bloku equalizera można sobie dodatkowo różnicować w paśmie te wcześniej uzyskane puknięcia, szczególnie gdy ustawi się "levl" (equalizer) w maksymalnej pozycji. jeszcze tylko trochę pogłosu i to Rococo Rot gra nam prawie w domu
4. warto też włączyć dodatkowo lfo2, który steruje częstotliwością filtra, brzmienie jeszcze bardziej zdynamizuje się.
5. po wyłączeniu arpeggiatora, warto jeszcze pobawić się parametrem "attack" w bloku wzmacniacza, przy mniej więcej połowie otrzyma się bardzo często wykorzystywane w elektronicznym dubie brzmienie - lekko narastające, "pływające", tu warto ustawiać ten parametr w zależności od tempa utworu, im mniejsze bpm tym attack powinien być dłuższy

666. najlepiej wszystkim pokręcić, a po drodze co ciekawsze brzmienia zapisywać i dzielić się spostrzeżeniami na forum




Temat: Gułagi Giertycha
@Chief
To wszystko co piszesz to w większości prawda ale ja starałem się uogólnić problem a Ty go sprowadzasz do szczegółów. Pozwól więc, że na przykładzie:
- moja starsza córka jest właśnie jednoosobową firmą, w dodatku w własnym mieszkaniu a jedynym narzędziem pracy jest komputer + to co ma w głowie. Pracuje kiedy chce i nie jest dla niej problemem np. pójść z dzieckiem do lekarza lub jak jest piękna pogoda wyskoczyć nad morze; oczywiście później musi przysiąść fałdów.
- młodsza córka pracuje w dużej firmie, w dodatku z niemieckim właścicielem o 35 km od Koszalina. A to oznacza, że się zrywa o 5 rano bo najpóźniej o 6.30 a w zimie wcześniej musi siadać do auta i jechać. Czy 90% czasu spędza na gadkach? Raczej nie bo ma swój wycinek i kilku pracowników, których musi dopilnować. Przerostu żadnego nie ma bo pan właściciel choć miły i uprzejmy to jednak doskonale wie ilu ludzi do czego trzeba. Kto zatem chodzi do lekarza z dzieckiem? Znasz go doskonale, właśnie do Ciebie pisze. O wyjeździe na plażę nie ma mowy, choćby nawet w firmie nie było co robić.

JEST RÓŻNICA? Sam odpowiedz.

Drugi przykład z bardzo dawnych lat. Byłem jeszcze studentem i w Tatrach poznałem takiego pana kolo 50-ki i podpadło mi, że go strasznie często widuję w Tatrach. Ale o dziwo - tylko w pogodny dzień. W końcu zapytałem jak on to robi. Okazało się, że był inżynierem - projektantem w wysoce specjalistycznym biurze projektów w Krakowie. Pracowało tam pięciu projektantów z takim samym taternickim "hoplem" jak on. No i wiecznie byli nieszczęśliwi, że urlop tylko miesiąc a oni by chcieli i w lecie i w zimie a w dodatku jeszcze żony zgłaszają pretensję do swego morza. Pogadali z dyrektorem i facet "kupił" pomysł - wynajął kilka pokoi w Zakopanem, wstawił tam stoły kreślarskie, kupił zbiór norm itd o nazwał to "Dom Pracy Twórczej". Jak była pogoda to szli w góry jak lało czy lawiniło to siedzieli od świtu do nocy przy robocie, oczywiście mieli tam i łóżka i co trzeba. Czy to dawało efekt? Tak, w tym biurze pracowało się na akord i ta ich piątka osiągała najwyższe zarobki w całym biurze wśród pracowników na analogicznych stanowiskach. No i nawet żona była zadowolona - skończył mój rozmówca, miała bez łachy te swoje dwa tygodnie na plaży razem z mężem. Czyli można, nawet za komuny. Dziś to byłoby jeszcze prostsze - łóżko, laptop i łącze internetowe + komórka.



Temat: Buckethead
Historia Bucketheada zaczęła się w dniu, w którym na świat przyszedł chłopiec o imieniu Bryan Caroll. Dorastał on w południowej Kalifornii niedaleko Disneylandu. Przez kolegów uważany był za nieśmiałego, skrytego w sobie chłopca, który całymi dniami siedział w swoim pokoju wypełnionym komiksami, grami video, filmami sztuk walki oraz naklejkami, czyli wszystkim tym, czym interesują się młodzi buntownicy. Zdarzały się jednak dni kiedy wychodził z domu żeby … iść do Disneylandu! Ludźmi, którzy zachęcili Briana do sięgnięcia po gitarę byli sławni gitarzyści rockowi, jak np. Angus Young z AC/DC, czy szwedzki „szalony” wirtuoz Yngwie Malmsteen (charakterystyczne cechy jego stylu to szybkie przebiegi oraz pasaże i ich sekwencje).

Młody Caroll nie ograniczał się jednak tylko do „ciężkiej” muzyki. W jego rozwijającym się stylu pojawiało się coraz więcej elementów muzyki klasycznej. Mijały dni a przyszły gitarzysta Guns N’ Roses stawał się coraz lepszy… Wyświetlany w 1988 roku horror „Halloween 4 - Powrót Michaela Myersa” okazał się pierwszą poważną inspiracją dla Carolla. Zaraz po wyjściu z kina chłopak kupił biała maskę Michaela. Jak się okazało nie był to koniec Dnia Inspiracji. Tej samej nocy, gdy Brian opychał się wziętymi na wynos kurczakami przyszedł mu do głowy kolejny pomysł. Nie zastanawiając się długo nałożył na głowę maskę Myersa i kubek po kurczakach. Obserwujac siebie w lustrze wypowiedział słowo, które zostanie z nim do końca życia - Buckethead. Jak sam wspomina, od tamtej chwili chciał być tą „rzeczą” na zawsze.

Dzisiaj Buckethead znany jest głównie ze swoich rozsadzających czaszki akordów i zadziwiających, doprowadzających do oczopląsu solówek. Według redaktorów gazety Guitar Player (w której artysta prowadził kiedyś kolumnę - „Psychobuddy” ) świat długo nie będzie oglądał drugiego takiego gitarzysty. To co odróżnia Bucketheada od reszty inspirujących i podziwianych czarodziejów gitary, to image jaki sobie stworzył. Trudno interpretowalna złowieszcza maska, „poważnie” odwrócony kubek z KFC i opisywane z wszystkimi detalami „życie” z kurczakami to czysty amerykański surrealizm. Można śmiało powiedzieć, że jest to artysta nowej generacji: nie chodzi o jego wygląd ale o tajemnice, które tym wszystkim chce on nam przekazać. Jeśli chodzi o jego muzyczna aparycję, to wydaje się on być wręcz odłączony od ciała (niezwiązany z niczym). Mimo ze większość osób kojarzy go właśnie z Guns N’ Roses, Buckethead znany jest także ze swoich solowych projektów. Jego twórczość jest bardzo zróżnicowana. Albumy można podzielić na typowo hard rockowe i metalowe (jak np. Monsters and Robots) oraz pogodne i spokojne (Electric Tears). Mało znany jest też fakt, że Buckethead tworzy pod nazwą Death Cube K (jest to anagram od oryginalnego pseudonimu). Albumem wartym polecenia jest Dreamatorium.

Caroll nagrał także soundtracki do kilku kinowych hitów (Bohater ostatniej akcji, Mortal Kombat, Wielki Biały Ninja). Dużo mówi się też o tym, że gitarzysta chce nagrać album z przebojami Disney’a („When You Wish Upon a Star” jest jednym z jego ulubionych kawałków).

Park Theme (Welcome to Bucketheadland)
Frozen Brains Tell No Tales
Notthingam Lace
Colma

Wg mnie Buckethead jest jednym z najlepszych współczesnych gitarzystów.
Można wiele o nim mówić, lecz umiejętności i wirtuozerii przepełniającej jego kompozycje nie można mu odmówić.

Znacie tego pana?



Temat: Grechuta czy Niemen?-który lepszy?
Pozwólcie, że i ja zabiorę głos w dyskusji dość dyskusyjnej Na moich półkach stoją zarówno wszystkie płyty C. Niemana, jak i M. Grechuty. Te ostatnie podpisane przez Artystę tuż przed jego śmiercią, z którym udało mi się zamienić kilka zdań, m.in. spytałem o nową płytę. Odparł mi, że ma już przygotowane kilka piosenek, które złożą się na cykl dotyczący snów. Podobnie C. Niemen zapowiadł realizację kilku projektów - szkoda, że nie dane im było tych zamierzeń skończyć. Podobnie jak Jackowi, mnie również podoba się bardziej Niemen grający z zepołem. Zresztą najbardziej cenię jego dokonania z lat 70-tych ( może dlatego, że wtedy byłem młody ) - jako artysta, Niemen nie ma czego się wstydzić. Gdy teraz spokojnie przesłuchuję jego albumy i porównuje z innymi polskimi ( i nie tylko ) płytami, które ukazały się w tym samym okresie, to dochodzę do wniosku, że zawsze był o krok przed pozostałymi. Suita " Człowiek jam niewdzięczny " to produkt dla mnie bardzo udany i trudno go Jacku rozpatrywać w oderwaniu od czasów w jakich powstał - rodziła się wtedy muzyka progresywna, więc i taki on jest. Niestety odnajduję w twoich wypowiedziach stwierdzenie o nadętości owej muzyki i wybacz odnoszę wrażenie, że powtarzasz to stwierdzenie za " krytykami " z Teraz Rocka ( chyba tak pieprzy Łobodziński ). O tej " nadętości " mówili i mówią ci muzycy, którym nie starczyło umiejętności, by stworzyć coś więcej niż 3 min. piosenkę opartą na kilku akordach. Zauważ, że ci wszyscy, którzy pod koniec lat 70-tych krzyczeli, że Pink Floyd, ELP, Yes, Genesis, Niemen, Skaldowie, itd. to staruchy i powinni zwolnić miejsce młodym - dziś nie zaważając na swoje lata ( a mają ich obecnie więcej niż ww. wykonawcy wtedy ) dalej grają lub próbują powrócić na scenę. Niestety owe " nadęcie " w latach 70-tych ( gdzieś do 1978r. ) nie pozwalało, by miernota robił karierę, a dziś ? Mandaryna, Ich Troje, Stachurski i inni nazywani są gwiazdami. Myślę, że przywołani przez ciebie Wasowski i Przybora krzyknęliby na to " zgroza ! ". Wracajmy jednak do Niemena i Grechuty Dla mnie Grechuta rozwijał się do czwartej płyty ( " Magia obłoków " ), później nagrywał płyty dobre, ale nagrał też płyty złe ( czego nie uczynił Niemen ): " Dziesieć ważnych słów " i " Niezwykłe miejsca " ( to jest nie tylko zła płyta, a wręcz tragiczna ). Oczywiście można to złożyć na karb postępującej u artysty choroby, ale prawda jest taka, że ostatnia jego płyta nie powinna się nigdy ukazać ( może ewentulanie poszczególne piosenki ). Grechuta i Dżamble dostali to, do czego Niemen i Skaldowie musieli dochodzić sami, dlatego mieli łatwiej. Zresztą i muzyka na świecie była już inna - Niemen i Skaldowie musieli przejść przez big beat, natomiast Grechuta i Dżamble wydając płyty w roku 1970, byli już w zupełnie innej sytuacji. Piszesz, że najpiękniejsza jest prostota w muzyce - dlaczego więc nie poprzestano w niej na graniu na fujarce ? Dlaczego w pewnym momencie publiczności przestały wystarczać przeboje Czerwonych Gitar, No To Co, czy Trubadurów ? Odpowiedź jest prosta - bo się rozwijali, czytali książki, oglądali przedstawienia teatralne i filmy na najwyższym poziomie. A dziś ? Przez lata TV i radio podlizując się masowemu odbiorcy ( który przecież nie musi być głupi ! ) serwowało Wielkiego Brata, Idola i inne badziewie. Dlatego dziś zamiast prawdziwych gwiazd mamy Dodę i jej podobnych ! Andrzej ma rację, że nie ważne, kto i jak będzie oceniał płyty Niemena, Grechuty, czy Skaldów. Ja podobnie jak on, będę sobie cenił ich dokonania i słuchał ich płyt,... i nigdy nie zapomnę, jak z kolejną kupioną płytą tych wykonawców gnałem do domu, by posłuchać ich nowej muzyki. A po pierwszym odsłuchaniu, nastawiałm ją jeszcze raz i jeszcze raz, i jeszcze raz...
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alternate.pev.pl