Wyświetlono wiadomości wyszukane dla słów: Projekt domu GRZEGORZ





Temat: Płonące kosztorysy TVP
Tekst z GW:
"TVP. Młode talenty wystawione do wiatru

Magda Nogaj 24-03-2005 , ostatnia aktualizacja 24-03-2005 20:52

TVP 2 nagle odwołała nagranie nowego programu "Łowcy talentów". Na lodzie
zostało 80 osób: ekipa filmowa i goście, którzy zjechali do wrocławskiego
studia z całej Polski

W programie "Łowcy talentów" uzdolnione dzieci miały prezentować swoje
osiągnięcia, projekty i wynalazki. Ich pomysły miał oceniać zespół ekspertów
złożony z naukowców z różnych dziedzin. Telewizja Wrocław zarejestrowała na
razie tylko odcinek pilotażowy. We wtorek o godz. 15.30 miał być pokazany na
antenie "Dwójki", ale zrezygnowano z jego emisji.

Co gorsza, "Dwójka" - także bez uprzedzenia - odwołała wtorkowe nagranie
kolejnych czterech odcinków programu. Ekipa realizatorów zjawiła się o godz. 8
na planie. W studiu stały już dekoracje. Montował je scenograf sprowadzony aż z
Krakowa. Realizator ściągnięty ze Szczecina ustawił światło. W reżyserce
czekały gotowe do emisji felietony o młodych, ambitnych ludziach, którzy marząc
o karierze naukowej. Aby je przygotować, realizatorzy zjeździli całą Polskę.
Bohaterowie felietonów pochodzą ze Szczecina, Kutna, Hrubieszowa, Krakowa,
Warszawy, Opola i Legnicy. Wszystkich zaproszono na wtorek do wrocławskiego
studia.

Odwołanie nagrania spadło na wszystkich jak grom z jasnego nieba. - Pracuję w
telewizji od 30 lat i pierwszy raz spotkałem się z czymś takim - komentował
jeden z kierowników produkcji. Zaproszony do programu Antoni Gucwiński,
dyrektor wrocławskiego zoo, odwrócił się tylko na pięcie i wyszedł ze studia.

Tomasz Garbacz, student I roku Politechniki Warszawskiej, miał być bohaterem
jednego z odcinków. Opracował technologię wytwarzania paliwa, które w 80 proc.
składa się z rzepaku. Przejechał dokładnie przez całą Polskę, bo do Wrocławia
przedzierał się przez zaspy z Hrubieszowa pod wschodnią granicą. Towarzyszyła
mu cała rodzina, nawet ciotka. Ojciec specjalnie przyjechał z Niemiec. -
Wzięłam urlop w pracy. Aby być z synem w telewizji, poświęciłam trzy dni -
żaliła się matka Tomka.

Do Wrocławia przyjechali także Łukasz Fołtyn, twórca komunikatora Gadu-Gadu,
Grzegorz Bliźniuk z Ministerstwa Nauki i Informatyzacji oraz dwunastu
ekspertów. - Telewizja się skompromitowała, zachowali się zupełnie niepoważnie.
Może zażądam odszkodowania za stracony czas - mówił Fołtyn.

Zbulwersowany był także Grzegorz Bliźniuk. - To kompletny brak szacunku dla
tych wszystkich, którzy się zaangażowali w ten program. Najbardziej zabolało
mnie to, że młodzież zaproszona do programu wracała do domów bardzo
rozczarowana - mówi Bliźniuk.

18-latka Kaja Giżewska przyjechała do wrocławskiego studia aż ze Szczecina.
Jest laureatką polskich eliminacji do Konkursu Młodych Naukowców Unii
Europejskiej. - Odwołanie nagrania strasznie mnie zdenerwowało. Byłam już po
charakteryzacji. Wszystko było gotowe do zdjęć - opowiada uczennica. - Przyjazd
do Wrocławia okazał się dla mnie kompletną stratą czasu i nerwów, zwłaszcza że
jestem tuż przed maturą. W pociągu spędziłam dziesięć godzin.

Decyzję o odwołaniu wtorkowych zdjęć podjęła Anna Wójcik-Rydlewska, szefowa
redakcji publicystyki i edukacji TVP 2 (zasiada m.in. w komisji etyki
dziennikarskiej w TVP). - Z pewnością będzie ukarana, bo nie poinformowała
nikogo w TVP o nagraniu "Łowców talentów". Ono w ogóle nie powinno się
rozpocząć. Nie podpisano bowiem porozumienia na ten temat między TVP a
Telewizją Wrocław. Oczywiście to było mało profesjonalne z naszej strony, ale
każdemu zdarzają się wpadki - mówi Barbara Bilińska, zastępca dyrektora ds.
programowych w TVP 2. - "Łowcy talentów" to wartościowy program. Po to jest
telewizja publiczna, żeby realizować tego typu misyjne projekty. Mam nadzieję,
że program wkrótce pojawi się na antenie "Dwójki" - dodaje. "

A na styku TVP- ZEWNĘTRZNI to normalka. Szczególnie u tej pani.



Temat: Interpelacja w sprawie pomnika w Łące Prudnickiej
Interpelacja w sprawie pomnika w Łące Prudnickiej
PS;Proszę to wysłać do Pana Andrzeja Przewożnika.

Prawosławni: Czekamy na "przepraszam" za 1938 r.
Marcin Bielesz, Lublin
2008-10-12, ostatnia aktualizacja 2008-10-12 18:27
Prezydent Kaczyński przeprosił wszystkie ofiary wydarzeń na Wołyniu.
Prawosławny lud polski wciąż oczekuje na podobne słowa. Rana musi być
oczyszczona - napisał prawosławny abp Sawa w liście na 70 rocznicę akcji
burzenia prawosławnych świątyń na Chełmszczyźnie
W niedzielę na uroczystości w chełmskiej cerkwi pw. św. Jana Teologa
przyjechało wielu wyznawców prawosławia z całej Polski i z Ukrainy. - To dawni
mieszkańcy Chełmszczyzny i ich potomkowie ze Lwowa i z Łucka - wyjaśnia
Grzegorz Kuprianowicz, prezes Towarzystwa Ukraińskiego w Lublinie.

Aleksander Bebko miał w 1938 roku pięć lat i mieszkał w Zahorowie. - Wszyscy
we wsi chodzili na grzyby. Poszli do lasu, wychodzą z powrotem i pytają:
pobłądzili my? Nie tu wyszli?. Cerkiew stała, a tu już jej nie ma. Zaczęły się
płacz, jęki. Pytali: gdzie nam modlić się - wspomina Bebko. Zaniepokojone
postawą mieszkańców wsi władze przysłały do Zahorowa policję.

- Przyjechały w końcu te granatowe łajdaki. Baćki stały twarde, ale te
granatowe ich odpierały. Biły ludzi pałkami i grozili, że strzelać będą -
opowiada Bebko i załamuje ręce. - Jaki to minister, jaki to pachołek dał takie
rozporządzenie? To były durnie, jakich w Polsce jeszcze nie było - oburza się
Bebko podkreślając, że jest prawosławnym Polakiem.

Zwierzchnik polskiego Kościoła prawosławnego nie mógł przyjechać do Chełma na
uroczystości rocznicowe ze względu na stan zdrowia, więc przysłał list.
"Stawiamy pytanie: za co? Za jakie winy odebrano nam nasze świątynie? Czy za
to, że byliśmy prawosławnymi obywatelami Polski? Jaką racją stanu było uderzać
w cywilizowaną rzeszę prawosławnych obywateli Rzeczypospolitej? Dlaczego z
desek naszych świątyń budowano stodoły?" - pisał abp Sawa w pełnym goryczy
liście. Na koniec dodał, że polscy prawosławni nadal nie usłyszeli przeprosin
za postawę władz II RP, które 70 lat temu zburzyły 127 cerkwi na
Chełmszczyźnie i Podlasiu.

Swoje listy przysłali do Chełma prezydent i premier. "Jest faktem godnym
ubolewania, że posuwano się do metod niedopuszczalnych" napisał Lech
Kaczyński, którego list czytał prezydencki minister Michał Kamiński. Premier
Donald Tusk napisał, że rocznica wydarzeń z 1938 roku jest bolesna zarówno dla
Kościoła prawosławnego, jak i dla państwa polskiego. List premiera odczytał
wiceminister spraw wewnętrznych i administracji Tomasz Siemoniak.

W czerwcu poseł lewicy Eugeniusz Czykwin zaproponował, by Sejm przyjął
specjalną uchwałę wyrażającą żal z powodu wydarzeń sprzed 70 lat. W lipcu,
projekt znalazł się pod obradami sejmowej komisji kultury. Dla lubelskiej
posłanki PiS Elżbiety Kruk akcja burzenia cerkwi przez polskie państwo nie
była godna sejmowej uchwały, bo - jak powiedziała - "nikt nie zginął przy
burzeniu tych cerkwi". Członkowie sejmowej komisji kultury odłożyli debatę nad
projektem Czykwina na jesień. Na razie do niego nie wrócili.

Akcja polonizacyjna

Tak oficjalnie określały władze II Rzeczypospolitej wydarzenia między majem a
lipcem 1938 r., gdy pod nadzorem wojska wyburzano prawosławne cerkwie, kaplice
i domy modlitwy na Chełmszczyźnie. Z ramienia wojska akcją dowodził ówczesny
dowódca 3 Dywizji Piechoty Legionów gen. Brunon Olbrycht. Po jej zakończeniu
wojewoda lubelski Jerzy de Tramecourt raportował gen. Mieczysławowi
Smorawińskiemu, dowódcy II Okręgu Korpusu w Lublinie (odpowiednik dzisiejszych
okręgów wojskowych), że w wyniku "akcji polonizacyjnej" zburzono 91 cerkwi, 10
kaplic i 26 domów modlitwy. Ówczesne władze, w tym premier Felicjan
Sławoj-Składkowski i prezydent Ignacy Mościcki, przemilczały protesty
prawosławnych posłów i cerkwi prawosławnej.

Źródło: Gazeta Wyborcza Lublin






Temat: Kropiwnicki złodziej okradł twórców
Kropiwnicki złodziej okradł twórców
Oto jaką wiadomość podał w swoim warszawskim dodatku Dziennik:
Charakterystyczne tablice też w Łodzi
17.10.2007 Dziennik str. 2 Warszawa
Jakub Chełmiński Polityka - Prezydent
Autorzy Miejskiego Systemu Informacji są zaskoczeni

Władze Warszawy i Łodzi wiedziały, że system został stworzony tylko
dla stolicy - twierdzą jego twórcy

Warszawie grozi sąd za kradzież intelektualną. Za prezydentury Lecha
Kaczyńskiego Ratusz oddal Łodzi w darze Miejski System Informacji.
Tyle że zdaniem autorów MSI nie miał do tego prawa.

Warszawę trudno już sobie wyobrazić bez Miejskiego Systemu
Informacji Miejskiej. Najlepiej widoczne jego elementy to niebiesko-
czerwone tablice z nazwami ulic i numerami domów. Ale MSI to ogromny
projekt usprawniający orientację w mieście, odnoszący się do
historii i przestrzeni Warszawy.
Instalowany od 1996 r. system jest tak udany, że pozazdrościły go
inne miasta. Szczęście miała Łódź. W 2005 roku obecny prezydent
państwa przekazał system w darze temu miastu. Zdaniem jego autorów
bezprawnie. - O wszystkim dowiedzieliśmy się już po fakcie -mówi
Jerzy Porębski z Towarzystwa Projektowego, który wspólnie z
Grzegorzem Nicińskim, Michałem Stefanowskim i zespołem przez cztery
lata tworzyli system.
Dziś takie same tabliczki jak w Warszawie montowane są w łódzkim
Śródmieściu. Stopniowo mają pokryć całe miasto, choć tam system
zmienił nazwę i zamiast MSI nazywa się SIM, czyli System Informacji
Miejskiej. To jedyna różnica. - System od początku dedykowany był
Warszawie. Doskonale wiedziały o tym i władze Warszawy, i Łodzi -
mówi Jerzy Porębski. - Łódź jest miastem znacznie mniejszym,
niektóre rozwiązania MSI po prostu nie mają tam sensu. Nawigacja w
naszym systemie oparta jest na położeniu względem rzeki. Stąd znaki
pokazujące, czy ulica jest równoległa, czy prostopadła do Wisły. A
przecież przez Łódź nie płynie żadna rzeka - dodaje. Towarzystwo
Projektowe przekazało całą dokumentację prawnikowi specjalizującemu
się w prawach autorskich. Nie wyklucza wkroczenia na drogę sądową.
- System stał się nową ikoną Warszawy. Do niedawna, gdy w
materiałach telewizyjnych kamera pokazywała niebiesko-czerwony numer
ulicy, to było wiadomo, że to Warszawa. Dziś może to być także Łódź
lub inne miasta stosujące ten system - mówi Grzegorz Niwiński.
Michał Trzciński, dyrektor MSI, twierdzi, że dochodzenie praw
autorskich to sprawa Towarzystwa Projektowego. Nic do zarzucenia nie
ma sobie także Łódź.
- Mamy pismo prezydenta Lecha Kaczyńskiego przekazuj ące nam system,
protokół przekazania i najważniejsze z prawnego punktu widzenia
zaświadczenie podpisane przez wiceprezydenta Warszawy Andrzeja
Urbańskiego (dziś prezes TVP - przyp. red.), że Warszawa posiada
prawo do rozpowszechniania systemu -tłumaczy Kajus Augustyniak,
rzecznik Łodzi.
Autorzy projektu przyznają, że nie wiedzą nawet, które miasto
powinni pozwać do sądu. - Pretensje mamy do obu, bo i władze
Warszawy i Łodzi wiedziały, że system powstał wyłącznie dla stolicy -
mówi Porębski.
Przekazanie MSI Łodzi to najbardziej rażący, ale nie j edyny
przykład naruszenia praw autorskich. Z systemu w czasie kampanii
wyborczej korzystają także politycy RS. Graficzne nawiązania do
tabliczek MSI widnieją m.in. na ogromnych billboardach premiera
Jarosława Kaczyńskiego. Tabliczka adresowa stylizowana na
warszawskie MSI reklamowała także film "Plac Zbawiciela". - Nie mamy
czasu ani siły ścigać wszystkich przypadków naruszenia naszych praw.
Rozumiemy też, że MSI funkcjonuje już jako element krajobrazu
Warszawy. Nie mamy pretensji, gdy jest używany w działaniach
artystycznych - mówią autorzy.

Złodziejstwo i prymitywizm. Wstyd. Wstyd. Wstyd.




Temat: Życie Warszawy: nowy supersam
Życie Warszawy: nowy supersam
44 r.
Będzie nowy Supersam

Popadający w ruinę, niegdyś kultowy sklep zostanie zburzony. Na jego miejscu
stanie biurowiec z podobnym sklepem.

Supersam, jeden z najsłynniejszych w czasach PRL sklepów samoobsługowych w
Warszawie, zniknie. W jego miejsce stanie biurowiec dopasowany do okolicy pl.
Unii Lubelskiej.

W biurze naczelnego architekta Warszawy zostały złożone dokumenty, na
podstawie których ruszy proces zastąpienia Supersamu nowym budynkiem.
Dostarczyli je przedstawiciele konsorcjum złożonego ze Spółdzielni Spożywców
Supersam (właściciela gruntów), funduszu inwestycyjnego BB Investment oraz
spółki developerskiej Juvenes. Konsorcjum będzie odbudowywać Supersam. Ale w
zupełnie nowym kształcie.

To już jest koniec
Dlaczego trzeba w okolicach Supersamu przeprowadzić małą architektoniczną
rewolucję? – Bo obecnie budynek nie nadaje się już do niczego. Do prowadzenia
handlu na poziomie tym bardziej – wyjaśnia Grzegorz Majewski, prezes
Spółdzielni Supersam. – Budynek jest za mały, nie można go powiększyć, nie
spełnia wymogów sanitarnych. Nie jest do tego zabytkiem, więc można i trzeba
zastąpić go nowym. Pozwoli nam to na prowadzenie działalności handlowej na
wysokim poziomie – dodaje prezes Supersamu.

To właśnie sami spółdzielcy, do których należy sklep i teren między ulicami
Waryńskiego i Puławską, doszli do wniosku, że żywot Supersamu trzeba
zakończyć, aby w jego miejscu mógł w ciągu kilku lat powstać nowoczesny
budynek handlowo-biurowy. Znajdzie się w nim miejsce nie tylko dla dużego
sklepu samoobsługowego, czyli nowego Supersamu, ale także dla innych sklepów.
Powstanie tu nieduży dom towarowy, nieprzypominający w niczym molochów w typie
Arkadii czy Blue City. Nad częścią handlową będą biura.

Będzie konkurs
Jeszcze przez co najmniej pół roku nie dowiemy się, jak będzie wyglądał
budynek, który zastąpi Supersam. To ma rozstrzygnąć międzynarodowy konkurs
architektoniczny, który zorganizuje członek konsorcjum, warszawska firma
developerska Juvenes. Zostanie on ogłoszony na początku 2006 roku.

– Chcemy zaprosić do tego konkursu wybitnych architektów z Polski i ze świata
– zapowiada Rafał Szczepański, szef Juvenesu. – Zależy nam, by to miejsce
zostało perfekcyjnie zagospodarowane. Bo jest jednym z najważniejszych w
Warszawie i wymaga niezwykle poważnego potraktowania.

Wstępnie wiadomo, jak Juvenes wyobraża sobie zaaranżowanie okolicy. Powstanie
tu najwyżej ośmiopiętrowy budynek z tzw. wyraźną dominantą. Oznacza to, że
dolna część gmachu będzie bardziej rozłożysta, a im wyżej, tym powierzchni
będzie mniej. Taki widok będzie można podziwiać, patrząc na biurowiec od
strony Mokotowa. Tył budynku, od strony Śródmieścia będzie stopniowo coraz
niższy, aby dostosować się do okolicznych kamienic. Podobny projekt został
opracowany przed wojną, bo już wtedy miał tu powstać wysoki budynek. Planowano
ulokowanie w nim siedziby Polskiego Radia.

Metry za miliony
W części dolnej zostaną odtworzone elementy charakterystyczne dla Supersamu.
Co dokładnie, okaże się po rozstrzygnięciu konkursu. Powierzchnia użytkowa
całego gmachu wyniesie 40-50 tys. mkw. Powstanie również podziemne przejście
między ulicami Waryńskiego i Puławską i parking podziemny.

Budowa biurowca będzie finansowana przez prywatny poznański fundusz
inwestycyjny BB Investment. Koszt realizacji inwestycji to ponad 400 mln zł.
Nie wiadomo jeszcze ostatecznie, czy BB Investment sfinansuje prace za własne
pieniądze, czy zdecyduje, na kredyty.

Miasto nie mówi nie
Konkurs na projekt biurowca w miejscu Supersamu ma być zorganizowany razem z
miastem. Naczelny architekt Warszawy Michał Borowski przekonuje, że problem
Supersamu trzeba rozważyć na spokojnie, ale nie uchylać się od konkretnych
decyzji. – Trzeba położyć na szali dwie wartości: historyczną rolę tego sklepu
i jego znaczenie dla warszawiaków, ale również fakt, że budynek Supersamu jest
już bardzo zniszczony i nie nadaje się do dalszej eksploatacji – tłumaczy
Michał Borowski. – Warto w związku z tym na poważnie zastanowić się nad
wprowadzeniem zmian w tej okolicy. I jak te zmiany powinny wyglądać. Wiele
zatem wskazuje na to, że miasto nie będzie blokować przygotowywanych zmian.

Sklep (kiedyś) kultowy
Supersam powstał w latach 1961-62. Był pierwszym w Warszawie dużym sklepem
samoobsługowym. W czasach PRL uchodził za wybitne dzieło architektury. Został
wyróżniony na Biennale w Sao Paulo w 1962 roku.

WIĘCEJ NA TEN TEMAT SŁUCHAJ W INFORMACJACH ANTYRADIA

Data: 2005-09-29

MARCIN HADAJ




Temat: Na bruk z dwójką dzieci?
Na bruk z dwójką dzieci?
Prosze zrwocic uwage na stan techniczny budynku. Czy ta Pani
naprawde chce mieszkac w ruderze ? To swiadczy o tym do czego
doprowadziła polityka poprzednich władz A teraz generuje się
konflikty.I wykorzystuje w propagandzie i propaguje komulne
budownictwo.

Złożył dekretowy wniosek, czy
nie - kradzież jest kradzieżą i to niezależnie od czasu i tego, kto
dokonał kradzieży !!!
A wreszcie za jakie to grzechy przyszło znosić Warszawiakom, i to
wiele już lat,jakże już ciężkie jarzmo stalinowskiej represji ???

Rozmowa na piątek z Marcinem Bajko, dyrektorem ..IP:
*.adsl.inetia.pl
Gość: Warszawiak 10.05.08, 20:35 Odpowiedz Dziwne te bajki
dyrektora... A już najdziwniejsza ta jego nagła
przemiana...
Rzeczywiście oni dalej rozpatrują [w tempie żółwia ] wnioski o zwrot
ukradzionych Warszawiakom stalinowskim dekretem nieruchomości ale
j e d y n i e w oparciu o ... przepisy właśnie tego bierutowskiego
dekretu! Stalinowscy urzędnicy podobnie jak i ci obecni doskonale
wiedzą, ile osób złożyło wnioski [a jest to zaledwie garstka], a ile
tego z różnych przyczyn uczynić nie mogło /m.in. wojna,
przemieszczanie na ogromną skalę ludnośći, czy wreszcie stalinowski
terror wymierzony właśnie również wobec warszawskich właścicieli
nieruchomośći/.
Ideą dekretu było bowiem pozbawienie ludzi ich własności, bowiem na
pewno nie odbudowa Warszawy / na bandyckich warunkach/.
Rabunek dokonywany jest bowiem dalej obecnie przez miasto, które
przejeło po różnych przekształceniach ukradziony majątek, a obecnie
opieszale rozpatrujące wnioski b. właścicieli. A wszystko tylko po
to, aby to ustawa reprywatyzacyjna /za 10% wartości przejętych/
nieruchomości rozwiązała ten problem, i to właśnie pieniędzmi
pochodzącymi ze sprzedaży, dzierżawy ukradzionych Warszawiakom
gruntów /a część z budżtu państwa/
Tylko pogratulować lisiego sprytu pogrobowcom tow. Bieruta!

Rozmowa na piątek z Marcinem Bajko, dyrektorem ..IP: *.chello.pl
Gość: www.dekretowiec.pl 10.05.08, 22:57 Odpowiedz Do poglądów
p.dyr.Bajko należy się odnieść z dużą rezerwą. Z jednej
strony ubolewa nad losem dawnych właścicieli a z drugiej uchyla
rąbek tajemnicy nad projektem (jest szefem zespołu do spraw
projektu vide strona www.dekretowiec.pl dział OGŁOSZENIA jeden z
ostatnich linków decyzja). I co wynika z jego wypowiedzi: że
kilkaset ludzi-mohikanów warszawskich, którzy mieszkają na swoim ale
nie złożyli wniosków dostaną rekompensatę (i w prespektywie
mieszkanie komunalne za domek z ogródkiem bez możliwosci wykupu za
tę rekompensatę) !
Reprywatyzacja służy za przykrywkę do kolejnego rabunku i
zatwierdzenia dokonania dawnego rabunku w
czasach ....przedpisowskich.

Rozmowa na piątek z Marcinem Bajko, dyrektorem ..IP:
*.adsl.inetia.pl
Gość: Adria 11.05.08, 22:25 Odpowiedz Postawić lisa do pilnowania
kurnika .......

TAK MAłO komentarzy-bo ręce opadają!IP: *.chello.pl
Gość: Jay 12.05.08, 12:05 Odpowiedz Jak widać po 63 latach od
dekretu jesteśmy już tak zmęczeni psychicznie, brak
nam wiary, że w tym katolickim przecież kraju dojdą do władzy
normalni, uczciwi
ludzie, że coś się wreszcie zmieni w mentalności urzędników. Ta
rozmowa pokazuje
cały bezmiar bezduszności i syfu jaki nas wciąż otacza. Cenione
cechy to
oszustwo, hipokryzja, małostkowość. Rozmowa niemalże jak z panem
Józkiem od
kurczaków (Grzegorza Halamy). Facet bredzi o jakichś ścianach
ogniowych kiedy
ludzie mieszkają na swoich działkach w swoich domach i muszą chodzić
na sprawy
sądowe o wydanie miastu ich własnych nieruchomości! Nie może
odnaleźć ludzi,
kiedy ma tych ludzi pod nosem - żyją w tym mieście od przed wojny,
przychodzą do
urzędów od lat z błaganiami o zwrot tego w czym mieszkają! Eh, aż
nie chce się
dalej pisać!

Re: TAK MAłO komentarzy-bo ręce opadają!IP: *.adsl.inetia.pl
Gość: Viva 12.05.08, 20:25 Odpowiedz Tak, to niestety juz jest
smutna prawda warszawskiej rzeczywistości.
Bez zwrotu prywatnej własności Warszawiakom nasze ukochane miasto
zawsze będzie szare i smutne, skazane na takie kreatury.
Niestety takie typki tego nie są w stanie nawet pojąć, ile zła
czynią zwykłym ludziom swoją pracą [oczywiście zgodnie z prawem
dekretowym :)) ], a którą przy piwie chwalą się znajomym.
Pozostaje tylko zapamiętać ich nazwiska na całe życie, aby ich
omijać ...




Temat: Zamiast reprywatyzacji zadośćuczynienie
Czy przelewano w naszym mieście krew, po to aby dzisiaj, to właśnie
tacy ludzie ustalali, i to w tak ochydny sposób, prawo do
ukradzionej Warszawiakom własności ??? Złożył dekretowy wniosek, czy
nie - kradzież jest kradzieżą i to niezależnie od czasu i tego, kto
dokonał kradzieży !!!
A wreszcie za jakie to grzechy przyszło znosić Warszawiakom, i to
wiele już lat,jakże już ciężkie jarzmo stalinowskiej represji ???

Rozmowa na piątek z Marcinem Bajko, dyrektorem ..IP:
*.adsl.inetia.pl
Gość: Warszawiak 10.05.08, 20:35 Odpowiedz Dziwne te bajki
dyrektora... A już najdziwniejsza ta jego nagła
przemiana...
Rzeczywiście oni dalej rozpatrują [w tempie żółwia ] wnioski o zwrot
ukradzionych Warszawiakom stalinowskim dekretem nieruchomości ale
j e d y n i e w oparciu o ... przepisy właśnie tego bierutowskiego
dekretu! Stalinowscy urzędnicy podobnie jak i ci obecni doskonale
wiedzą, ile osób złożyło wnioski [a jest to zaledwie garstka], a ile
tego z różnych przyczyn uczynić nie mogło /m.in. wojna,
przemieszczanie na ogromną skalę ludnośći, czy wreszcie stalinowski
terror wymierzony właśnie również wobec warszawskich właścicieli
nieruchomośći/.
Ideą dekretu było bowiem pozbawienie ludzi ich własności, bowiem na
pewno nie odbudowa Warszawy / na bandyckich warunkach/.
Rabunek dokonywany jest bowiem dalej obecnie przez miasto, które
przejeło po różnych przekształceniach ukradziony majątek, a obecnie
opieszale rozpatrujące wnioski b. właścicieli. A wszystko tylko po
to, aby to ustawa reprywatyzacyjna /za 10% wartości przejętych/
nieruchomości rozwiązała ten problem, i to właśnie pieniędzmi
pochodzącymi ze sprzedaży, dzierżawy ukradzionych Warszawiakom
gruntów /a część z budżtu państwa/
Tylko pogratulować lisiego sprytu pogrobowcom tow. Bieruta!

Rozmowa na piątek z Marcinem Bajko, dyrektorem ..IP: *.chello.pl
Gość: www.dekretowiec.pl 10.05.08, 22:57 Odpowiedz Do poglądów
p.dyr.Bajko należy się odnieść z dużą rezerwą. Z jednej
strony ubolewa nad losem dawnych właścicieli a z drugiej uchyla
rąbek tajemnicy nad projektem (jest szefem zespołu do spraw
projektu vide strona www.dekretowiec.pl dział OGŁOSZENIA jeden z
ostatnich linków decyzja). I co wynika z jego wypowiedzi: że
kilkaset ludzi-mohikanów warszawskich, którzy mieszkają na swoim ale
nie złożyli wniosków dostaną rekompensatę (i w prespektywie
mieszkanie komunalne za domek z ogródkiem bez możliwosci wykupu za
tę rekompensatę) !
Reprywatyzacja służy za przykrywkę do kolejnego rabunku i
zatwierdzenia dokonania dawnego rabunku w
czasach ....przedpisowskich.

Rozmowa na piątek z Marcinem Bajko, dyrektorem ..IP:
*.adsl.inetia.pl
Gość: Adria 11.05.08, 22:25 Odpowiedz Postawić lisa do pilnowania
kurnika .......

TAK MAłO komentarzy-bo ręce opadają!IP: *.chello.pl
Gość: Jay 12.05.08, 12:05 Odpowiedz Jak widać po 63 latach od
dekretu jesteśmy już tak zmęczeni psychicznie, brak
nam wiary, że w tym katolickim przecież kraju dojdą do władzy
normalni, uczciwi
ludzie, że coś się wreszcie zmieni w mentalności urzędników. Ta
rozmowa pokazuje
cały bezmiar bezduszności i syfu jaki nas wciąż otacza. Cenione
cechy to
oszustwo, hipokryzja, małostkowość. Rozmowa niemalże jak z panem
Józkiem od
kurczaków (Grzegorza Halamy). Facet bredzi o jakichś ścianach
ogniowych kiedy
ludzie mieszkają na swoich działkach w swoich domach i muszą chodzić
na sprawy
sądowe o wydanie miastu ich własnych nieruchomości! Nie może
odnaleźć ludzi,
kiedy ma tych ludzi pod nosem - żyją w tym mieście od przed wojny,
przychodzą do
urzędów od lat z błaganiami o zwrot tego w czym mieszkają! Eh, aż
nie chce się
dalej pisać!

Re: TAK MAłO komentarzy-bo ręce opadają!IP: *.adsl.inetia.pl
Gość: Viva 12.05.08, 20:25 Odpowiedz Tak, to niestety juz jest
smutna prawda warszawskiej rzeczywistości.
Bez zwrotu prywatnej własności Warszawiakom nasze ukochane miasto
zawsze będzie szare i smutne, skazane na takie kreatury.
Niestety takie typki tego nie są w stanie nawet pojąć, ile zła
czynią zwykłym ludziom swoją pracą [oczywiście zgodnie z prawem
dekretowym :)) ], a którą przy piwie chwalą się znajomym.
Pozostaje tylko zapamiętać ich nazwiska na całe życie, aby ich
omijać ...




Temat: Ogłoszono przetarg na trasę Salomea - Wolica :)
Kurier Południowy 2009-01-16
Rospuda w Magdalence? (Lesznowola/Raszyn)

Grzegorz Traczyk

Mieszkańcy Magdalenki i Sękocina nie rezygnują z protestu przeciwko planowanej
rozbudowie drogi wojewódzkiej, której realizacja wraz z ogromnym węzłem wymaga
wycinki kilku hektarów starego lasu i wyburzenia domów. Ich zdaniem Generalna
Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad, przygotowując inwestycję, złamała unijne
przepisy, dotyczące ochrony środowiska. Sprawę zgłoszono do Komisji Europejskiej.

Mieszkańcy Magdalenki oraz Sękocina protestują przeciwko powstaniu drogi
ekspresowej, która ma przebiegać po śladzie istniejącej ulicy Słonecznej (droga
wojewódzka nr 721). Sprzeciwiają się również budowie ogromnego Węzła Magdalenka,
który powstanie w miejscu obecnego skrzyżowania z Al. Krakowską (droga S-7).
Planowana inwestycja spowoduje nie tylko wyburzenie kilkunastu domów, uciążliwy
hałas i zwiększenie szkodliwych spalin, lecz także wycinkę kilku hektarów lasu.
Zgodnie z miejscowymi planami zagospodarowania przestrzennego kilkaset metrów
dalej, omijając zabudowania, miała powstać tzw. Słoneczna-bis. Jednak autor
projektu wraz z Generalną Dyrekcją Dróg Krajowych i Autostrad zdecydowali
inaczej. Mieszkańcy zgadzają się, że trasa jest niezbędna i popierają budowę
nowej drogi oraz węzła komunikacyjnego, ale 800 metrów dalej w stronę Warszawy,
gdzie są niezabudowane przestrzenie od dawna, czekające na tę inwestycję. Takie
rozwiązanie zdaniem protestujących byłoby nie tylko znacznie tańsze, lecz także
dużo korzystniejsze dla mieszkańców i środowiska. Protestujący uważają, że
GDDKiA złamało prawo europejskie, między innymi nie przedstawiając kilku
wariantów inwestycji i nie przeprowadzając konsultacji społecznych. Dlatego też
postanowili powiadomić o tym Komisję Europejską, która pilnuje, by środowisko
nie było niszczone, a tego typu inwestycje były przeprowadzane zgodnie ze
standardami i przepisami obowiązującymi we wszystkich krajach Unii Europejskiej.
„Komisja dokonała wstępnej oceny przedstawionych przez Pana informacji i uznała,
że wskazują one iż w niniejszej sprawie mogło dojść do naruszenia dyrektywy w
sprawie oceny skutków wywieranych przez niektóre przedsięwzięcia publiczne i
prywatne na środowisko naturalne” -czytamy we fragmencie pisma, w którym komisja
poinformowała stowarzyszenie o otwarciu sprawy przeciwko Polsce celem jej
wyjaśnienia z władzami. -Sam fakt wszczęcia procedury przez Komisję Europejską
świadczy o tym, że jest coś na rzeczy i mamy nadzieję, że to wreszcie przyniesie
jakiś skutek -mówi Aleksander Mamak ze stowarzyszenia Przyjazna Droga 721. -30
grudnia GDDKiA ogłosiła przetarg na budowę, nie mając prawomocnej decyzji
środowiskowej ani wyroku sądu administracyjnego w sprawie decyzji
lokalizacyjnej. Nie wiem czemu to ma służyć, bo jeśli któraś z tych decyzji
będzie negatywna, cała inwestycja zostanie wstrzymana -uważa Aleksander Mamak.
-GDDKiA narazi Skarb Państwa na niepotrzebne straty dokładnie tak, jak w słynnej
sprawie w Dolinie Rospudy, którą ekolodzy wygrali z podobnego powodu - dodaje.
Komisja Europejska jeszcze pod koniec ubiegłego roku wystąpiła do rządu
polskiego o przekazanie całej dokumentacji sprawy, żeby sprawdzić, czy podczas
przygotowywania inwestycji rzeczywiście doszło do naruszenia dyrektyw Unii
Europejskiej.




Temat: NOWY DZIENNIK??????
Agora pilnie strzeże sekretów. Odpowiedź na pytanie o to wydawnicze
przedsięwzięcie jest jedna: "Bez komentarza" Ale im szczelniej prasowy potentat
broni dostępu do swoich tajemnic, tym więcej plotek otacza nowy pomysł. Wiadomo
tylko, że ma to być gazeta ogólnopolska i płatna. Reszta to - w większości -
domysły - czytamy w "Pulsie Biznesu".

Dziennik, który powinien ruszyć jesienią tego roku, ma być odpowiedzią Agory na
wejście na rynek "Faktu", obecnego lidera sprzedaży egzemplarzowej. Z informacji
"PB" wynika, że byłaby to gazeta środka - zapełniająca lukę wśród ogólnopolskich
pism codziennych: z jednej strony opiniotwórcze, poważne dzienniki, czyli
"Rzeczpospolita" i "Gazeta Wyborcza" z drugiej - tabloidy: "Fakt" i "Super Express".

- Ma to być gazeta w mniejszym formacie, z żywo pisanymi newsami, nie
przynudzająca, nie pouczająca jak "Gazeta Wyborcza", ale też nie epatująca
grozą, krwią
z kompletnymi bzdurami - mówi ktoś związany z projektem.

Zdaniem Jakuba Bierzyńsldego, prezesa OMD Poland, to świetny pomysł.

- Na rynku zdecydowanie jest miejsce na pismo mniej polityczne niż "GW", mniej
finansowo-prawne niż "Rzeczpospolita" i mniej plotkarskie niż tabloid, czyli
na dziennik mniej opiniotwórczy, operujący większą liczbą zdjęć i krótszą formą
- mówi "PB" Jakub Bierzyński.

Taką formułę miał mieć - według początkowych zapowiedzi - "Fakt", ale
ostatecznie Axel Springer zdecydował się na dużo "niżej" pozycjonowaną gazetę.

- Podobny dziennik odbierze czytelników prasie regionalnej. To największa grupa
gazet sprzedających reklamę, mająca ogromny zasób czytelników, którzy są jednak
mało lojalni i czytają dzienniki regionalne w dużej mierze z przyzwyczajenia. A
na dodatek szukają w nich częściej ogólnopolskich niż lokalnych informacji -
mówi Jakub Bierzyński.

Nowe pismo miałoby mieć charakter podobny do wydawanego przez Agorę bezpłatnego
"Metra", a nakład mógłby wynieść nawet 1 mln egz.

Według wiadomości "PB" do projektu oddelegowano m.in. Grzegorza Piechotę z
działu krajowego "GW, szefa dziennika "Metro" Jerzego Wójcika, szefa redakcji
lokalnych "GW" Wojciecha Fuska i Pawła Ławińskiego (do niedawna szefa działu
gospodarczego "GW"). Wszyscy zaprzeczają.

Jedna z pogłosek mówi, że gazeta ma być w dużej mierze mniejszą, zmienioną,
kompaktową wersją "Gazety Wyborczej", dzięki czemu prowadzenie jej będzie dla
koncernu dość tanie (spożytkuje te same teksty) - informuje "PB".

- "GW" ma tak duży potencjał intelektualny, że bardzo łatwo może stworzyć nową,
dobrą gazetę. Rozszerzając portfolio marek dzienników, koncern zapewne
zwiększyłby wpływy, poprawiając jednocześnie bezpieczeństwo - poprzez jego
dyspersję: pewniej stoi się na dwóch nogach niż na jednej - mówi "PB" Jakub
Benke, prezes domu mediowego Starcom.

www.wirtualnemedia.pl/document.php?id=258374




Temat: prawosławni-katolicy
odznaczenia dla prawosławnych Podlasian
Siedem osób wyznania prawosławnego zasłużonych w działalności ekumenicznej i
społecznej otrzymało 16.11. w Pałacu Prezydenckim ordery i odznaczenia. Medale
wręczył Marek Ungier, szef gabinetu prezydenta RP.

Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski odznaczony został ks. płk Michał
Dudicz - wywodzący się z Podlasia dziekan wojsk lądowych RP, zastępca
ordynariusza polowego Wojska Polskiego w Warszawie.

Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski otrzymali:
Aleksander Naumow - profesor filologii słowiańskiej na Uniwersytecie
Jagiellońskim, urodzony na Podlasiu;
ks. Grzegorz Sosna - proboszcz parafii w Rybołach, historyk, odznaczony za
działalność naukowo-wydawniczą w zakresie przedstawiania historii prawosławnych
parafii i sanktuariów na Podlasiu;
ks. Leoncjusz Tofiluk - proboszcz parafii Michała Archanioła w Bielsku
Podlaskim, dyrektor Policealnego Studium Ikonograficznego, w którym pisania
ikon uczą się wyznawcy i prawosławia, i katolicyzmu.

Złotymi Krzyżami Zasługi zostali odznaczeni:
Mirosław Matreńczyk - białostoczanin, pracownik Światowej Rady Kościołów na
Europę Wschodnią, inicjator wielu projektów pomocowych dla dzieci z Białorusi i
Rosji, promotor działalności charytatywnej w wielu międzynarodowych
organizacjach, wydawca czasopisma "Samarytanin";
ks. Michał Niegerewicz - proboszcz parafii Świętej Trójcy w Hajnówce, dyrektor
Studium Psalmistów i Dyrygentów, dyrektor Domu Opieki "Samarytanin" w tym
mieście, jeden z organizatorów Hajnowskich Dni Muzyki Cerkiewnej;
Antonina Troc-Sosna - odznaczona wspólnie z mężem za działalność naukowo-
wydawniczą w zakresie przedstawiania historii prawosławnych parafii i
sanktuariów na Podlasiu.

Komentuje ks. Grzegorz Misijuk, proboszcz parafii Św. Jerzego w Białymstoku:
- To bardzo miła wiadomość. Wszystkie nazwiska kojarzą się z Podlasiem, więc
jeśli te osoby zostały nagrodzone tak wysokimi odznaczeniami, to świadczy to
tylko o tym, że ludzie żyjący na Podlasiu są cenni i wartościowi. Podlasie
zresztą zawsze słynęło z tolerancji i szacunku dla innych wyznań, wiąc chyba te
nagrody nie powinny być dla nikogo zaskoczeniem. Tym bardziej, że osoby, które
je otrzymały, swoją działalnością na rzecz pomocy najuboższym i szerzeniem
ekumenizmu w pełni na nie zasłużyły.

www1.gazeta.pl/bialystok/1,35235,1780150.html

Z zachwytami nad stanem tolerancji na Podlasiu to ks. Misijuk zdecydowanie
przesadził. Tym niemniej serdeczne gratulacje dla odznaczonych, zwłaszcza dla
ks. Sosny - wieloletniego proboszcza parafii w Siemiatyczach, i jego małżonki.
Uczyłem się w klasie licealnej z ich synem Aleksandrem.




Temat: Aquapark Wrocław
A oto dlaczego Kinetika nie powstała:

Miasto zablokowało inwestycję na stadionie Pandy

Maciej Miskiewicz 15-02-2004, ostatnia aktualizacja 15-02-2004 20:36

Mógł być stadion z podgrzewaną murawą, korty tenisowe i hala sportowa.
Pozostanie zaśmiecona ruina. Dlaczego? Bo miejscy urzędnicy zniechęcili
inwestora

Dawny stadion Pafawagu, a ostatnio Pandy przy al. Hallera jest w tragicznym
stanie. - To obraz nędzy i rozpaczy. Wysypisko śmieci w środku miasta - mówią
oburzeni mieszkańcy sąsiednich domów. Na płycie boiska rosną krzaki, na
resztkach trybun - kilkuletnie drzewa. Wszędzie śmieci: opony, gruz i liczne
świadectwa alkoholowych libacji. Budynek klubowy, w którym kiedyś ćwiczyli
m.in. zapaśnicy, popadł w ruinę.

Od 1999 roku właścicielem obiektu jest spółka UEC Wrocław. Właściciel nie
inwestuje w obiekt, bo chce go sprzedać. - Mieliśmy kupca, ustaliliśmy nawet
cenę - mówi Adrian Krzyżanowski, pełnomocnik właściciela. - Ale nic z tego
nie wyszło.

Latem stadionem zainteresowała się firma Redeco. Ta sama, która wybudowała i
prowadzi otwarty ostatnio basen na Nowym Dworze. - Chcieliśmy wybudować tam
nowoczesny kompleks sportowy - przyznaje Mirosław Gorczyca, dyrektor Redeco.

Miały powstać: stadion z podgrzewaną murawą, widownią na 5 tys. miejsc i
sztucznym oświetleniem, pełnowymiarowe boisko ze sztucznej nawierzchni, korty
tenisowe, hala sportowa z boiskiem do piłki nożnej i kortami tenisowymi a w
wyremontowanym budynku klubowym hotel i restauracja. - Miała tam działać
profesjonalna szkółka piłkarska dla dzieci i młodzieży. Chcieliśmy
organizować turnieje - wylicza dyrektor Gorczyca.

- To idealny teren na takie przedsięwzięcie - mówi pan Radosław z al.
Hallera.

- Szkoda by było, gdyby nic z tego nie wyszło - mówi Bożena Zajączkowska,
przewodnicząca Rady Osiedla Grabiszyn-Grabiszynek.

A jednak. Na takie zagospodarowania stadionu nie zgodzili się miejscy
urzędnicy. Dlaczego? - Niektóre elementy projektu nie zgadzały się z zapisami
planu ogólnego dla tego miejsca - tłumaczy Gabriel Marek, wicedyrektor
Wydziału Architektury i Budownictwa. Chodzi przede wszystkim o zbyt dużą halę
i układ komunikacyjny.

Decyzja miasta dziwi właścicieli stadionu. - Poprzedni właściciel dostał
decyzję na budowę centrum sportowo-rekreacyjno-handlowego - mówi
Krzyżanowski. A planował m.in., że 20 proc. powierzchni zajmie handel. Byłby
to więc obiekt zdecydowanie bardziej komercyjny niż planowany przez Redeco.

Może więc miasto powinno pomóc inwestorowi? - Nie znam szczegółów tej sprawy -
mówi Grzegorz Roman, dyrektor Departamentu Architektury i Rozwoju Urzędu
Miejskiego, przełożony Gabriela Marka. - Ale jeżeli projekt jest dobry, to
możemy zrobić nowy plan dla tego miejsca.

Na tym terenie miało powstać centrum rekreacyjno-handlowe Kinetika(czy cos w
tym stylu) jednak widać, że chca sprzedać teren.Ale gdyby powstały te hale
też by było ok.




Temat: zmiana trendu BMP AG ?
Zbliża się IPO K2.

2007-02-27

Zmiany na górze K2

W związku z dynamicznym rozwojem oraz w ramach przygotowań do planowanego na
drugi kwartał bieżącego roku debiutu giełdowego, K2 Internet SA wzmacnia zarząd
i porządkuje strukturę organizacyjną i kapitałową.

Michał Lach, założyciel i współtwórca sukcesu rynkowego K2, od lutego b.r. jest
Przewodniczącym Rady Nadzorczej. Będzie dbał o dalszy rozwój K2, koncentrując
się m.in. na aliansach strategicznych oraz poszukiwaniu nowych kierunków
rozwoju. Jednocześnie, Michał angażować się będzie także w inne
przedsięwzięcia. W najbliższym czasie najprawdopodobniej sfinalizuje własną
inwestycję w Dom Zdrowia - internetową aptekę, a jednocześnie klienta K2.
Michał nie wyklucza też innych inwestycji, w tym realizowanych wspólnie z
funduszami grupy bmp, które od 7 lat zaangażowane są w finansowanie i wsparcie
rozwoju K2.

Janusz Żebrowski - dotychczasowy Prezes Zarządu i Dyrektor Zarządzający
pozostaje na stanowisku Prezesa Zarządu i ma za zadanie współtworzyć i
realizować strategię rozwoju nie tylko Agencji, ale także pozostałych działów.
Są nimi K2 Eksperci Nowych Technologii - powstały w ramach K2 dostawca
dedykowanych rozwiązań informatycznych, oraz ACR - należący do K2 niezależny
internetowy dom mediowy. Będzie także odpowiedzialny za przygotowanie firmy do
statusu spółki publicznej.

Jego obowiązki związane z bieżącym zarządzaniem Agencją przejęli Grzegorz
Kurowski i Tomasz Tomczyk, którzy niedawno weszli także do Zarządu K2 i pełnią
teraz rolę Co-managing Directors.

Do Zarządu dołączył także Tymoteusz Chmielewski, który zarządza działem K2
Eksperci Nowych Technologii oraz nadzoruje rozwój usług technologicznych całej
firmy.

Zgodnie ze wstępnymi danymi za rok 2006, udało się zrealizować założenia biznes
planu, przychody całej grupy przekroczyły 16 mln zł, a marża EBITDA - blisko
prognozowanych 20%. Dobre wyniki finansowe pozwoliły na m.in. kontynuację
rozpoczętych inwestycji, wypłatę dywidendy oraz zakup od funduszy bmp
pozostałych 25% akcji w ACR SA. W ten sposób grupę K2 Internet SA tworzy także
posiadany w 100% ACR SA oraz kontrolowany w 100% K2 Sp. z o.o - podmiot
powołany do realizacji nowych przedsięwzięć, w tym outsourcingu projektów e-
commerce.

ACR, kierowany od chwili utworzenia przez Jolę Zaczek, zatrudnia obecnie 6
osób, przy czym w związku z pozyskaniem nowych klientów zespól został
wzmocniony w ostatnich miesiącach o 3 osoby i planowane jest zatrudnienie
kolejnych.

W ramach poszerzania kompetencji oraz zwiększenia możliwości obsługi rosnącej
grupy klientów, do grona których w ubiegłym roku dołączyli m.in. Play oraz
Agora, zespół K2 powiększył się o kilkanaście nowych osób. Wśród tych, które w
ostatnich tygodniach dołączyły do zespołu są m.in. Joanna Wrześniowska -
Dyrektor Kreatywny, Magdalena Zawada - Account Manager, Katarzyna Ataman -
Senior Strategic Planner w dziale Konsultingu i Maciek Lipiec - Architekt
Informacji w Dziale Architektury.

Biorąc pod uwagę dynamikę wzrostu rynku i pojawiające się nowe możliwości, K2
nie wyklucza bliższej współpracy, w tym także inwestycji w firmy, posiadające
unikalne kompetencje, które mogłyby wzmocnić ofertę usług firmy.




Temat: ____________"nabici" w butelkę (tłum. włoski)_____
Wojciech Duda ....? szara eminencja Tuska.

planeta-terra.blogspot.com/2007/04/wojciech-duda-po-ladach-rozmowa-z_30.html

Prezydent Tusk na pewno będzie zabiegał o to, by jego formalnymi
doradcami byli Jan Krzysztof Bielecki (dziś prezes Pekao SA – red.)
i Krzysztof Kilian (wiceprezes Polkomtela – red.), a oni raczej nie
będą chcieli współpracować z ludźmi takimi jak Nowak – mówi nasz
informator. Ostachowicza w mediach nie widać, dziennikarze go nie
znają, ale on ich zna.
Ostatnia instancja
Ostachowicz, choć nie biega z Tuskiem po murawie, ma u niego bardzo
dobre notowania. Zwłaszcza za pomoc w telewizyjnych debatach z
Jarosławem Kaczyńskim w 2007 r. Wie, że premiera irytuje, gdy ludzie
z jego najbliższego otoczenia nazbyt zajmują się promocją siebie. –
Premier reaguje na to alergicznie, szczególnie gdy coś nie wypala.
Mówi im, że zamiast chodzić do mediów, zajęliby się robotą –
słyszymy od współpracownika premiera. Ostachowicz nie jest
politykiem, nie musi być znany i na tym wygrywa między innymi z
Nowakiem.
– Ja jestem szefem gabinetu politycznego i odpowiadam za departament
spraw zagranicznych i spraw parlamentarnych. Dociera do mnie mnóstwo
rzeczy, które nie powinny obciążać premiera – mówi Nowak o sobie i
wylicza: – Prośby o interwencje, wnioski o patronaty, zaproszenia,
inicjatywy polityczne, depesze z placówek, do tego projekty ustaw,
które kierujemy do marszałka Sejmu i które muszę zatwierdzać. Ale
przede wszystkim kilka godzin dziennie spędza przy okrągłym
premierowskim stoliku. Bo z organizacją świetnie radzi sobie Łukasz
Broniewski (formalnie doradca prezesa Rady Ministrów), rocznik 1980,
osobisty asystent Tuska. To on ma niewdzięczne zadanie pukania do
drzwi w czasie spotkania z informacją, że trzeba wychodzić.
Anna Olszewska, rocznik 1960, która była przy Tusku od zawsze, też
jest formalnie jego doradcą. A tak naprawdę supersekretarką.
Współpracownicy z kancelarii mówią, że to ona zajmuje się
zaproszeniami, gośćmi, zbieraniem informacji o imprezach,
patronatach. A czy premier ma iść, rozważa się, oczywiście, przy
stoliku.
Jednak ostateczną instancją, do której zwróci się Tusk o zdanie, czy
skorzystać z zaproszenia, jest Igor Ostachowicz. Chyba że chodzi o
sprawy związane z polityką historyczną, wtedy decyduje Wojciech Duda
w porozumieniu z Grzegorzem Fortuną. To formalni doradcy premiera w
tych sprawach. Częściej niż w Warszawie spotykają się z Tuskiem w
Trójmieście, daleko od kancelaryjnych przepychanek. – Jeśli ktoś
może powiedzieć, że się przyjaźni z premierem, to Duda – mówi
współpracownik Tuska.
Panowie o sobie
Coraz mniejsze wydają się wpływy Rafała Grupińskiego. (Z
wykształcenia polonista i historyk kultury). Ostatnio ciągnie
sekretarza stanu do dawnego świata; pisze wtedy opowiadania. W
zeszłym roku opublikował jedno w tomiku opowiadań erotycznych. To
Grupiński pracował nad pierwszą ustawą medialną, co zakończyło się
porażką. Kilka miesięcy temu publicznie zapowiedział możliwość
prywatyzacji jednego z kanałów TVP. Potem premier musiał się
tłumaczyć, że to osobiste zdanie jego ministra.
Grupiński w pokoju, w najodleglejszym skrzydle od gabinetu premiera,
zajmuje się społecznymi nastrojami. Analizuje sondaże, prognozuje,
współpracuje z Ośrodkiem Studiów Wschodnich. Swoją mniejszą
aktywność publiczną tłumaczy tak: – Nie chcę przed kamerami
dyskutować o tym, czy Paweł Graś jest dozorcą domu należącego do
jakiegoś Niemca. Premier, powołując Grasia, liczył na to, że w
czasie kryzysu nowy rzecznik będzie przyjaznym posłańcem złych
wiadomości. – Potrafi mówić, ale na razie głównie wyjaśnia, co się
dzieje z jego umową za dom i dlaczego z pieniędzy podatników
zapłacił za nocleg syna w sopockim Sheratonie – opowiada jeden z
doradców. Dodaje, że premier przymyka na to oko i nie zdecyduje się
na jego dymisję w sytuacji, kiedy PO wchodzi w okres twardej walki
wyborczej.
Jeśli skuteczność porad, jakich udzielają najbliżsi współpracownicy
Tuska, mierzyć sondażami, to sztab premiera się sprawdza. Ale to sam
Tusk podejmuje decyzje. I rzeczywiście ani korona, ani sondaże
premierowi nie spadną, mimo że zmienił zdanie, przegadane przy
okrągłym stoliku, o dymisji Aleksandra Grada. A doradcy? –
Rozmawiamy o różnych sprawach w swoim towarzystwie i jeśli to
traktuje się jako doradzanie, to tak, jesteśmy doradcami – mówi
Sławomir Nowak. Zbliża się najostrzejsza zapewne kampania polityczna
po 1989 r., którą Tusk musi wygrać, aby pozostać w polityce. Musi
też odpowiedzieć sobie na pytanie, czy okrągły stolik ją udźwignie.
Autor: Jarek Wujkowski o 02:14



Temat: Konkubenci będą mogli adoptować dzieci?
Konkubenci będą mogli adoptować dzieci?
Posłowie Platformy Obywatelskiej pracujący nad usprawnieniem
procedury adopcyjnej twierdzą, że adopcja należy się nie tylko
małżeństwom, ale również parom żyjącym w konkubinatach.

- Jesteśmy zgodni co do tego, iż z kodeksu rodzinnego należy
wykreślić ten zapis. To nielogiczne. Polskie prawo pozwala przecież
na adopcję osobom samotnym, czemu odmawiać go więc parom
nieformalnym? - mówi szefowa zespołu Iwona Guzowska, która sama była
adoptowana w rozmowie z portalem Gazeta prawna.pl

Ze swoją klubową koleżanką nie zgadza się poseł Jacek Żalek. - To
nie jest dobry pomysł - stwierdza w rozmowie z portalem Fronda.pl.
Jego zdaniem adopcja dziecka to nie jest zabawa. - Jeśli dorośli
ludzie nie potrafią uregulować swoich wzajemnych stosunków to jak
będą mogli zapewnić opiekę dziecku - pyta w rozmowie z nami.

Żalek wskazuje, że w przypadku małżeństwa ludzie jasno deklarują
wolę tworzenia trwałego związku. W relacjach nieformalnych tej
deklaracji brakuje. - Najważniejsze to przyspieszyć te procedury. To
jest najważniejsze, a nie skupianie się na tym, że konkubinaty też
powinny mieć możliwość adopcji.

Z parlamentarzystą PO zgadza się się Bolesław Piecha z PiS. - Przede
wszystkim trzeba usprawnić procedury. Małżeństw, które chcą
adoptować dziecko jest dość dużo, natomiast samych adopcji znacznie
mniej - zaznacza w rozmowie z portalem Fronda.pl. - Jeśli chodzi o
umożliwianie adopcji konkubinatom to jestem tutaj bardzo ostrożny.
Chodzi tu o dobro dziecka. Rzeczą oczywistą jest, że małżeństwa są
związkami znacznie bardziej stabilnymi niż związki formalne -
tłumaczy Piecha.

Projekt zmian ustawowych ma wkrótce trafić do Sejmu. Partyjny zespół
ds. adopcji działał od wiosny i właśnie zakończył prace. Posłowie PO
chcą jeszcze w tym tygodniu spotkać z Grzegorzem Dolniakiem i
przekazać mu rekomendacje zespołu. - Spotkam się z panią poseł,
wysłucham argumentów i wtedy wyrobię sobie zdanie na ten temat –
mówi powściągliwie p.o. szefa klubu PO Grzegorz Dolniak.

Poparcie dla liberalizacji kodeksu rodzinnego deklaruje już teraz
wiceszefowa sejmowej komisji polityki społecznej Joanna Kluzik-
Rostkowska z PiS. Były wiceminister zdrowia prognozuje, że w klubie
PiS nie będzie w tej sprawie dyscypliny i posłowie będą głosowali
wedle swojego sumienia. Na Zachodzie prawo do adopcji dla par
nieformalnych istnieje we Francji, Niemczech, Belgii, Holandii i
Szwecji. We Francji w pierwszej kolejności rozpatruje się wnioski
małżeństw.

W polskich domach dziecka mieszka kilkadziesiąt tysięcy sierot.
Procesy adopcyjne trwają bardzo długo. Potencjalni rodzice muszą
m.in. przedstawić zaświadczenie o stałym zameldowaniu, warunkach
mieszkaniowych i zarobkach. Bywa, że warunki są jeszcze zaostrzane.
Warszawski Katolicki Ośrodek Adopcyjno-Opiekuńczy rozpatruje jedynie
wnioski „małżeństw sakramentalnych trwających nie mniej niż pięć
lat". W niektórych ośrodkach na adopcję czeka się nawet 3 lata.
Zgodnie z prawem w Polsce adoptować dziecko mogą jedynie małżeństwa
oraz osoby samotne. Nie mogą tego zrobić pary nieformalne.

www.fronda.pl/news/czytaj/czy_osoby_zyjace_w_konkubinatach_beda_mogly_adoptowac_dzieci



Temat: "wybitni fachowcy" z SLD !!!
'wybitni fachowcy' z SLD- posady w ubezpieczeniach
Apetyt na rady

Ubezpieczenia

Rząd chciałby kolejnych stanowisk do rozdawania. Tym razem w towarzystwach
ubezpieczeniowych.

Prace nad nowym prawem ubezpieczeniowym stały się dla rządu pretekstem do
rozszerzania strefy wpływów w prywatnym biznesie i zdobywania nowych stanowisk
dla swoich ludzi. Rząd chce, by podległa mu Komisja Nadzoru Ubezpieczeń i
Funduszy Emerytalnych (KNUiFE) mogła wydawać zalecenia zarządom firm
ubezpieczeniowych. Zignorowanie zaleceń miałoby grozić utratą licencji lub karą
finansową. KNUiFE ma też zatwierdzać skład zarządów firm - obecnie zakłady mają
jedynie obowiązek powiadomienia komisji o zmianach w zarządzie. Nie koniec
jednak na tym. KNUiFE rękami posłów starała się wprowadzać kolejne poprawki w
sejmowej podkomisji zajmującej się nowym prawem. Anna Filek z SLD zgłosiła
pomysł, by KNUiFE mogła obsadzać jedną trzecią miejsc w radach nadzorczych firm
ubezpieczeniowych.
Rzecz jasna, plany ręcznego sterowania prywatnym biznesem nie podobają się
ubezpieczycielom. - Ingerowanie przez rządową administrację w skład rad byłoby
precedensem w Europie - oburza się Jerzy Wysocki, prezes Polskiej Izby
Ubezpieczeń. Na jego wniosek sejmowa podkomisja odrzuciła w ubiegłym tygodniu
poprawkę o obsadzaniu miejsc w radach, ale to nie znacza, że pomysł nie
powróci. - Na komisji albo na posiedzeniu Sejmu wszystko może się zdarzyć -
twierdzi Grzegorz Woźny (SLD) z ubezpieczeniowej podkomisji.
Pomysły KNUiFE mają aprobatę Ministerstwa Finansów. - Nadzór nad firmami
ubezpieczeniowymi powinien być zwiększony. Za delegowaniem do rad nadzorczych
przemawia wiele racji, trudno więc oceniać, co zgłoszą posłowie - kwituje
wiceminister finansów Jan Czekaj. Zdaniem autorów poprawki rozbudowany nadzór
nad towarzystwami pozwoli kontrolować wypłacalność firm i lepiej dbać o interes
ubezpieczonych.
"Newsweek" dotarł do kolejnej, już przygotowanej poprawki, która leży w
szufladach KNUiFE. Jeśli wejdzie w życie, wszyscy właściciele mieszkań będą
musieli obowiązkowo ubezpieczyć swoje lokale m.in. od katastrof i terroryzmu.
To co najmniej podwoi zyski towarzystw ubezpieczeniowych z polis
mieszkaniowych. - Za pomocą tej marchewki władza chce skłonić ubezpieczycieli
do zgody na ingerencję rządu w rynek ubezpieczeń - tłumaczy Kazimierz
Marcinkiewicz, poseł PiS, członek podkomisji ubezpieczeniowej. Projekt zakłada,
że każdy właściciel mieszkania będzie musiał wykupić co roku polisę od ognia,
huraganu, śniegu, trzęsień ziemi itp. Podobne rozwiązanie obowiązuje w kilku
niemieckich landach. - Taka ustawa zapewniłaby nam rzeszę klientów - przyznaje
Tomasz Fill, rzecznik PZU. Dziś z jedenastu milionów gospodarstw domowych
ubezpieczone są zaledwie trzy miliony - 90 proc. w PZU. Według Jana
Monkiewicza, przewodniczącego KNUiFE, nowa polisa miałaby kosztować od 50 do
100 zł.
- Obowiązkowe ubezpieczenie byłoby formą ochrony właścicieli mieszkań i domów
przed skutkami ich niefrasobliwości - tłumaczy Robert Tkaczyk z AIG Polska.
Byłoby również korzystne dla budżetu państwa, gdyż w przypadku np. powodzi rząd
uniknąłby wydatków na pomoc poszkodowanym. - Obowiązkowa polisa podwoiłaby
przychody firm ubezpieczeniowych ze składek na ubezpieczenia mieszkań - uważa
Zygmunt Kostkiewicz, były prezes PZU SA. Lwią część tych pieniędzy zgarnęłoby
PZU należące w większości do skarbu państwa. W zamian za to rządzący chcieliby
dostać do dyspozycji ok. 200 lukratywnych posad w radach nadzorczych. Bez
kosztów własnych.

Grzegorz Indulski



Temat: Schetyna vs. Newsweek
Sprostowanie

W artykule opublikowanym w tygodniku „Newsweek” w dniu 07.08.2005r. (Nr 31/2005). pt. „Rodzinny interes” autorstwa Pana Jerzego Jachowicza znalazło się szereg nieprawdziwych i nieścisłych informacji.

Nieścisłą jest informacja, iż agencja reklamowa „ARRS Effectica jest firmą Kaliny Schetyny”. Prawdą jest natomiast, iż posiada ona 50 % udziałów w tej spółce i nie pełni żadnej funkcji w organach zarządzających Agencji.

Nie jest prawdą, iż Agencja Reklamowa „ARRS Effectica” jest częścią organizmu gospodarczego, który „wyciska pieniądze z kasy miejskiej”.

W rzeczywistości Agencja od początku swojego istnienia czyli od 1994 roku nie była i nie jest związana z Gminą Wrocław jakimikolwiek umowami. Jedynie w grudniu 2004r. Agencja zrealizowała na rzecz Gminy jednorazową usługę o wartości 22.500,00 zł netto, z czego wynagrodzenie Agencji wyniosło ok. 15 %.

Nieprawdziwą jest informacja, iż Agencja Reklamowa „ARRS Effectica” po objęciu akcji w klubie sportowym „Śląsk Wrocław” przez Grzegorza Schetynę (rok 2000), była związana jakąkolwiek umową, na mocy której została uprawniona do zawierania jakichkolwiek umów reklamowych lub sponsoringowych w imieniu jakiegokolwiek klubu sportowego.

W związku z powyższym nieprawdą również jest, że od kwot wpłacanych przez sponsorów na rzecz jakiegokolwiek klubu sportowego, Agencja Reklamowa „ARRS Effectica” po dacie, o której mowa wyżej - pobierała kiedykolwiek prowizję.

Nie jest prawdą, iż za pośrednictwem Agencji Reklamowej „ARRS Effectica” zostały wpłacone jakiekolwiek środki w zamian za ułatwienie uzyskania pozwolenia na budowę.

Nieprawdziwą jest informacja, jakoby Kalina Schetyna w grudniu 1996r. weszła w posiadanie udziałów Agencji Reklamowej „ARRS”. W rzeczywistości miało to miejsce na początku roku 1998.

Nieścisłą jest informacja, że Agencja Reklamowa przyjęła nazwę „ARRS” w 1996 roku. Pod firmą ARRS Agencja została zarejestrowana od początku istnienia czyli: od 27.06.1994 roku.

Nieścisłą jest informacja, jakoby Agencja Reklamowa „ARRS Effectica” została wybrana przez komitet wyborczy jednego z kandydatów na prezydenta do opracowania za wynagrodzeniem projektu kampanii wyborczej.

W rzeczywistości Agencja została wybrana spośród czterech kandydatów do opracowania wyłącznie koncepcji graficznych kampanii. Równolegle nad kampanią pracowały również firmy badawcze, domy mediowe, drukarnie i producenci telewizyjni. Ponadto Agencja nie pobrała z tytułu swoich świadczeń żadnego wynagrodzenia.

Dariusz Franckiewicz

Prezes Zarządu

Agencji Reklamowej „ARRS Effectica”

www.cms2.slask.wroclaw.pl/cms/



Temat: Musée du Quai Branly - Paryż
Musée du Quai Branly - "Rzeczpospolita"
FRANCJA Afrykańskie maski i indiańskie totemy powinny zająć należne miejsce w
światowym dziedzictwie - uważa Stephane Martin, dyrektor Musée du Quai Branly

Światowej kultury nie można utożsamiać z tym, co europejskie czy zachodnie.
Taka dewiza przyświecała prezydentowi Francji, projektodawcy otwartego wczoraj
w Paryżu przybytku sztuki ludów Afryki, Azji, obu Ameryk i Oceanii. Lud stolicy
już nazwał to miejsce Muzeum Chiraca.

Długo zastanawiano się, jak je nazwać. Do "Sztuk" przymierzano rozmaite
przymiotniki: Pierwotne, Prymitywne (w politycznie poprawnej francuszczyźnie
mówi siędziś raczej: Pierwsze, Odległe, Plemienne...). Był pomysł Muzeum Sztuk
i Cywilizacji, a także wariant najprostszy, ale brzmiący dwuznacznie: Muzeum
Innych. Wszystkich pogodziło odwołanie do topografii. Oryginalny, pełen światła
i żywej zieleni obiekt, wyczarowany przez słynnego architekta Jeana Nouvela,
nazywa się po prostu Musée du Quai Branly. W skrócie: MQB.

Wahania nad wyborem właściwej nazwy miały głęboki sens. Po 11 latach od
zgłoszenia projektu przez Jacques'a Chiraca powstała - kosztem 231 milionów
euro - jedyna tego rodzaju placówka w Europie. Jak tłumaczy dyrektor MQB
Stephane Martin, wielka różnica między tym muzeum a wszelkimi innymi polega na
tym, że tutaj "nie udzielamy lekcji, lecz służymy za mediatorów między
Europejczykami a światem niezachodnim". - Jeśli potraktujemy afrykańską maskę z
takim samym pietyzmem jak dzieła renesansu, a indiański totem wyeksponujemy
równie atrakcyjnie jak Wenus z Milo w Luwrze, przyznamy im pozycję, jaką winny
zająć w panteonie ludzkości - dodaje Stephane Martin.

Do MQB trafiło ponad 300 tysięcy eksponatów, głównie ze zbiorów francuskich
muzeów etnograficznych. Na stałe jest wystawiona zaledwie ich dziesiąta część.
Pozostałe będą pokazywane podczas okresowych ekspozycji, można je też oglądać w
Internecie (www.quaibranly.fr). Kolejne sale czy raczej sektory wielkiego
podestu-płaskowyżu poświęcone są strefom geograficznym. Dekorowali je
australijscy Aborygeni. Kolekcje z Azji i Oceanii ustępują obfitością zbiorom
afrykańskim - przegląda się w nich kolonialna przeszłość Francji - ale MQB
najbardziej szczyci się unikatami amerykańskimi. A za takie uważa przedmioty
przywiezione z Amazonii przez Claude'a Levi-Straussa oraz galanterię skórzaną
Indian znad Missisipi z królewskiej kolekcji Ludwików XV i XVI.

Musée du Quai Branly liczy na milion gości rocznie. Zwiedzających nie
zabraknie, bo sztuka prymitywna dziś w modzie. I w cenie, o czym świadczą
zdumiewające wyniki aukcji w paryskim Domu Drouot. W sobotę i w niedzielę
sprzedano tam 500 pozycji z kolekcji przedwojennego marszanda Pierre'a Vérité
łącznie za 43 miliony euro. Za drewnianą maskę Ngil, dzieło kultury Fang z
Gabonu, anonimowy nabywca zapłacił 5,9 mln. To absolutny rekord świata w
dziedzinie sztuki prymitywnej.

W funkcjonującym już potocznie określeniu Muzeum Chiraca niema złośliwości.
Skoro polityczny bilans kończących się dwunastu lat władzy jest dla prezydenta
Francji mroczny, to przynajmniej jego bezsporna zasługa dla dialogu kultur ma
prawo go rozjaśnić. Tym bardziej że fascynacja Chiraca odległymi, starymi
cywilizacjami - zwłaszcza Dalekiego Wschodu - jest autentyczna, choć nigdy
przesadnie się z nią nie afiszował.

Zapytano już obecnego prezydenta Francji, czy chciałby stać się kiedyś
oficjalnym patronem Musée du Quai Branly. Odpowiedział skromnie, że nie wydaje
mu się to dobrym pomysłem, jednak - jeśliby do tego doszło - byłby to dla niego
wielki zaszczyt. Taki Chirac też istnieje, proszę mi wierzyć.

Grzegorz Dobiecki z Paryża




Temat: Radio Maryja zakłóca lotniczy sygnał radiowy na...
Komu zależało na sianiu zamętu i dążeniu za wszelką cenę, nawet za cenę
kłamstwa do ograniczenia wolności katolickiego i pro-polskiego radia?

Znam odpowiedź na to pytanie, a forumowicze bez najmniejszego kłopotu
też na to pytanie znajdą odpowiedź.

I oto po "bombardowaniu" faxami, listami KRRiT oraz URTiP-u, w której to
korespondencji pro-polska część społeczeństwa wskazała na ewidentne łamanie
prawa przez te instytucje ......

... Urząd przyznaje się do błędu. - Pod takim tytułem ukazał się artykuł
w pro-polskiej prasie. Oto jego treść.

Trzeba było specjalnej kontroli, by orzec to, co oczywiste. Warszawski nadajnik
Radia Maryja nie powoduje żadnych zakłóceń w przestrzeni radiokomunikacyjnej
nad stolicą. Prezes Urzędu Regulacji Telekomunikacji i Poczty uchylił wczoraj
decyzję o ograniczeniu mocy wyjściowej warszawskiego nadajnika Radia Maryja
do 100 W. Mimo cofnięcia dyskryminującej katolicką rozgłośnię decyzji warto
zauważyć, że moc nadajnika Radia Maryja w Warszawie jest nawet 120-krotnie
mniejsza niż niektórych komercyjnych stacji.
Po przeprowadzeniu w nocy z poniedziałku na wtorek prób technicznych prezes
Urzędu Regulacji Telekomunikacji i Poczty uchylił wczoraj decyzję z 24 marca
o ograniczeniu mocy wyjściowej warszawskiego nadajnika Radia Maryja do 100 W.
Przeprowadzone przez URTiP próby techniczne dotyczyły pracy warszawskiego
nadajnika Radia Maryja w związku z dobraniem odpowiednich parametrów
technicznych emisji sygnału i eliminacji ewentualnych zakłóceń. Wczoraj,
po zakończeniu tych prób, doszło do spotkania przedstawicieli toruńskiej
rozgłośni z władzami URTiP.
- Treść wczorajszego spotkania w URTiP można określić krótko: nie występują
żadne usterki powodowane przez warszawski nadajnik Radia Maryja - mówi
o. Grzegorz Moj z Radia Maryja.
Nie bez znaczenia dla szybkości uchylenia decyzji pozostają protesty słuchaczy
radia.
- Dziękujemy wszystkim ludziom dobrej woli za solidarność z Radiem Maryja -
to pierwsze słowa komentarza, które usłyszeliśmy od ojca Tadeusza Rydzyka,
dyrektora Radia Maryja.
Gwałtowne zmniejszenie mocy nadajnika Radia Maryja i równie szybkie jej
przywrócenie wskazują, że URTiP najwyraźniej podjął swą decyzję, sugerując się
artykułem w "Gazecie Wyborczej", który wskazywał, jakoby nadajnik Radia Maryja
zakłócał prace warszawskiego Okęcia. Zarówno przedstawiciele radia, jak i jego
słuchacze, wyrażając oburzenie decyzją URTiP, od początku zauważali, że radio
nadaje przecież na częstotliwości przydzielonej przez Krajową Radę Radiofonii
i Telewizji, a więc zgodnie z wszelkimi parametrami wyznaczonymi przez stosowne
urzędy, zawsze pod nadzorem URTiP. Decyzja o zmniejszeniu mocy Radia Maryja
do 100 W oznaczała eliminację katolickiej rozgłośni z domów mieszkańców stolicy.
- Należy zaznaczyć, że 1 kW, czyli moc przywrócona warszawskiemu nadajnikowi
Radia Maryja, to nic w porównaniu z mocą nadajników stacji komercyjnych
w stolicy - wskazuje o. Tadeusz Rydzyk.
W przypadku dwóch innych rozgłośni ogólnopolskich, Radia Zet i RMF FM,
moc nadajników w Warszawie została określona na 10 kW i 120 kW. Z podobną
dyskryminacją katolickiej rozgłośni mamy do czynienia na terenie całej Polski.
Wszystkie nadajniki Radia Maryja mają znacznie mniejszą moc w porównaniu
ze stacjami komercyjnych rozgłośni.
- Aby pokryć 80 proc. powierzchni Polski sygnałem radiowym, musimy mieć 120
stacji, a to jest 120 nadajników, 120 podłączeń energetycznych. Oczywiście
to wszystko generuje znacznie większe koszta - mówi o. Jan Król z Radia Maryja.
4 marca do URTiP wpłynął wniosek KRRiT o uzgodnienie projektu zmiany koncesji
udzielonej Warszawskiej Prowincji Redemptorystów. Uzgodnienie miało dotyczyć
zmiany lokalizacji stacji nadawczej, czyli przeniesienia nadajnika
z elektrociepłowni Kawęczyn na iglicę Pałacu Kultury i Nauki. Na podstawie
analiz przeprowadzonych w URTiP stwierdzono, że taka zmiana lokalizacji może
spowodować ograniczenie zasięgu stacji Radom - również nadającej na
częstotliwości 89,1 MHz. Prezes URTiP stwierdził, że zmiana lokalizacji
nadajnika może nastąpić po uprzedniej zmianie częstotliwości nadawania programu
Radia Maryja z 89,1 MHz na 89,0 MHz. Następnie przez dwa miesiące URTiP
przeprowadzał próby techniczne, aby zbadać wpływ zmiany częstotliwości
i lokalizacji nadajnika Radia Maryja na inne rozgłośnie radiowe. Podczas
trwania prób nie zanotowano żadnych skarg ze strony innych nadawców
radiofonicznych. Decyzja o ograniczeniu mocy Radia Maryja była więc
konsekwencją zmian, za które odpowiedzialne są KRRiT i URTiP, zaś jej skutki
dotknęły wyłącznie radio.

Beata Andrzejewska

Środa, 31 marca 2004, Nr 77 (1876)
www.naszdziennik.pl




Temat: "Pierwszy remont na Próżnej"
"Pierwszy remont na Próżnej"
przeczytałem w dzisiejszym dodatku stołecznym do 'Rzepy':

"PIERWSZY REMONT NA PRÓŻNEJ

Jeszcze w tym roku ma rozpocząć się remont kapitalny kamienicy przy Próżnej
nr 14, u zbiegu z pl. Grzybowskim. Wraz z sąsiednimi zabytkowymi budynkami nr
7, 9 i 12 stanowi ona jeden z ostatnich fragmentów starej Warszawy, które
przetrwały w prawie niezmienionym stanie do naszych czasów. Jest to zarazem
jedyna enklawa miejskiej zabudowy, która ocalała z warszawskiego getta.

Opustoszałe kamienice przy Próżnej, mimo że wpisane do rejestru zabytków, nie
mogły doczekać się renowacji i od lat straszyły mieszkańców Warszawy swymi
niszczejącymi, widmowymi fasadami.

Szansy na przywrócenie ulicy miastu upatrywano w przekazaniu dwóch starszych
budynków, pochodzących z XIX w. (położonych po stronie numeracji
nieparzystej) w ręce utworzonej przez Ronalda S. Laudera fundacji Jewish
Renaissance Foundation. Fundacja zobowiązała się notarialnie odtworzyć na
Próżnej fragment dawnej żydowskiej Warszawy, z hotelem, sklepami i
restauracjami, a także m.in. odnowić fasady po stronie parzystej oraz
wymienić nawierzchnię. Przez siedem lat od chwili zawarcia umowy nic się
jednak na Próżnej nie zmieniło. Na zrobienie pierwszego kroku zdecydowało się
ostatecznie miasto.

Renowacja pochodzącej z początków XX w. kamienicy pod nr 14 kosztować będzie
budżet miejski 8,5 mln zł. Zarząd Domów Komunalnych, który opracował
koncepcję remontu, zapewnia, że zabytkowy charakter kamienicy zostanie
zachowany. Elewacje frontowe zostaną odtworzone z zastosowaniem tradycyjnych
technologii. Pozostaną wykonane z piaskowca balkony od strony ulicy i
żeliwne, wsparte na ozdobnych belkach od podwórza oraz unikatowa drewniana
kostka brukowa w bramie. Planuje się także odtworzenie zabytkowych
sztukaterii.

Z poważniejszych zmian przewidywane jest docieplenie elewacji od strony
podwórza, wymiana stropów, zainstalowanie trzech wind oraz doprowadzenie
centralnego ogrzewania i ciepłej wody. Frontowa część budynku zostanie
przeznaczona na mieszkania o wysokim standardzie, od podwórza powstaną lokale
rotacyjne, przeznaczone dla lokatorów budynków ZDK, w których przeprowadza
się poważniejsze remonty. Na parterze planuje się usługi, a na samym rogu,
gdzie od lat działa sklep hydrauliczny, restaurację. Szczegółowy projekt
remontu opracowuje firma Elhan. Planowany jest także remont kamienicy Próżna
12.

Również po stronie nieparzystej - od czasu, gdy JRF pozyskała partnera w
postaci znanego dewelopera Waripmex AG - plany zaczynają się konkretyzować.
Miłośnicy starej Warszawy obawiają się jednak, że mogą one zagrozić
zabytkowemu charakterowi ulicy. Austriacki deweloper chce bowiem nadbudować
kamienice po jej nieparzystej stronie. Wbrew opinii specjalistów inwestor
uzyskał niedawno warunki zabudowy na ich podwyższenie.

Grzegorz Łyś"
www.rzeczpospolita.pl/dodatki/warszawa_040506/warszawa_a_12.html




Temat: Jarmark Europa, czy kiedy kres Stadionu
Jarmark Europa, czy kiedy kres Stadionu
Kiedy ratusz zapowiedział, że w 2007 roku rozpocznie się budowa stadionu
narodowego, kupcy zaniepokoili się. - Nie odejdziemy stąd łatwo - zapowiadają.
Na Stadionie Dziesięciolecia w rozmowach handlarzy i klientów przewija się
jeden temat: koniec bazaru.

- Od lat robię tutaj zakupy i nie wyobrażam sobie, żeby zamknęli bazar. Byłby
to ogromny cios dla domowego budżetu -mówi Barbara Kozioł, która na stadion
przyjeżdża z Grochowa.

Inwestycyjne projekty martwią także kupców. - Za co wyżywię rodzinę, jeśli
zabiorą mi mój blaszak? - załamuje ręce Grzegorz Kowalczyk handlujący butami.
Nie ignorujcie nas

- Słyszymy o jakichś planach, o rozmowach pomiędzy miastem, rządem i wielkim
biznesem, a wszystko to za naszymi plecami. Miasto nas ignoruje. Nikt z władz
nie raczył do nas przyjść i porozmawiać. Ostrzegam, że takłatwo stąd nie
odejdziemy - mówi Marek Jasiński ze Stowarzyszenia Polski Klub Gospodarczy,
reprezentującego 4,5 tys. kupców ze stadionu. Zapowiada uliczne demonstracje w
obronie miejsc pracy.

- Nie rozmawialiśmy jeszcze z kupcami ze stadionu, bo nie było takiej potrzeby
- stwierdza Mirosław Kochalski, komisarz Warszawy. - Od dwóch lat wiadomo, że
umowa z Damisem na dzierżawę obiektu kończy się w połowie 2007 r.
Bez konkretów

Problem jarmarku wraca jednak jak bumerang. O tym, jak duży to kłopot dla
kolejnych władz Warszawy, świadczą liczby: w stałych stoiskach pracują tu
ponad cztery tysiące osób, a w weekendy pojawia się drugie tyle handlujących
towarami z ręki. Każdego roku do budżetu Pragi Południe z tytułu opłat
targowych wpływa nawet 10 mln zł.

- Przygotowujemy koncepcję handlu dla całej w Warszawy, a nie tylko dla
stadionu - mówi Kochalski. -W tym celu w ratuszu zostanie powołana specjalna
jednostka, której zadaniem będzie nadzorowanie handlu targowiskowego w
stolicy. Na razie nie ma dla kupców żadnej konkretnej propozycji zastępczego
targowiska.

- Jestem za tym, żeby rozproszyć handlujących na stadionie w kilku miejscach w
Warszawie, bo teraz możemy już nie zdążyć z przygotowaniem innego tak dużego
obiektu. Zapewniam jednak, że kupców nie zostawimy samym sobie - deklaruje
komisarz Kochalski.
Kupcy czekają na sygnał

Handlarze ze stadionu nie wierzą jednak w obietnice urzędników i biorą sprawy
w swoje ręce. Ponad setka kupców przeniosła się ze stadionu do otwartego w
maju ub.r.Centrum Handlu Hurtowego Maximus w Nadarzynie. To atrakcyjna
alternatywa dla jarmarku -napowierzchni 24 ha znajduje się ponad 700 stoisk.

Do Nadarzyna przeniosło się już ok. 30 Wietnamczyków - na praskim bazarze
handluje ich kilkuset.

- Zabezpieczamy się na wypadek likwidacji jarmarku. Nie chcemy zostać bez
pracy -mówi Le Quang Lium, który już zdecydował o przeprowadzce do Maximusa.

Nie wszyscy jednak chcą się przenosić do hal położonych 19 km od centrum
Warszawy. - Kto tam pojedzie po zakupy? Na stadionie kupują ludzie, dla
których ważna jest cena i niewielka odległość od domu. Jadą tramwajem kilka
przystanków i są na miejscu. W jaki sposób dostaną się do Nadarzyna, Słomczyna
czy gdziekolwiek indziej pod miastem? - pyta pani Grażyna handlująca bielizną
w pobliżu stacji kolejowej Stadion.

- Nigdzie się stąd nie ruszamy. Chcemy poważnej rozmowy o przyszłości tysięcy
ludzi żyjących z pracy na stadionie - mówi Jasiński.
/rzeczpospolita.pl/




Temat: Kolejny oczywisty "sukces" PiS. Porażający sukces!
Kolejny oczywisty "sukces" PiS. Porażający sukces!
Zbiornik Wióry otwierali już z pompą w maju 2005 roku politycy SLD i
PSL. Wczoraj uczynił to PiS. Dla wicepremiera Przemysława
Gosiewskiego ściągnięto też do Kielc kilkuset leśników.

To jedna z inwestycji, które jedno pokolenie zaczyna, drugie buduje,
a trzecie otwiera - mówił podczas pierwszego otwarcia Wiór ówczesny
wojewoda świętokrzyski Włodzimierz Wójcik z SLD. W ten sposób
skwitował fakt, że budowa zbiornika ciągnęła się ponad ćwierć wieku.
I do głowy mu pewnie nie przyszło, że czwarte pokolenie będzie
otwierać Wióry po raz wtóry.

Mają się chłopcy czym bawić

- Jestem lekko zdumiony, przecież żadna nowa dodatkowa wartość nie
powstała - stwierdził Wójcik wczoraj, gdy dowiedział się od nas o
planowanej uroczystości. - Dobrze, że im zakończyłem tę inwestycję,
mają się chłopcy czym bawić - skomentował po chwili.

- To było oddanie zapory do próbnego piętrzenia - mówi o otwarciu w
2005 roku Wiór Krzysztofa Bełz, rzecznik prasowy Krajowego Zarządu
Gospodarki Wodnej. Przyznaje jednak, że od pierwszego otwarcia nic
nowego nie zbudowano, zmieniło się tylko tyle, że zbiornik został
napełniony wodą. Po co w takim razie to drugie otwarcie? Czy to nie
kampania wyborcza? - To jest pewne następstwo faktów. Musiała być
najpierw oddana zapora do piętrzenia, żeby zakończyć całość
inwestycji - odpowiada Bełz.

Gosiewski: Każda inwestycja napawa nas dumą

- Każda inwestycja, którą otwieramy, napawa nas dumą - mówił
Gosiewski. Wyliczając parametry zbiornika, mylił metry i kilometry z
hektarami, a metry kwadratowe z sześciennymi. Na koniec
poinformował, że rząd zwiększył w projekcie budżetu o 35 mln zł
nakłady na gospodarkę wodną i parki narodowe, co ma skutkować
zwiększeniem pensji pracowników.

Minister środowiska Jan Szyszko dziękował za wybudowanie Wiór i
przepraszał, że muszą zaraz z Gosiewskim odjechać, bo spieszą się na
spotkanie z leśnikami. Tych do Kielc przyjechało kilkuset.
Oficjalnie na konferencję na temat "Kierunki i możliwości akumulacji
CO2 oraz pochłaniania gazów cieplarnianych przez lasy województwa
świętokrzyskiego". Organizowały ją Regionalna Dyrekcja Lasów
Państwowych w Radomiu i Nadleśnictwo Kielce ze środków Narodowego
Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej.

Leśnicy na "szkoleniu"

- Dostaliśmy polecenie, aby wrócić do domu i ubrać mundury
wyjściowe, o godz. 14 wsiąść do autokaru, który miał nas zabrać do
Kielc na szkolenie w sprawie dwutlenku węgla i zmian klimatycznych -
powiedzieli nam leśnicy spod Radomia. Nie mieli wątpliwości, że to
szkolenie to pretekst. - Tak naprawdę chodzi o agitację
przedwyborczą, wystarczy spojrzeć na listę gości, którzy mają
wygłosić przemówienia - mówi jeden z leśników i przypomina, że sam
dyrektor RDLP Dariusz Bąk kandyduje z listy PiS do Sejmu.

Konferencja zaczęła się od mszy świętej w katedrze, a potem leśnicy
przeszli do WDK-u, gdzie powitały ich plakaty wyborcze Gosiewskiego,
wojewody Grzegorza Banasia oraz Krzysztofa Karsta, nadleśniczego
Nadleśnictwa Kielce. - Musimy zmienić porządek obrad, bo wicepremier
Gosiewski i minister Szyszko nieco się spóźnią - zapowiedział
Andrzej Matysiak, dyrektor Lasów Państwowych. Przez 35 minut Piotr
Kacprzak, zastępca dyrektora RDLP w Radomiu, mówił o akumulacji CO2.
Gdy wszedł wicepremier z ministrem, musiał przerwać. Gosiewski
zabrał głos, chociaż nie było to przewidziane w programie
konferencji rozdawanym uczestnikom. - UE w krzywdzący sposób
podzieliła limit emisji CO2. Wyliczono go na podstawie danych z
okresu, gdy nie było rozwoju we wspaniałym tempie 6,7 proc. PKB
rocznie. A rząd rozpoczął największy w UE program inwestycyjny
budowy dróg. I Polska musiałaby dokupywać limity CO2. Ale nie musi
tego robić, bo to są polskie lasy. Dziękuję wam za wspaniałą pracę -
mówił Gosiewski.

Jeszcze przed otwarciem Wiór Gosiewski i Szyszko byli na Świętym
Krzyżu uczestnikami honorowymi podpisania deklaracji woli realizacji
przedsięwzięcia, w ramach którego ma powstać m.in. nowa siedziba dla
muzeum Świętokrzyskiego Parku Narodowego. To warunek przekazania
zakonnikom zajmowanych obecnie przez ŚPN pomieszczeń na Świętym
Krzyżu. Też ma charakter typowo wyborczy, bo powtarza głównie
ustalenia, które znalazły się w podpisanym już w styczniu w
Warszawie liście intencyjnym w tej sprawie.




Temat: Przewozimy śmieci mieszkańców, a nie własne
Nie tylko wysypisko, ale także nowoczesny zakład sortowania, przerobu i
kompostowania śmieci. Podobny obiekt, tylko o dwukrotnie większej mocy
przerobowej wystarczyłby dla Bydgoszczy, aby spełnić unijne normy dla śmieci.
Ale my musimy mieć spalarnię, do której będą trafiać z Torunia i okolic
wszystkie trudne i zanieczyszczone śmieci, z którymi nie wiadomo co zrobić.

Za Gazetą Pomorską:

Budowa zakładu unieszkodliwiania odpadów na Kociewskiej w Toruniu finiszuje

Toruński zakład unieszkodliwiania odpadów jest gotowy w 90 proc. Pierwsze śmieci
trafią tam w styczniu 2010 r. W lipcu lub sierpniu odbędzie się rozruch obiektu.

(mpo.torun.pl)

Budowa zakładu ruszyła na początku grudnia 2008 r. Po siedmiu miesiącach robót
obiekt przy ul. Kociewskiej jest już prawie gotowy. - Można powiedzieć, że to
mały rekord - mówi Grzegorz Brożek, prezes Miejskiego Przedsiębiorstwa Oczyszczania.
Rozruch obiektu odbędzie się w lipcu lub sierpniu br.
reklama

Roboty na finiszu

Obecnie firma Budimex Dromex, która stawia zakład, kończy budowę kompostowni,
gdzie zamontowano bioreaktory, do których trafią odpady organiczne. Prowadzą też
roboty wykończeniowe. Do zakładu dostarczany jest także sprzęt m.in.
przerzucarka do kompostu. Obiekt został uzbrojony w instalację
wodno-kanalizacyjną i elektroenergetyczną. Powstała także kompostownia odpadów
zielonych. Linia sortowni, która będzie przerabiała 27 tys. ton śmieci rocznie
nie tylko z Torunia, ale też z Lubicza, Obrowa i Wielkiej Nieszawki, jest już
gotowa w 98 proc. Kończą się także prace na niecce składowiska, a także montaż
obudowy hali sortowni, kompostowni i linii sortowniczej. Stare wysypisko śmieci
będzie działać do końca br. Na początku 2010 r. odpady trafią na nowe
składowisko. Zakład będzie elementem systemu gospodarowania odpadami komunalnymi
w Toruniu i okolicznych gminach. Ma on spełniać wymagania zawarte w dyrektywach
Unii Europejskiej.

Urośnie nowa hałda

Zakład będzie się składać m.in. z wysypiska o pow. 6,6 ha i pojemności ok. 1 mln
sześc, sortowni odpadów, zakładu demontażu odpadów wielkogabarytowym, w tym
sprzętu elektrycznego i elektronicznego, kompostowni odpadów organicznych,
zakładu przerobu odpadów budowlanych, magazyn odpadów niebezpiecznych.
Inwestycja pochłonie 15,94 mln euro, z czego ok. 10,8 mln euro dostaniemy z
Funduszu Spójności.

*******************

Wcześniej Toruń postawił na selektywną zbiórkę

I znów Gazeta Pomorska:

Wszystkie domki będą segregować śmieci

(WG)

Od czwartku mieszkańcy domków jednorodzinnych będą mogli włączyć się do programu
selektywnej zbiórki odpadów. Podzielą śmieci m.in. na suche i bioodpady.

(semestr.pl)

Pilotażowy program selektywnej zbiórki - w ramach projektu "Gospodarka odpadami
komunalnymi w Toruniu" finansowanego ze środków Funduszu Spójności i Miejskiego
Przedsiębiorstwo Oczyszczania - ruszył w listopadzie 2007 r. w niektórych
budynkach Młodzieżowej Spółdzielni Mieszkaniowej, SM Rubinkowo, SM Młodych
Pracowników UMK i na os. Wrzosy. Objął on łącznie 10 tys. gospodarstw domowych i
ok. 30 tys. osób.

Dostali darmowe 10-litrowe pojemniki na bioodpady i 15-litrowe worki na śmieci
suche np. papier, tworzywa sztuczne oraz metale. W boksach śmietnikowych
pojawiły się nowe pojemniki - brązowe na bioodpady oraz pozostałe odpady komunalne.

Teraz z podobnego programu będą mogli włączyć wszyscy mieszkańcy osiedli domków
jednorodzinnych w Toruniu. Otrzymają darmowe brązowe pojemniki o pojemności 120
l. Zawitają do nich przedstawiciele MPO, którzy przedstawią szczegóły programu,
a następnie podpiszą umowy. Łatwo ich rozpoznamy: będą mieć upoważnienia i
stroje z logo MPO. Dzięki programowi na miejskie składowisko będzie trafiać
mniej odpadów, a bioodpady, które stanowią ok. 30 proc. śmieci wytwarzanych w
naszych domach, będą przetwarzane na nawóz lub posłużą do zakładania terenów
zielonych.
Według unijnej dyrektywy z 1999 r. do końca 2010 r. maksymalny poziom odpadów
ulegających biodegradacji, które trafiają na toruńskie składowisko, nie może
przekroczyć "więcej niż 75 proc. wagowo całkowitej masy odpadów komunalnych
ulegających biodegradacji" - czytamy na stronie MPO.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alternate.pev.pl



  • Strona 3 z 4 • Znaleziono 92 wyników • 1, 2, 3, 4