Wyświetlono wiadomości wyszukane dla słów: Prokuratura PRL





Temat: Goc traci pozycje wsrod purpuratow ?
Goc traci pozycje wsrod purpuratow ?
Świętych faktur obcowanie cd.

Czy arcybiskup Gocłowski wiedział, że podległe mu wydawnictwo prowadzi
niezgodną z prawem działalność, czy też był manipulowany przez najbliższe
otoczenie?

O Stelli Maris piszemy od początku roku ("NIE" nr 1, 2 i 3/2003). Wydawnictwo
powołane dekretem abepe Tadeusza Gocłowskiego do prowadzenia działalności
gospodarczej w archidiecezji i będące integralną częścią kurii gdańskiej
trudniło się m.in. wystawianiem "pustych faktur", które innym podmiotom
gospodarczym pozwalały na wyłudzanie od skarbu państwa
podatku VAT. Kwoty szły w miliony. Prowadząca dochodzenie Prokuratura
Apelacyjna w Gdańsku podejrzewa także, że kościelne wydawnictwo brało udział
w legalizowaniu olbrzymich pieniędzy z niewiadomych źródeł.

Sprawa otoczona największą tajemnicą. Zainteresowane nią osoby (zarówno te,
które występują w śledztwie, jak i te, które prowadzą śledztwo) bardzo
chciałyby wiedzieć, skąd tygodnik "NIE" czerpie swoją wiedzę. Nas natomiast
nęka pytanie, na ile abepe Gocłowski był zorientowany w całej – opisywanej
przez nas – aferze?

Towarzysz

Podczas dochodzenia w sprawie sprzedaży tzw. pustych faktur wypłynęło
nazwisko Janusza B. Według naszych informacji, Stella Maris było głównym
partnerem handlowym trzech należących do niego firm. Jednak mało tego. Janusz
B. był jedną z osób, które Wydawnictwo Archidiecezji Gdańskiej zakładały,
choć nigdy nie był zatrudniony w nim formalnie. Janusz B. jest bliskim
znajomym prawnika archidiecezji mecenasa Mieczysława Hebla.
Razem studiowali prawo w Toruniu. Nie musi to o niczym świadczyć, może jednak
tłumaczyć częste – jak się dowiedzieliśmy – wizyty Janusza B. w gdańskim
pałacu biskupim. Zważywszy, że Gocłowski ogłosił, że już sama tęsknota za PRL
jest grzechem, czym dla biskupa musiały być wizyty pod jego dachem Janusza
B., dawnego pracownika KW PZPR w Gdańsku?

Proboszcz

Drugą osobą w sprawie jest ks. Zbigniew Bryk. Rzeczywisty od początku
dyrektor wydawnictwa. Jak już pisaliśmy, był przez 10 lat kapelanem
arcybiskupa. Po naszych publikacjach złożył rezygnacje z wszelkich funkcji i
probostwa. Może się wybiera na placówkę ewangelizacyjną za granicę? Któż to
wie...

Powtórzmy więc pytanie. Czy arcybiskup mając obok siebie mecenasa Hebla, ks.
Bryka i odwiedzającego często pałac Janusza B. wiedział o tym, jak naprawdę
funkcjonuje jego wydawnictwo, czy nie wiedział? Jeśli wiedział, to bardzo źle
o nim świadczy. Jeśli zaś nie wiedział, to powinien się zastanowić nad tym,
jakich ludzi obdarza zaufaniem.

Wiemy, że wiosną lub latem 2002 r. arcybiskup został poinformowany o tym, co
dzieje się w wydawnictwie. Czy dlatego zdecydował się na przekazanie
notarialnym aktem darowizny podległego sobie wydawnictwa do spółki z o.o.
założonej przez ks. Bryka ("NIE" nr 3/2003), czy też o nieprawidłowościach
wiedział już wcześniej i dlatego wykonał ten ruch ze spółką, aby oddalić od
siebie problemy? W każdym razie arcybiskup nawet jeśli nie wiedział wcześniej
o niczym, to jak już się dowiedział, nie raczył powiadomić prokuratury o
podejrzeniu popełnienia przestępstwa.

Prymas zezwolił

Ciekawe też są informacje, dlaczego w ogóle śledztwo w sprawie funkcjonowania
Stelli Maris się zaczęło. Otóż według naszych informacji jest to odprysk
śledztwa w sprawie PZU Życie i Wieczerzaka. W wydawnictwie zabezpieczono
bowiem faktury (na ponad 6 mln zł) za doprowadzenie do kontraktów pomiędzy
kilkoma firmami a PZU.

I jeszcze jedna ciekawostka. Zanim rozpoczęto kontrolę i badanie wewnątrz
Stelli Maris zwrócono się z prośbą do prymasa Glempa o taką zgodę. I taka
zgoda została udzielona. Jest to dość paradne, bo świadczy o tym, że Kościół
to u nas państwo w państwie. Z drugiej strony zgoda Glempa na kontrolowanie
Gocłowskiego świadczy chyba o tym, że Goc traci pozycję wśród purpuratów.

W ostatni czwartek funkcjonariusze Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego
zatrzymali ks. Bryka oraz byłego dyrektora Stelli Maris Tomasza W. Może teraz
sprawa się ruszy...

Autor : Waldemar Kuchanny



Temat: "S" chce listy agentów
DEAGENTACJA, DEKOMUNIZACJA
To bardzo pięknie,że związkowcy wreszcie obudzili się i chcą ujawnienia
agentów. Lepiej późno niż wcale.
Bo dotychczs największe "autorytety moralne" prawicy, solidarności zaciekle
bronią dostępu do teczek agentów, szpicli , najgorszych kanali które zatruwały
i zatruwają życie w naszym kraju.
Przecież 80% społeczeństwa domaga się ujawnienia list TW, więc ci wszyscy
obrońcy agentów muszą zrozumieć, że archiwa SB należą do obywateli a nie do
wybranej garstki ludzi.
Zgadzam się z tezą Giertycha, że agenci , szipcle chcą koniecznie oczyścić się
poprzez oskarżanie grupy ludzi rzekomo jeszcze bardziej szkodzących Polsce.
Tą grupą mają być członkowie PZPR ( prawie 10 milionów obywateli ), tą grupą
mają być sympatycy rządów PRL oraz ludzi współdziałających z organami PRL.
W ten sposób te kanalie chcą oczyścić swoje świństwa i podłości poprzez
judzenie i napuszczanie na Bogu ducha winnych obywateli. Powtarzam, miliony
członków PZPR pracowało dla dobra Polski, nikomu żadnej krzywdy nie wyrządzili,
włączyli się do ruchu Solidarności, miliony doznało gorzkich rozczarowań po
wprowadzeniu III RP.
Dlatego oszołomy tak koniecznie chcą wprowadzić zbiorową odpowiedzialność, bo
nie są w stanie indywidualnie udowodnić poszczególnym członkom PZPR podłości.
Jeśli mają dowody, dlaczego nie składają oskarżeń, prokuratura czeka.
Dlatego dekomunizacja powinna być przeprowadzona tak, aby nie skrzywdzić ludzi
uczciwych, bez względu na zajmowane stanowiska. Natomiast należy odsunąć od
stanowisk ludzi którzy krzywdzili innych. Taka sama zasada powinna być przy
deagentacji( proces ujawniania tajnych agentów, ujawniania ich ofiar, podanie
do publicznej wiadomości).
Amosfera moralna musi być w Polsce oczyszczona. Jedyną drogą jest
opublikowanie list tajnych agentów i tych zawodowych i tych współpracujących.
Nie jest w tym momencie istotne czy to jest zasłużony opozycjonista, czy były
członek PZPR. Trzeba wyplenić siatki agenturalne z życia publicznego i
gospodarczego. Zasłanianie się współczuciem tylko dla opozycjonistów jest
wielce fałszywe. Przecież ci agenci pracowali na dwa fronty. Oni mogli sobie
pozwolić na aktywną działalność opozycyjną realizując polecenia swych
mocodawców z SB.
To oni teraz rozdają karty, to oni wykorzystują przemiany ustrojowe dla swych
ambicji politycznych , biznesowych. To oni wprowadzają to bagno w życiu naszego
kraju.
Ich ofiarami są zarówno ludzie z lewicy jak i z prawicy.
Należy opracować bazę danych TW i udostępnić ją w internecie.
Przy nazwisku TW należy podać podstawowe informacje, np. kiedy
pracował, czy pobierał wynagrodzenie, czy podpisał tylko lojalkę, jaki miał
pseudonim. To są proste rzeczy do opracowania. Szlag mnie trafia jak potrafią
niby autorytety piętrzyć trudności, aby tylko chronić agentów.






Temat: Kara grzywny dla Radka Falisza
Gość portalu: FILIPPO napisał(a):

> BRAWA DLA FILOZOFA!!!
> KOMENTARZ DO PROSTO:
> Stary, traci od ciebie cwaniakowatym prawniczkiem, ktoremu
> bogaci starzy kupili miejsce na uniwerku. liznales troche
prawa
> i uwazasz sie za autorytet w tej dziedzinie. w twojej
agresywnej
> odpowiedzi na post filozofa mozna zauwazyc, ze slepo wierzysz
w
> to, iz zyjesz w panstwie prawa. nic bardziej mylnego! sprawa
> radka jest tego najlepszym dowodem - mlody chlopak
> zrobil "numer" i go zlapali - wielka mi rzecz... w normalnym
> kraju sprawa poszlaby w zapomnienie ale u nas... trzeba
dosrac
> gowniarzowi, a co, podrobil - no to jazda, nie wazne, ze to
byla
> tylko legitka, potraktujemy go jak falszerza pieniedzy albo
> oszusta wyludzajacego grube miliony... i to polska wlasnie.
> a ze sie nie stawil na rozprawe... no bez przesady, na
pewno
> mozna bylo ta sprawe rozwiazac mniej drastycznymi metodami a
nie
> zabierac chlopakowi 2 miechy wakacji. pomysl nad tym
palancie!!!!
>
> Gość portalu: prosto napisał(a):
>
> > Gość portalu: Filozof napisał(a):
> >
> > > Szkoda tylko, ze nie nie zawsze sprawa moze
> > > dostac sie w rece rzetelnego dziennikarza, wrazliwego
> > > publicysty, nie mowiac o niezaleznym prokuratorze.
> >
> > Przeczytales to co komentujesz? Rzetelny dziennikarz?
Zobacz
> jak zmienialy sie
> > w kolejnych artykulach wersje za co "bohater" siedzi,
dlaczego
> nie przyszedl do
> > sadu, dlaczego chodzi boso, jakie mial relacje z kolesiami
z
> celi. Wszystko to
> > mozna bylo zweryfikowac przed napisaniem pierwszego
artykulu.
> Czy sam tytul rz
> > etelnie informuje o sprawie?
> >
> > > Sady sa slabe brakiem autorytetu,
> > > media potrafia wplywac na wyroki. Prokuratura
> > > natomiast "dyzurna" niekiedy jak za PRL-u.
> > > Najczesciej to glupota jest niezawisla.
> >
> > Przedstawiasz sie jako Filozof. Byles kiedys na zajeciach z
> logiki? Porownaj pi
> > erwsze dwa zdania swojej wypowiedzi. W koncu chcesz zeby
> dziennikarze wplywali
> > na wyroki, czy nie? A moze wolisz "trzecia droge" -
> dziennikarze maja wplywac n
> > a wyroki ale zgodnie z Twoimi pogladami.
> > Jaki autorytet moze miec sad jesli byle gowniarz go olewa a
> sad nie reaguje? O
> > co Ci chodzi z ta prokuratura? Potrafisz wyjasnic jaka byla
> rola prokuratora w
> > omawianej sprawie i co Ci sie w jego postepowaniu nie
podoba?

Cóż za atak!
Gratuluje!

Prosto napisał prawdę, a Ty się czepiasz nie wiadomo czego.
Złodziej jest złodziejem, oszust oszustem i tyle. Niedługo
dojdzie do tego, że jak ukradnę Fiata 126p to dostanę 1 miesiąc
za kratami ale jak już rąbnę Mercedesa 600 to należy mi się 1
rok, jak ukradnę 300 zł to 3 miesiące w zawiasach ale jak
ukradnę 100 tys. to 1 rok. Bzdura! Zielone światło dla
młodocianych złodziei i oszustów. Dzisiaj legitymacja, jutro
świadectwo ukończenia szkoły, a za miesiąc prawo jazdy.... W
świetle prawa powinniśmy być równi i tyle.

Może znieśmy legitki, karty rowerowe, bilety MPK itp. przecież
ludzie kradną miliony. Po co się rozdrabniać?
PZDR



Temat: Jeszcze o szaleństwie teczkowym...
mistrzostwo w dziedzinie wciskania kitu
Widzę, że Sz.Pan niedokładnie przeczytał i przemyślał to, co napisałem w poście
otwierającym wątek. Powtórzę zatem i uzupełnię pewne rzeczy:
1. SB miała dostatecznie dużo czasu na przeczesanie archiwów, dlatego z bardzo
dużą dozą prawdopodobieństwa można przyjąć, że jeśli coś tam się ostało, to
dlatego, że SB tego chciała. Dlatego archiwalia b. SB są bardzo wątpliwym
materiałem dowodowym na cokolwiek, zarówno w sensie wykazania, że X czy Y
współpracował z SB, jak też, że nie współpracował. Sąd, jak wiadomo, MUSI
interpretować wątpliwości na korzyść oskarżonego. Nie chodzi więc o to, że ów X
lub Y może zostać uznany za kłamcę lustracyjnego, lecz o to, że sam fakt jego
oskarżenia w wielu wypadkach może oznaczać "śmierć cywilną" mimo tego, że w
ostateczności zostanie uniewinniony. Dodajmy do tego, że mniej obawiam się o
losy czynnych polityków, ktorych stać na dobrych adwokatów, na kolejne apelacje
itd. itp. Bardziej mi chodzi o zwykłych, szarych obywateli, którzy mogą w razie
czego spotkać się z potępieniem w swoim środowisku, mimo że nikt im niczego nie
udowodnił. Wystarczy, że ich nazwisko gdzieś tam pojawi się w aktach w
niejasnym kontekście. Dlaczego taka sytuacja jest bardzo prawdopodobna, pisałem
w poście otwierającym.
2. Spartolona lustracja z 1992 r. została spartolona właśnie dlatego, że z
założenia miała być hucpą i niczym więcej.
3. Od początku, tj. od 1989 r., uważałem i uważam dalej, że te wszystkie
papierzyska pozostałe po aparacie represji z czasów PRL są diabła warte i
lepiej było by dla wszystkich cisnąć je wszystkie (bez oglądania) do pieca.
Jeśli już je pozostawiono, to dostęp do nich powinni mieć tylko i wyłącznie
historycy (w każdym razie na pewno nie politycy ani tym bardziej prokuratorzy),
którzy - być może - będą potrafili w celach czysto naukowych coś sensownego z
tego wydobyć.
4. Jestem jak najbardziej zwolennikiem dekomunizacji, ale w zupełnie innym
sensie. Mianowicie, już dawno powinniśmy byli pozbyć sie rozlicznych jeszcze
reliktów komunizmu tkwiących w prawie, instytucjach państwowych, gospodarce
itp. Za tymi wszystkimi reliktami niczym sępy ciągną pogrobowcy komunizmu.
Pozbyć się ich można bynajmniej nie przez lustrację, lecz przez likwidację
pożywki, a więc przez maksymalną liberalizację gospodarki, w ktorej nie będzie
po prostu miejsca na afery typu Orlenu czy PZU.
5. Jestem również zwolennikiem lustracji, ale nie pod kątem współpracy z
nieboszczką SB, lecz pod kątem po prostu kompetencji i kwalifikacji. Za dużo
jest niestety w sądownictwie, oświacie, służbie zdrowia i wielu innych
miejscach ludzi tkwiących mentalnie w tamtej epoce. Co gorsze, przybywa nowych.
Mówiąc krótko: wolę mieć do czynienia z inteligentnym byłym SB-kiem niż idiotą
chowu z III RP.
6. Nie napisalem tego w poście otwierającym (bo i tak był przydługi),dlatego
napiszę o tym teraz. Ostatecznym argumentem na idiotyzm "akcji teczkowej" jest
jej nieskuteczność, nieskuteczność z założenia. Mianowicie, wystarczy, że jakiś
s...syn z b. SB ubiegający się teraz o jakieś tam stanowisko państwowe zezna,
że współpracował. I co? Za kłamcę lustracyjnego uznać go już nie można, sam
fakt pracy w SB nie może być traktowany jako przestępstwo, a jakoś nie
slyszałem, żeby fakt (współ)pracy z SB przeszkodził komuś w wyborze np. na
posła. Jesli takiego delikwenta nie wybrano, to z zupełnie innego powodu. Idąc
dalej tym tropem, mogę sobie wyobrazić, że ten i ów, nie będąc pewnym, czy SB
nie zgromadziła na niego jakichś materiałów, w oświadczeniu poda, że
współpracował. I koniec! Już po lustracji. Rzecznik Interesu Publicznego, IPN,
prokuratura itd. są bezradne. Co się więc oczyści? G...! A może będziemy
skazywać wyborców, którzy zagłosowali na b. SB-ka?
7. Konkluzja: wiarę w "prawdę kryjącą się w teczkach" przejawiają tylko
naiwniacy lub durnie, a tych należy odsuwać od stanowisk (a jeszcze lepiej ich
na nie nie powoływać). Jeśli nie durnie i nie naiwniacy, to znaczy rozrabiacze,
którzy bardzo dobrze wiedzą, o co chodzi. Takich osobników
należy "odstrzeliwać" w pierwszej kolejności.




Temat: Prawo do śledztwa
Prowadzenie sledztwa przez "Gazete Wyborcza" w moim odczuciu
bylo jedynym i wlasciwym posunieciem.Po publikacji tego
materialu prokuratura nie ma mozliwosci mataczenia i tuszowania
tej sprawy, gdyz dochodzenie toczy sie przed otwarta kurtyna.
Po raz pierwszy w takiej materii mam namiastke demokratycznego
dzialania organow panstwa.
Dziwic sie nalezy, ze kiedy red. A. Michnik na lewo i prawo
wszystkim o tej sprawie opowiadal nie zrobiono z niego wariata,
bo to taka typowa reakcja ludzi z "towarzystwa", na to mam
dowody.Miejscowe agendy resortu ministerstwa sprawiedliwosci
(uczestniczac, jako czynnik spoleczny z pod szyldu KZ NSZZ"S"80"
przy Politechnice Wr.), ktore powinny stac w panstwie prawa na
strazy przestrzegania go ,uprawiaja bezprawie. To oswiadczylam
ostatnimi czasy przed sadem i w tej sprawie napisalam skarge do
ministra sprawiedliwosci.
Matactwa i umarzanie spraw prowadzonych przez"niezawisla" III
wladze RP , prowadzi mnie do smutnych refleksji i przywoluja
obrazki z czasow stalinowskich, co powiedzialam glosno w sadzie.
Pracuje w sferze budzetowej, gdzie jestem swiadkiem
grabiezy ,lamane sa moje prawa konstytucyjne, w tej materii
informuje moich przelozonych i też sie nic nie dzieje ,wszystko
pozostaje bez odzewu.
Posunieto sie do tego , ze po raz drugi skasowano, przy czynnym
uczestnictwie zwierzchnich wladz zwiazkowych,jedynego wolnego,
niezawislego zwiazku zawodowego dzialajacego w PWr, w ktorym
dzialam, o ktory czynnie walczylam od momentu podjecia mojej
pracy.
W PRL-u,nie nalezac do zadnych organizacji tez walczylam z
bezprawiem i tam osiagalam odzew odpowiednich sluzb, natomiastw
III demokratycznej RP nie moge sie dostac do kierownika zakladu,
w moim przypadku rektora , aby mu przedlozyc bezprawie.
Z przykroscia musze stwierdzic, ze wszystkie problemy , ktore
komisja związkowa przedkladala lokalnej "Gazecie Wyborczej" nie
byly godne zainteresownia przez "niezawisla" IV wladze.
"Towarzysko" bylismy trefni, np.ja w marcu 1968 kolpoltorowalam
w moim zakladzie pracy ulotki,ktore nawolywaly robotnikow do
solidarnosci ze studentami ( ktore mi dostarczal kolega, obecny
prof.zw. w moim zakladzie pracy), a latem tego roku bylam
przeciwko wojnie praskiej, pozniej bylam jednym z warcholem,jak
nas wyzywal I sekretarz POP, kiedy bojkotowalismy sped na
stadionie olimpijskim, gdzie potepiano robotnikow
radomskich,potem 1980 wspolorganizowanie strajku, potem wojna
jaruzelska i 1989 r.
Napewno odbiegalam jako "S'80 " od "towarzystwa" , ktore
publicznie oswiadczalo, ze pierwszy milion nalezy ukrasc w
demokracji.
Dla mnie to byl szok, bo mnie wychowano w duchu " Bog, Honor i
Ojczyzna", jestem urodzona na Wolyniu ,w tym duchu wychowali
mnie moi rodzice, o te idealy walczyli i gineli zolnierze
wrzesnia, postanicy Warszawy,zolnierze Polski Walczacej na
wszystkich frontach, a tu taka profanacja idealow "S".
moim odczuciu III RP jest panstwem bezprawia, gdzie o wszystkim
decyduje nepotyzm, stosunki towarzyskie i wszystko mozna
zatuszowac, dlatego postepowanie GW w sprawie L. Rywina o nie
podawanie do prokuratury bylo jedynie sluszne i wlasciwie
prowadzone .
Wyrazy szacunku za odwagę, to jest optymistyczne pociagniecie
Weronika Falikowska

Poniewaz jak red. A. Michnik



Temat: Bedzie sad dla K?
Bedzie sad dla K?
Czemu mialby byc?

Agent non grata
Piątek, 26 marca 2004 - 19:09 CET (18:09 GMT)

Za uwolnienie szpiega przed sądem mogą stanąć prezydent Kwaśniewski, były
premier Cimoszewicz i kilku ministrów jego rządu.

Szpieg, który po latach wygodnego życia za granicą sam wraca, staje przed
sądem i jest zadowolony z wyroku, nie pojawia się nawet w powieściach Johna
le Carre. Zbigniewa Sz., oficera Wojskowych Służb Informacyjnych, na
szpiegostwie na rzecz CIA polski wywiad przyłapał w 1996 r. Po przesłuchaniu
nie postawiono mu żadnych zarzutów i pozwolono uciec do USA. Sprawę
zatuszowano, ale nieudolnie - w 1999 r. dowiedziały się o niej media.
Prokuratura wszczęła śledztwo, wystawiono listy gończe. I na tym się
skończyło. Pół roku temu, łamiąc zasady programu ochrony zdekonspirowanych
agentów CIA, Zbigniew Sz. nieoczekiwanie oddał się do dyspozycji polskiego
sądu. Na początku marca 2004 r. sąd uznał go za winnego zbrodni szpiegostwa,
skazał na degradację i pięć lat więzienia. Skoro skazano Zbigniewa Sz.,
realne staje się pociągnięcie do odpowiedzialności karnej tych, którzy
umożliwili mu ucieczkę. A chodzi o prezydenta Kwaśniewskiego, ówczesnego
premiera Cimoszewicza i kilku ministrów jego rządu.
SLD kontra SLD

Powrót pułkownika Sz. do Polski był szokiem dla wszystkich stron. Sz. złamał
bowiem zasady programu CIA, które wymagają konsultowania wszystkich
ważniejszych kroków życiowych z wywiadem USA. Dla Amerykanów było tym
bardziej zdumiewające, że gdy - zgodnie ze swymi zasadami - zgodzili się
przyjąć w USA rodzinę pułkownika, jego bliscy nie chcieli opuścić Polski.
Pytany przez "Wprost" o przyczynę złamania umowy z CIA Sz. stwierdził
jedynie, że "nie widzi sensu rozmowy na ten temat". Powrót płk. Sz. w bardzo
kłopotliwej sytuacji stawia polskie władze. Kiedy Sz. zjawił się na Okęciu,
straż graniczna, która miała jego nazwisko na tzw. liście zastrzeżeń, chciała
go od razu zatrzymać. Agent CIA przedstawił jednak list żelazny wydany przez
Wojskowy Sąd Okręgowy w Warszawie. Co wojskowi sędziowie chcieli osiągnąć,
skoro przyjazd i osądzenie szpiega zagraża tym, którzy zadecydowali o jego
uwolnieniu? W dodatku okazuje się, że sąd wydał list żelazny wbrew intencjom
ministrów sprawiedliwości i obrony narodowej. Wygląda to tak, jakby części
polityków SLD zależało na postraszeniu partyjnych kolegów.

Agent za 30 tysięcy dolarów

Zbigniew Włodzimierz Sz. w WSI był zastępcą szefa Biura Ataszatów Wojskowych -
nadzorował pracę wszystkich attache wojskowych RP za granicą. Od połowy lat
70. służył w Zarządzie II Sztabu Generalnego WP (wywiad wojskowy PRL).
Specjalizował się w problematyce amerykańskiej i bałkańskiej. Pełnił misję w
ataszacie w Sofii, a potem w Belgradzie. Przesłuchującym go w 1996 r.
oficerom UOP i WSI wyznał, że czuł się szykanowany przez przełożonych jako
oficer identyfikujący się wcześniej z systemem komunistycznym (w wydziale
politycznym zajmował się ewidencją partyjną). Początek jego współpracy z CIA
we wrześniu 1993 r. zbiega się ze zwycięstwem SLD w wyborach parlamentarnych.
Sz. niespełna przez dwa i pół roku działalności jako "kret" CIA w wywiadzie
WSI otrzymał około 30 tys. dolarów. Rusłan Rasiak, oficer prowadzący z
rezydentury przy ambasadzie USA, przekazywał mu po 700-800 dolarów. W zamian
Sz. dostarczał Amerykanom informacje o sytuacji w polskiej armii, zwłaszcza w
Sztabie Generalnym, którym kierował wtedy gen. Tadeusz Wilecki, krnąbrny
wobec cywilnych szefów MON.

Okoliczności zdemaskowania podwójnego agenta w WSI nadają się na scenariusz
kolejnego filmu o Jamesie Bondzie. Jesienią 1995 r. w Warszawie pojawiła się
groźna szajka złodziei samochodów. Przed sylwestrem 1995 r. w ręce złodziei
wpadł van ambasady USA. Gdy policja odszukała auto, znalazła w nim koperty z
karteczkami, na których wypisane były pytania i instrukcje wywiadowcze.
Kontrwywiad UOP objął 24-godzinną obserwacją Rusłana Rasiaka, który korzystał
z odzyskanego samochodu, oraz właściciela numeru telefonu zapisanego w
znalezionych notatkach. Tym ostatnim okazał się płk Zbigniew Włodzimierz Sz.
Jego inwigilacja potwierdziła, że jest agentem CIA. Zatrzymany 28 stycznia
1996 r. przyznał się do szpiegostwa na rzecz wywiadu USA (za wynagrodzeniem).
W rezultacie afery Polskę musiał opuścić oficer prowadzący agenta. On sam po
decyzji podjętej za wiedzą prezydenta w kilkuosobowym gronie (szefowie: MON
Stanisław Dobrzański, MSZ Dariusz Rosati i MSW Zbigniew Siemiątkowski) został
zwolniony ze służby wojskowej, zachowując prawo do emerytury. Gdy dostał
około 100 tys. zł rocznej odprawy, wyjechał za ocean.

Jarosław Jakimczyk




Temat: kŁ..oda am
......szklany adolFF 'potężna' UryNI b.E.lk.A
Kariera za lojalność
Uczestnicy masakry, którzy pozostali w milicji, niedługo po tragedii
awansowali - do szczebla wicekomendanta wojewódzkiego policji w Katowicach
włącznie. Pluton specjalny, który 15 grudnia strzelał do górników w kopalni
Manifest Lipcowy, a dzień później dokonał masakry w Wujku, liczył dwudziestu
pięciu funkcjonariuszy. Na ławie oskarżonych zasiadło dwudziestu dwóch. Czesław
Bagdzion zmarł pod koniec lat 80., Jan Prosowski i Roman Ratajczyk vel Schmidt
wyjechali na stałe do Niemiec. Prokuratura Wojewódzka w Katowicach wyodrębniła
ich sprawę do oddzielnego postępowania. Spośród 22 komandosów, którzy
pacyfikowali Manifest Lipcowy i Wujka, do początku lat 90. ponad połowa
pracowała w Komendzie Wojewódzkiej Milicji w Katowicach.
Dowódca plutonu Romuald Cieślak służył w milicji do 1989 r., a potem znalazł
pracę w oddziale Narodowego Banku Polskiego w Katowicach. Marian Okrutny z
plutonu został zastępcą komendanta wojewódzkiego milicji w Katowicach. Lech
Nowak awansował na szefa katowickiej kompanii antyterrorystycznej. Tadeusz
Tinel na początku lat 90. został przeniesiony do komendy rejonowej w
Świętochłowicach na stanowisko technika kryminalistyki. Leopold Wojtysiak
trafił do komisariatu w Murowanej Goślinie. Grzegorz Włodarczyk aż do
policyjnej emerytury pracował w wydziale techniki operacyjnej Komendy
Wojewódzkiej Policji w Katowicach. Józef Rak do początku lat 90. był
nagradzanym funkcjonariuszem komendy rejonowej w Katowicach. W 1983 r. część
milicjantów pacyfikujących kopalnię Wujek stanowiła najbliższą (po ochronie
osobistej) osłonę Jana Pawła II podczas jego wizyty w Polsce. Wyposażeni w broń
maszynową funkcjonariusze stali tuż przy papieżu.
W latach 90. sześciu milicjantów z plutonu specjalnego przeszło na emeryturę.
Do 2000 r. w policji służyło trzech - Andrzej Bilewicz, Bonifacy Warecki i
Zbigniew Wróbel. Andrzej Bilewicz, do niedawna magazynier w policji, brał
udział w pacyfikacji zarówno kopalni Wujek, jak i kopalni Manifest Lipcowy.
Bonifacy Warecki był dowódcą drużyny oddziałów prewencji - pacyfikował tylko
Manifest Lipcowy. Zbigniew Wróbel był pirotechnikiem. Przełożeni często go
nagradzali, kierowali do najważniejszych zadań. Jako pirotechnik zajmował się
zabezpieczaniem papieskich wizyt w Polsce. Od strony pirotechnicznej sprawdzał
także w 1995 r. salę w Hucie Katowice, w której na przedwyborczym wiecu miał
się spotkać z górnikami Lech Wałęsa, starający się o powtórną elekcję
prezydencką. W sądzie Wróbel ostentacyjnie czytał gazety, zwłaszcza
pornograficzny "Twój Weekend".

Solidarność zabójców
Przez całe lata 80. i 90. funkcjonariusze ze specplutonu byli wyjątkowo
solidarni. Nawet zwolnienia lekarskie brali jak na komendę - aby podczas
rozpraw brakowało jednego, najwyżej dwóch. To wystarczyło, by odraczać
posiedzenia sądu. Razem chodzili na piwo po kolejnych rozprawach, razem opijali
korzystny dla siebie wyrok (z restauracji Pod Strzechą nie wychodzili przez dwa
dni). Były toasty "za solidaruchów". Rej wodził w tym towarzystwie Dariusz
Ślusarek. Po masakrze w Wujku Ślusarek przeszedł do wydziału kryminalnego
Komendy Wojewódzkiej Milicji w Katowicach. Podczas procesu dwa razy nie dotarł
do sali rozpraw, bo został zatrzymany w izbie wytrzeźwień. W końcu zapił się na
śmierć.
Zakończenia procesu nie doczekał także Andrzej Rau - podczas rozprawy
rozpoznany przez Jacka Jaworskiego, jednego z taterników, jako ten, który
opowiadał o strzelaniu do górników ("waliliśmy w komorę i łeb, Cieślak strzelał
jak na strzelnicy, a górnik fik i znikał") - zmarł wiosną 2003 r. Do początku
lat 90. był dowódcą plutonu prewencji Komendy Wojewódzkiej Milicji w
Katowicach. Z kolei Czesław Bagdziun w połowie lat 90. popełnił samobójstwo.
Ci, którzy żyją i mieszkają w Polsce, nie mają wyrzutów sumienia, nadal się też
wspierają. Dorabiają, ochraniając konwoje ciężarówek, pracując jako szefowie
ochrony banków i biznesmenów z pierwszych stron gazet.
Od 22 lat milicjantów odpowiedzialnych za zbrodnię w kopalni Wujek chroni
niewidzialna, lecz potężna siła. Nie tylko załatwia im pracę i pomaga w
biznesie, ale także wyszukuje dobrych adwokatów. Ci milicjanci są żywym dowodem
na to, że wywodzący się z PRL układ ceni i nagradza lojalność. Dzięki tej
lojalności prawdziwi sprawcy zbrodni w kopalniach Wujek i Manifest Lipcowy mogą
się stroić w szaty twórców "okrągłego stołu" i obrońców demokracji w Polsce.

Wojciech Sumliński




Temat: Jak studiować bez granic
Ogłosić bankructwo finansowe i prawne państwa!!!!!
Szanowny Panie Prezydencie

Moja aktywność w walce ze zdemoralizowanymi urzędnikami i lekarzami
trwa już od 1989 roku.
W latach PRL-u wszystkie sprawy kończyły się na poziomie interwencji
partyjnej lub raczej braku tej interwencji.
Po roku 1989 zwiększyły się (teoretycznie) możliwości dostępu
poszkodowanych do sądów, z czego nagminnie korzystałem. Niestety prowadzono
wieloletnie procesy, które okazały się fikcją państwa prawa w całym znaczeniu
tego słowa.
Obojętnie, jaka frakcja polityczna znajdowała się u władzy, lub akurat
do niej doszła, to natychmiast zmieniała swój stosunek do źle funkcjonujących
nadal bolszewickich sądów, zapominając, że państwo, a przede wszystkim naród,
zginie bez sprawnego aparatu sprawiedliwości. Prawo może być nie doskonałe i
trzeba je zmieniać i naprawiać, nic to jednak nie da, gdy każdy sędzia będzie
je interpretował według własnego widzimisię.
Pęd do bogactwa i władzy zrobił z sędziego boga. Zasada była i jest
prosta, ja tobie to, a ty mi tamto, czyli korupcja w najlepszym wydaniu. Tym
sposobem Polska stała się krajem podziałów na tych, którzy mają coś do
zaoferowania i tych, którzy mają na to pracować i się nie wychylać. Takiego
porządku bardzo dokładnie pilnuje zdemoralizowana III władza. Zaczynając od
pilnowania swoich stanowisk i nie dopuszczania do przyjmowania na studia, a
następnie do zdobycia uprawnień i całkowicie blokując podjęcie pracy, III
władza utworzyła rodzinne korporacje wiecznych sędziów, wspomagane
zdemoralizowaną prokuraturą i policją. Pospolite przestępstwa popełniane przez
członków tej przestępczej organizacji dopiero teraz zostają wyciągane na
światło dzienne, jednak znajomość historii i własne doświadczenia, prowadzą do
wniosku, że przestępcy ci nigdy nie zostaną osądzeni.
Do współudziału w tym przestępstwie III władza wciągnęła lekarzy, a tym
szybko spodobało się bycie bogami i przekazywanie boskości swoim dzieciom.
Przyglądając się tym grupom każdej z osobna widać identyczny styl działania, te
same rodzinne korporacje, te same aspiracje do bezkarności i ten sam stopień
wywyższenia.
Walka z lekarzami czy z byle, jakim innym urzędnikiem nie ma żadnych
szans powodzenia, gdy zdemoralizowana III władza chroni tych przestępców.
Oczywiście nie odnosi się to do wszystkich sędziów, urzędników czy lekarzy,
jednak biorąc pod uwagę odpowiednie artykuły kodeksu karnego, to wielu z tych
czujących się za niewinnych i porządnych należałoby również uznać współwinnymi
popełnienia przestępstw.
Pan i pańska ekipa wielokrotnie zawiadamiana o przestępstwach nigdy nie
wykonała żadnego ruchu, by sprawdzić wiarygodność zawiadomień lub spowodować
poprawną drogę prawa.
To Pan jest główna przyczyna nieszczęść III RP i oskarżam Pana o
lekkomyślność i beztroskę. Oskarżam również o nędzę i wyniszczenie narodu.
Czas zakończyć tę farsę.




Temat: Odwetowcy cienko piszczą i kłócą się...
Wojewoda daje odpór... ;-))) nieco płaczliwe...
... a miało być tak słodko...

Wojewoda: Niemieckie plakaty to skandal

info.onet.pl/916725,11,item.html

Skandalem i "prowokacją grup ekstremistów" nazwał wojewoda dolnośląski nielegalną akcją plakatową, jaka miała miejsce w sobotę w Jeleniej Górze, Karpaczu, Szklarskiej Porębie, Cieplicach i Podgórzynie na Dolnym Śląsku.

Plakaty oskarżały Polaków o zbrodnie przeciwko Niemcom i groziły odpowiedzialnością przed niemieckimi sądami.

"Akcja ta, to wybryk nielicznej grupy ekstremistów, których celem jest podważenie osiągnięć narodów polskiego i niemieckiego w normalizacji wzajemnych, dobrosąsiedzkich stosunków. Prowokacja ta, bez względu na to, kto jest jej autorem, w żaden sposób nie wpływa na sytuację prawną Polaków mieszkających na Dolnym Śląsku i innych tzw. Ziemiach Odzyskanych" - czytamy w oświadczeniu wojewody dolnośląskiego Stanisława Łopatowskiego, przesłanym w poniedziałek PAP.

Łopatowski przypomniał, że stan prawny tych ziem został ustalony w IX uchwale Konferencji Poczdamskiej, a nienaruszalność i poszanowanie integralności terytoriów potwierdzone zostały dwoma aktami: z 1970 r. pomiędzy RFN i PRL i traktatem z 14 listopada 1990 r. pomiędzy Rzeczpospolitą Polską a Republiką Federalną Niemiec.

"Podsumowując, chciałbym z całą mocą powtórzyć, że obecni właściciele nieruchomości na Dolnym Śląsku, którzy nabyli je w dobrej wierze i w majestacie polskiego i międzynarodowego prawa nie mają się czego obawiać, a wszelkie roszczenia pod ich adresem są całkowicie bezpodstawne. Całą sytuację uważam za skandaliczną i będę domagał się od odpowiednich organów bezzwłocznego wyjaśnienia wszystkich okoliczności sprawy" - oświadczył Łopatowski.

Kilkanaście lub nawet kilkadziesiąt plakatów w języku niemieckim ze zdjęciami z czasów II wojny światowej zostało rozrzuconych oraz przyczepionych do słupów ogłoszeniowych w Karpaczu, Szklarskiej Porębie, Cieplicach, Podgórzynie i Jeleniej Górze. Oprócz tekstu w języku niemieckim były tam zdjęcia zagłodzonych dzieci niemieckich i leśna egzekucja Niemca, którą przeprowadzają Polacy. Na plakatach widnieje m.in. napis: "Polacy i Czesi witamy w UE". A dalej ostrzeżenie, że "niemieckie prawo działa wiecznie i wszyscy mordercy zostaną osądzeni".

Jak powiedział Mieczysław Kapuściński, rzecznik policji w Jeleniej Górze, obecnie trudno powiedzieć, co było napisane na tych plakatach, gdyż rozzłoszczeni ludzie, którzy przeczytali tekst, zrywali je i niszczyli. Nie wiadomo też dokładnie, ile ich było. Sprawą plakatów zajęła się już prokuratura jeleniogórska, która najpierw musi jednak zlecić ich przetłumaczenie.

Paweł Czuma, rzecznik wojewody dolnośląskiego powiedział, że sam nie widział tych plakatów, "ale ze zdjęć opublikowanych w prasie wynika, że Niemcy oskarżają Polaków o zbrodnie na Niemcach".




Temat: Kontynuacja serialu "Alternatywy 4" wisi na włosku
"Dziennik" informuje:

Janusz Heathcliff Iwanowski-Pineiro, postać o wyjątkowo niejasnych
powiązaniach, jest producentem filmu "Ryś", czyli kontynuacji kultowego "Misia"
Stanisława Barei.

O Pineiro zrobiło się głośno, kiedy w 2001 r. w filmie "Dramat w trzech aktach"
wyemitowanym przez TVP oskarżył braci Kaczyńskich, że sfinansowali działalność
Porozumienia Centrum ze środków Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego.
Telewizją kierował wtedy Robert Kwiatkowski. Kaczyńscy podali TVP do sądu.
Związany z SLD Kwiatkowski do końca swoich dni na Woronicza bronił rzetelności
materiału, mimo opinii środowiska, że film byl zrobiony na zamówienie służb.
Dziennikarze innych mediów jednym głosem wskazywali na bezkrytyczne
przytoczenie w filmie niczym niepopartych oskarżeń Pineiro i Jerzego Klemby,
byłego oficera wywiadu wojskowego PRL, poszukiwanych już wtedy za przestępstwa
finansowe. Do ugody z liderami PC doprowadził dopiero kolejny szef telewizji
publicznej Jan Dworak. Przeprosił Kaczyńskich za "Dramat...". Sam Iwanowski
dzisiaj nie chce o tej sprawie rozmawiać, a swoje kontakty ze służbami
specjalnymi z lat 90. bagatelizuje. - Miałem prawo robić interesy, z kim
chciałem - stwierdza. Krótko po emisji filmu został aresztowany. Prokuratura
zarzuciła mu przywłaszczenie 1,2 mln zł na szkodę spółki Impexmetal i
wyłudzenie z Banku Depozytowo-Kredytowego 800 tys. zł. Pineiro nie przyznał się
do winy. Z aresztu wyszedł po ośmiu miesiącach. Sprawa sądowa toczy się do dziś.

Skąd teraz pojawił się w środowisku filmowym? Nie byłoby jego kariery
producenckiej bez Krzysztofa Kowalewskiego. Ten znany aktor jest jego ojczymem.
I on go wprowadził na filmowe salony.

Tak dzisiaj relacjonuje Katarzyna Grochola: - Zadzwonił do mnie Krzysztof
Kowalewski i powiedział, że Januszowi warto zaufać. Darzę Krzysztofa wielkim
szacunkiem, więc zgodziłam się na spotkanie. Pineiro namówił ją wówczas do
napisania scenariusza do "Ja wam pokażę!", drugiej części "Nigdy w życiu".
Zaproponował, że będzie producentem filmu. Obiecał doskonałe warunki finansowe,
mimo że nie miał pieniędzy na produkcję filmową. - To była naprawdę godziwa
stawka - mówi Romualda Hulewicz, producent w Jawie. Ile? Nie chce zdradzić.
Stawka za dobry scenariusz to 50-100 tys. zł. Do dzisiaj, mimo sukcesu filmu,
Pineiro nie wywiązał się z tej umowy. Jak twierdzi winny jest drugi producent -
Film Media. To z tą firmą za pośrednictwem Hulewicz skontaktował się Pineiro.
Film Media wzięła ok. 2,5 mln zł kredytu i ruszyły prace nad filmem "Ja wam
pokażę!". Należało jeszcze znaleźć telewizję, która wsparłaby produkcję. Udało
się zawrzeć porozumienie z TVP. Umowę licencyjną na "Ja wam pokażę" z Pineiro
podpisał poprzedni zarząd tej telewizji z Janem Dworakiem na czele. Czy Dworak
wiedział, że robi interes z człowiekiem, za którego w tym samym czasie musiał
przepraszać znanych polityków? - Nie wiedziałem, że on za tym stoi -
mówi "Dziennikowi" Jan Dworak. Dodaje, że nie wchodzi w biznes z osobami o
wątpliwej reputacji: - Gdybym wiedział, prawdopodobnie nie podpisano by takiej
umowy. Jak to się stało, że prezes Dworak nie skojarzył charakterystycznego
nazwiska producenta z "Dramatem w trzech aktach"? W umowach widnieje Janusz
Iwanowski, a nie Janusz Heathcliff Iwanowski-Pineiro. Jak to tłumaczy Pineiro? -
Nie używam pełnego nazwiska ze względów technicznych. Jest za długie - próbuje
bagatelizować. Dodaje, że niczego nie ukrywa, a jego pełna tożsamość jest w
Krajowym Rejestrze Sądowym.

Kilka miesięcy temu Pineiro ponownie próbował zdobyć przychylność TVP. Tym
razem dla swojego kolejnego projektu, filmu "Ryś", który reżyseruje Stanisław
Tym. Chciał, by telewizja stała się jego koproducentem. TVP odmówiła. Brakujący
milion z 4-milionowego budżetu "Rysia" ma przekazać Jawie Forum Film, firma
zajmująca się dystrybucją filmów.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alternate.pev.pl



  • Strona 3 z 3 • Znaleziono 105 wyników • 1, 2, 3