Wyświetlono wiadomości wyszukane dla słów: Prokuratura Rejonowa w Lublinie





Temat: Sukces, Sukces, Sukces....
Policjanci aresztowali michałki ;)
wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,60935,2605391.html
Policjanci aresztowali michałki

Tomasz Prusek 17-03-2005, ostatnia aktualizacja 17-03-2005 08:55

Policjanci z ostrą bronią zastukali w środę do drzwi kilku producentów słynnych
czekoladek michałków, aby na polecenie prokuratury zatrzymać dokumentację,
opakowania i tony gotowych słodyczy

Wczesnym rankiem sześciu uzbrojonych policjantów weszło do siedziby giełdowej
firmy Wawel w Krakowie. Szukali podejrzanych michałków. Rysopis: małe,
prostokątne, z chrupiącymi w zębach orzeszkami, oblane czekoladą, w wyzywającym
błyszczącym opakowaniu.

Nie mieli problemu z ich znalezieniem, bo co dziesiąta słodycz Wawelu to właśnie
Michałek Zamkowy. Taka sama akcja odbyła się w Lublinie, gdzie Firma Cukiernicza
"Solidarność" produkuje Złote Michałki Solidarność. Wyglądało to na
skoordynowane działanie.

Według relacji świadków policjanci przybyli do cukierniczych fabryk z
postanowieniem prokuratury rejonowej w Poznaniu o "żądaniu wydania rzeczy" i o
przeszukaniu. To efekt zawiadomienia o przestępstwie złożonego przez spółkę
Michałek z Będzina. Twierdzi, że to ona ma prawo do nazwy "Michałek".

Prezes Wawelu Dariusz Orłowski jest w szoku. - Spór ze spółką Michałek toczy się
od kilku lat. Wygrywamy wszystkie sprawy w sądach.

- Michałek jest taką samą rodzajową nazwą jak ptasie mleczko czy krówki. Dlatego
każdy może je produkować - tłumaczy "Gazecie" prezes Dariusz Marek z lubelskiej
spółki Solidarność.

Nie udało się nam uzyskać wczoraj stanowiska prokuratury ani spółki Michałek.
Prezes Wawelu deklaruje, że złoży zażalenie do prokuratury apelacyjnej i
krajowej, a jeśli spółka poniesie straty, to będzie się domagać odszkodowania od
skarbu państwa.

W Wawelu stanęła produkcja michałków. Tony gotowych czekoladek są zabezpieczone
w magazynach i nie mogą trafić do sprzedaży. Termin przydatności do spożycia
wynosi sześć miesięcy. Ale wielkie sieci handlowe nie biorą towaru, który leżał
u producenta dłużej niż jedna trzecia tego terminu.




Temat: Sąd musi jechać do Dorna !
Sąd musi jechać do Dorna !
POLITYK PIS NIE MA CZASU DLA KOLEGI Z ANTYKOMUNISTYCZNEJ OPOZYCJI

Lubelski sąd ugiął się przed roszczeniami wicepremiera Ludwika Dorna.
Politykowi i urzędnikowi państwowemu nie chciało się przyjechać na proces do
Lublina. Zamiast tego do Warszawy wybierze się sąd, by przesłuchać jaśnie
panującego ministra spraw wewnętrznych i administracji. Za pieniądze
podatników.

Ludwik Dorn, niegdyś członek antykomunistycznej opozycji, teraz jeden z
filarów Prawa i Sprawiedliwości i minister spraw wewnętrznych i
administracji, miał zeznawać na procesie byłych SB-ków oskarżonych o
skatowanie opozycjonisty Janusza Rożka. Polityk miał złożyć zeznania na temat
znaczenia działalności poszkodowanego dla rodzącego się pod koniec lat
siedemdziesiątych ruchu antykomunistycznego. Sąd wysłał mu wezwanie na
kwiecień, ale Dorn nie raczył się pojawić. Twierdził, że był zajęty. Jego
rzecznik tłumaczył, że tego dnia musiał m.in. złożyć kwiaty pod pomnikiem i
spotkać się z dziennikarzami.
Wicepremier wiedział od razu, że z powodu rangi swojego stanowiska nie będzie
miał czasu na wizytę w Lublinie. I zaproponował sądowi, aby przesłuchanie
odbyło się w Warszawie. Wczoraj zapadła decyzja, że stanie się tak, jak
chciał minister. Do stolicy wybierze się nie tylko skład orzekający. Udział w
przesłuchaniu wicepremiera zgłosił także prokurator i adwokat. Oskarżeni
słuchać Dorna nie mają ochoty.
Kiedy dojdzie do przesłuchania bardzo ważnego polityka? – Na razie nie ma
terminu – dowiedzieliśmy się w Sądzie Rejonowym w Lublinie. – Będziemy
dzwonić do ministerstwa, żeby dowiedzieć się, w jakim terminie pan Dorn
miałby czas złożyć zeznania.
Czy sąd miał podstawy, aby jechać do Warszawy i tam przesłuchiwać świadka? –
Polskie prawo dopuszcza taką możliwość – mówi Barbara du Chateau, sędzia Sądu
Okręgowego w Lublinie. Od razu jednak dodaje:
– Korzysta się z niej rzadko. Z reguły sąd jedzie do świadka, jeśli jest nim
osoba niedołężna lub ciężko chora.
Tak działo się między innymi w przypadku młodego żołnierza postrzelonego
przez kolegę w jednostce na Majdanku. Kula zamieniła młodego człowieka w
kalekę. Ranny był całkowicie sparaliżowany, nie mógł samodzielnie oddychać. W
tym przypadku jedynym sposobem na poznanie jego wersji zdarzeń było
przesłuchanie w szpitalu.
Teraz jak się okazuje sąd zdecydował się pojechać do świadka nie ze względu
na jego stan zdrowia, ale stanowisko, które zajmuje.

Kurier Lubelski.





Temat: Generał policji z Lublina na zakupach.ŻŻŻŻenada.
Generał policji z Lublina na zakupach.ŻŻŻŻenada.

Przedstawiciele nowosądeckiego hipermarketu twierdzą, że Marek Hebda ukradł
klips do montażu telefonu. Generał stanowczo zaprzecza. Sprawę bada prokuratura.

W poniedziałek ochroniarze z Reala w Nowym Sączu już poza kasą zatrzymali
ubranego po cywilnemu generała. Zarzucili mu, że ukradł płytkę magnesową od
uchwytu do montowania w samochodzie telefonu komórkowego. Wezwano policję.
Wtedy generał zapłacił 29 zł 95 groszy za cały uchwyt, z którego - zdaniem
obsługi supermarketu - miał zabrać małą płytkę.

- Niczego nie ukradłem, ale przepraszam, że z własnej winy spowodowałem tę
niezręczną sytuację - powiedział wczoraj "Rz" gen. Hebda, który 6 lutego
przechodzi na emeryturę. Wyjaśnił, że oglądał na stoisku uchwyt do komórki i
wyjął go z naderwanego opakowania. Potem sprawdzał cenę na czytniku, ale
wreszcie zrezygnował z kupna i odłożył przedmiot na półkę. Przyznaje, że gdy
oglądał urządzenie, wypadł z niego klips magnesowy wielkości
pięćdziesięciogroszówki, który przylepiany jest do plastikowego telefonu. -
Miałem ten klips w ręku, ale nie wiem, co się z nim stało, może go upuściłem.
Na pewno nie zabrałem - zapewnia generał. Ochroniarze twierdzili, że klips
nakleił na swój telefon. - To nieprawda. W sobotę kupiłem podobny uchwyt w tym
samym supermarkecie, mam na to paragon. Z tamtego uchwytu jest klips na moim
telefonie - mówi Marek Hebda. Twierdzi, że w feralny poniedziałek oglądał
inny, mniejszy uchwyt, bo chciał go zamontować w drugim samochodzie.

Postępowanie wyjaśniające prowadzi Prokuratura Rejonowa w Nowym Sączu.

Generał Marek Hebda jest znany w policji z oryginalnych pomysłów. W 2004 r., w
czasie kiedy był komendantem lubelskiej policji, wpadł na pomysł, że poprosi
sądy o zasądzanie publikowania wyroków pijanych kierowców na ich koszt. Dzięki
temu pomysłowi Hebdy na drogach miało być mniej nietrzeźwych.

Nie potrafił na czas podejmować niepopularnych decyzji. Tylko siedem miesięcy
trwała jego przygoda w Komendzie Głównej Policji. W listopadzie były komendant
wojewódzki lubelskiej policji stracił stanowisko. Nowy szef policji Marek
Bienkowski nie podał oficjalnych powodów dymisji Hebdy.



Temat: Promowanie (nie) bezpieczeństwa przez władze.
Promowanie (nie) bezpieczeństwa przez władze.
Nie wiem jak to nazwać.Tępota ?
Cytat z Tygodnika Zamojskiego:

„Tłumy ludzi żegnały 23-letnich Mirka i Sławka, 19-letnich Kamila i Michała
oraz 18-letniego Karola. Tragicznie zmarłych mężczyzn pochowano we wtorek i
środę w ubiegłym tygodniu.

- To, co się wydarzyło, było wolą niebios - mówił podczas mszy ks. Piotr
Kornafel, proboszcz parafii w Suścu. - Modlitwa i wiara w Boga pomoże
przetrwać teraz trudne chwile.
- W głowie się to nie mieści, to wielka tragedia - nie kryli żalu mieszkańcy
Suśca. - Żyjemy w szoku. Nie rozumiemy, dlaczego nasza gmina doświadczana jest
tak tragicznie. Przecież to kolejna tragedia, w której giną młodzi ludzie.
Kilka miesięcy temu w Krasnobrodzie zginęły w wypadku dwie młode mieszkanki
Łuszczacza.
Do wypadku doszło z soboty na niedzielę (z 15 na 16 września br.). Mężczyźni
wracali z dyskoteki w Obszy. Wybrali krótszą drogę przez Stary Lubliniec. Do
Suśca mieli jeszcze kilkanaście kilometrów, kiedy ich samochód zjechał na lewą
stronę szosy i zderzył się czołowo z jadącym z przeciwka nissanem. Oba auta
poruszały się z dużą prędkością. Z daweoo tico nikt nie przeżył. 19-letni
kierowca nissana doznał urazu klatki piersiowej, głowy i nóg. Był trzeźwy.
Ciała dwóch mężczyzn z tico były uwięzione w samochodzie, trzy pozostałe
leżały w odległości kilkunastu metrów od miejsca wypadku. Z auta pozostał
tylko złom.
Śledztwo w sprawie wypadku, pod nadzorem Prokuratury Rejonowej, prowadzi
Komenda Powiatowa Policji w Lubaczowie. - Staramy się ustalić świadków
zdarzenia, gdyż istnieje duże prawdopodobieństwo, że tacy są - powiedziała TZ
Maria Budzianowska, zastępca prokuratora rejonowego w Lubaczowie. - Mężczyźni
nie mieli najmniejszych szans na przeżycie, o czym świadczą wyniki sekcji
zwłok. Ich ciała i organy wewnętrzne zostały zmasakrowane. W trakcie sekcji
pobrane zostały też próbki krwi od każdego z mężczyzn, które wysłano do
Zakładu Medycyny Sądowej w Lublinie. Zostaną przebadane na zawartość alkoholu.
Wyniki będą znane w połowie października. Wójt Suśca Franciszek Kawa
zapowiedział, że każda z rodzin ofiar otrzyma z budżetu gminy po 2 tys. zł.”




Temat: Jakie badania może zlecić lekarz danej specjalizac
Z takimi też Patryku prowadzisz psychoterapie?
Kraj
PAP, JP /2004-05-18 11:01:00

Biegli: Dzieciobójcy z Czerniejowa - poczytalni

Jolanta i Andrzej K. z Czerniejowa (Lubelskie) podejrzani o zabicie swoich
pięciorga nowo narodzonych dzieci byli poczytalni i mogą odpowiadać karnie za
swoje czyny - orzekli biegli. Prokuratura wkrótce skieruje przeciwko nim akt
oskarżenia.

O wynikach badań psychiatrycznych Jolanty i Andrzeja K. poinformował PAP we
wtorek zastępca prokuratora rejonowego w Lublinie Tadeusz Korczak. Podejrzani
zostali poddani dwumiesięcznej obserwacji na oddziale psychiatrycznym zakładu
karnego w Łodzi.

"Żadne z małżonków nie jest chore psychicznie ani upośledzone umysłowo. Zdaniem
biegłych, podejrzani w chwili dokonywania zarzucanych im czynów mieli zdolność
rozpoznawania ich znaczenia i kierowania swoim postępowaniem. W związku z tym
mogą brać udział w postępowaniu karnym i czynnościach procesowych" - powiedział
Korczak.

Korczak zapowiedział, że na przełomie maja i czerwca zostanie skierowany do
sądu akt oskarżenia przeciwko małżonkom K. "Przewidujemy jeszcze końcowe
przesłuchanie obojga małżonków" - dodał Korczak.

39-letnia Jolanta K. i 45-letni Andrzej K. są podejrzani o zabicie swoich
pięciorga dzieci wkrótce po ich przyjściu na świat. Zwłoki ukryte były w
piwnicy domu rodziny K. w Czerniejowie, w beczce z kapustą. Przestępstwo
zostało ujawnione w sierpniu ubiegłego roku. Wówczas, ze względu na fetor
wydobywający się z beczki, babka dwójki starszych dzieci małżonków K. poleciła
im wyrzucić jej zawartość na pole. Wnuki wykonały polecenie kobiety i dokonały
w ten sposób makabrycznego odkrycia.
info.onet.pl/921765,11,item.html

Bo ja akurat z takimi mam min. doczynienia.

Pozdrawiam.....




Temat: O co chodzi z tym Sadem Rejonowym?
O co chodzi z tym Sadem Rejonowym?
Od jakiegoś czasu pojawiają sie głosy za odłączeniem Sądu Rejonowego w
Sandomierzu od Okręgu Kieleckiego i przyłączenie go Okręgu Tarnobrzeskiego.
Ja rozumiem,ze Tranobrzeg musi sie jakoś dowartościowac po stracie
woejwództwa,ale na boga w końcu ustalono podział administracyjny Polski i
skoro Sandomierz wrócił do macierzy to logicznym jest,ze Sąd Rejonowy w
Sandomierzu należy do Okręgu Kieleckiego.Chodzi o spójność władzy
sądowniczej,policji,prokuratury.Ja rozumiem racje,że z Sandomierza do
Tarnobrzegu/chyba tak sie pisze/,jest rzut beretem.Ale ..to juz
Podkarpacie.Albo trzeba było wchodzic do Podkarpackiego,albo Tarnobrzeg wraz
z Sandomierzem włączyć do Świętokrzsykiego.Rozumiem,że przez 23 lata
wytworzyły się w tych obu miastach w ramach jednego województwa
tarnobrzeskiego więzi społeczne i obecnie trudno je oddzielić,pewnie wielu
Tarnobrzeżan pracuje w Sandomierzu/a więc i prawników/,wielu też
Sandomierzan pewnie dojeżdża do pracy w Tarnobrzegu,ale to nie powód aby
burzyc pewien porzadek,gdyż zawsze bedzie obopolne przenikanie,kiedy miasta
leżą na granicach regionow czy państw.
Ja rozumiem,że Tarnobrzeskie lobby prawnicze po prostu nie chce utracić
okregu sądowo-prokuratorskiego,ale po prostu podział sądowniczy musi byc
przejrzysty i dopasowany do podziału administracyjnego kraju.Mówienie o
odległości do Kielc jest nonsensem/90km to nie jest w dobie obecnej odległośc
nie do pokonania/,zawsze jakies miasto w regionie będzie na krańcach i tak
juz jest.Podam przykład z lubelszczyzny,gdzie Sąd Rejonowy w Białej
Podlaskiej nalezy do Okręgu Lubelskiego ,a odległośc wynosi ponad 120km i
nikomu nie w głowie odrywać się do okręgu w Lublinie.
Myślę,że dla Sandomierza najlepiej byloby ,gdyby w ramach jednego województwa
utzworzono by tu drugi Okręg sądowniczy i na przyklad sądy rejonowe w
Opatowie,Staszowie,Ostrowcu,może w Busku-Zdrój bylyby podporzadkowane pod
Sandomierz i wtedy wilk syty i owca cała.Albo system sądowniczy powinien
zostac zreformowany,powinny wrócić sądy wojewódzkie obejmujace cały region i
sądy powiatowe zgodne z obszarem powiatu,obecnie niestety tak nie jest.A co
Wy Sandomierzanie myślicie o tym.Pozdrawiam.



Temat: Pomysł na pijanych kierowców?
Pomysł na pijanych kierowców?
Policja w woj. lubelskim będzie występować do sądów, aby nakazywały publikowanie w regionalnych mediach wyroków skazujących kierowców za jazdę po pijanemu.

Ma to pomóc w ograniczeniu plagi nietrzeźwych kierujących na drogach Lubelszczyzny.

Polecenie obligatoryjnego występowania do sądów o publikowanie wyroków z pełnymi danymi personalnymi na koszt ukaranych nietrzeźwych kierowców wydał policyjnym oskarżycielom komendant wojewódzki policji w Lublinie nadinspektor Marek Hebda - poinformował jego rzecznik nadkomisarz Janusz Wójtowicz.

"Prowadzimy też konsultacje z prokuratorami, aby i oni w przypadku popełniania przestępstw drogowych pod wpływem alkoholu zwracali się z takimi wnioskami do sądów" - dodał Wójtowicz.

Poinformował on, że w ubiegłym roku policja na Lubelszczyźnie zatrzymała 15,5 tys. nietrzeźwych kierowców, najwięcej w kraju. W ciągu 8 miesięcy bieżącego roku zatrzymanych zostało w tym regionie już 9,3 tys. nietrzeźwych kierujących. W tym roku spowodowali oni 174 wypadki drogowe, w których zginęły 34 osoby, a 290 zostało rannych.

"Mamy nadzieję, że publiczne piętnowanie ludzi siadających po pijanemu za kierownicą spowoduje zmniejszenie ich liczby" - powiedział Wójtowicz.

Ten problem widzi także lubelska prokuratura - zapewnił rzecznik Prokuratury Okręgowej w Lublinie Andrzej Jeżyński.

"Wkrótce będzie zwołana narada prokuratorów rejonowych, wystąpimy na niej z zaleceniami, aby w każdym indywidualnym przypadku prokuratorzy rozważali możliwość występowania do sądów o nakazywanie publikowanie orzeczeń skazujących za jazdę po pijanemu" - powiedział Jeżyński.

Policja pełni funkcję oskarżyciela przeciw sprawcom wykroczeń, czyli w przypadku nietrzeźwych kierowców gdy mają mniej niż 0,5 promila alkoholu we krwi lub wydychanym powietrzu. Jeśli kierowca ma wyższe stężenie alkoholu albo spowoduje wypadek, jest to przestępstwo i oskarżycielem w takim przypadku jest prokurator.

info.onet.pl/980021,11,item.html
Boje sie, ze nawet to nic nie da :( Dopoki nie zmieni sie mentalnosc ludzi, dopoty beda pijani na drogach :(




Temat: Sąd Rejonowy w Sandomierzu zostaje podległy Kie...
Bo tam na początku lat 90tych jak owe sądy powstawały ktoś o to
zabiegał.Rzeszów zreszta miał tradycje w apelacji bo krótko istniała ona po
wyzwoleniu/przeniesiona ze Lwowa bedacego juz poza granicami kraju/,potem
powtórnie istniała chyba na przełomie lat40 i50.Potem zlikwidowano apelacje i
dopiero od początku lat 90 powtórnie powołano je w 10 ośrodkach.Z tym w takich
mniejszych jak właśnie w Rzeszowie,Białymstoku i Lublinie.Obecnie od stycznia
2005roku istnieje 11 apelacji/nowa w Szczecinie/,o apelację stara się obecnie
Bydgoszcz/na forum rywalizuja z Toruniem/.
Dla powołania sądu apelacyjnego musi istnieć podstawa/ilość spraw
rozpatrywanych w danym okręgu sądowniczym,środowisko prawniczo-sędziowskie,w
Kielcach brak Uniwersytetu i wydziału prawa i administracji,a Rzeszów,Białystok
Lublin mają/.Poza tym musiał by skupiać conajmniej kilka okręgów sądowniczych a
w woj.Świętokrzyskim jest jeden/ale duży bo 13 sadów rejonowych/okręg.
Korzyści z istnienia apelacji to niewątpliwie mozliwośc rozpatrywania na
miejscu spraw odwoławczych od II instancji,istnienie nadzoru nad okręgami i
rejonami,szkolenie nowych kadr sedziowskich,powołanie własnej izby
notarialanej,izby komorniczej,istnienie oddziału IPN/w Kielcach jest delegatura
oddziału krakowskiego/.No i nie podleganie pod Kraków.Nie sądze jednak ,aby w
Kielcach istniały warunki do powołania własnej apelacji.Przedewszystkim nikt o
to nie zabiega,po wtore region jest za mały/1okręg sądowniczy,trzeba chyba co
najmniej 2-3 okręgi,gdyby podzielić kielecki na dwa okręgi/np.w Sandomierzu/ i
dołączyć radomski to może/.Poza tym równolegle musiałaby zaistnieć prokuratura
apelacyjna.




Temat: Poseł Samoobrony Józef Żywiec prowadził auto po pi
Poseł Samoobrony Józef Żywiec prowadził auto po pi
janemu.

22.7.Lublin (PAP) - Lider lubelskiej Samoobrony, poseł Józef Żywiec, który w
piątek zginął w wypadku samochodowym, prowadził pojazd w stanie nietrzeźwym.
Badanie wykazało w jego krwi 2,6 promila alkoholu - podał we wtorek rzecznik
Prokuratury Okręgowej w Lublinie Andrzej Lepieszko

"Bezpośrednią przyczyną zgonu posła Żywca były liczne obrażenia
wewnątrznarządowe odniesione w wypadku samochodowym, co wykazała wtorkowa
sekcja zwłok" - poinformowała zastępczyni prokuratora rejonowego w Puławach
Małgorzata Szyszka

Poseł zginął w piątek ok. godz. 22.30 w miejscowości Kolonia Góra Puławska
koło Puław. Prowadzony przez niego volkswagen pasat na łuku jezdni zjechał
na pobocze i uderzył w przydrożne drzewo. Siła uderzenia była tak duża, że
samochód rozbił się, a posła wyrzuciło na jezdnię

Z dotychczasowych ustaleń wynika, że poseł Żywiec w piątek wieczorem wracał
z przyjęcia imieninowego znajomego, które odbywało się w lesie w Górze
Puławskiej - ujawniła prokuratura

Z imprezy wyruszył ok. godz. 21. Wraz z nim jechali pracownicy jego biura
poselskiego (trzy kobiety i mężczyzna kierujący pojazdem). Po drodze
podróżni posprzeczali się. Na polecenie posła Żywca osoby z nim podróżujące
opuściły samochód, a on usiadł za kierownicą i pojechał dalej sam. Niedługo
potem zginął w wypadku

Józef Żywiec miał 50 lat. Pochodził z Podgłębokiego w gm. Cyców

Był przewodniczącym wojewódzkich struktur Samoobrony w Lubelskiem, członkiem
władz krajowych, jednym z najbliższych współpracowników Andrzeja Leppera.
(PAP) wcz/ mrk/ we/

www1.gazeta.pl/wyborcza/1,34438,1588269.html

To się wkurwiła głupia chłopina,ze prowadził mając 2,6 promila !!!!!

W Trójce przed chwilą podali,ze zapierdalał ponad 150 km/h wyjeciał na
pierwszym lepszym zakręcie i gruch w drzewo...

pozdr




Temat: Ławnicy przegłosowali sędziów i wypuścili oskar...
O Sądzie w Lublinie i o jego podnóżku Sądzie w Siedlach krążą legendy. W tym
ostatnim kończy się era prezesa znanego z różnych wyczynów. Facio ten ma zostać
prominentnym członkiem Krajowej rady Sądownictwa. To komentarz do oceny
polskiego wymiaru sprawiedliwości i jego morale... Tenże prezesunio znany ze
swoich wyczynów - zwłaszcza po alkoholu ma w dodatku "doskonałą" rzeczniczkę
prasową - sędziego od rozwodów niejaką Urszulę Szymańską. Pani ta ostatnio
zostala przeczołgana przez TVN za wypuszczenie groźnego bandziora przez Sąd
Okręgowy w Siedlcach. Przed kamerą zachowywała się tak, jakby konczyła właśnie
przedszkole...Tak zupełnie na marginesie pani ta jest żoną Komornika Rewiru II
przy Sądzie Rejonowym w Mińsku Mazowieckim, byłym elektryku... A ławnicy? Jedni
przesypiają na sali sądowej, bo w ogóle nie wiedzą o co chodzi, drudzy robią
interesy i interesiki, trzeci coś niecoś kumają. W Sądzie Okręgowym w Siedlcach
znalazły sie np. w gronie ławników dwie paniusie rodem z Sulejówka Jadwiga
Wójcik i Krystyna Myślińska. Obie oczywicie wybrały się jako radne i w dodatku
brały udział w głosowaniu na siebie!Jest to oczywiście sprzeczne z ustawą
samorządową, ale kogo to obchodzi. Obie te paniusie poświadczyły nieprawdę, ale
rzecz jasna prokuratura w Mińsku Mazowieckim odmówiła wszczęcia śledztwa.
Trzeci "genialny" ławnik z tego miasta - Zenon Dąbrowski - zasiada w Sądzie
Rejonowym w Mińsku Mazowieckim. Nie tak dawno przegrał sprawę - niestety
cywilną, bo pracownicy urzędu byli niedouczeni, z dwoma pracownikami UM w
Sulejówku, których nazwał złodziejami. Na sesjach regułą jest, że rzuca mięsem
i obraża wszystkich. Zeznające przed sądem w Siedlcach obie panie ławniczki
nigdy nie słyszały, żeby ich kolega z komisji rewizyjnej komukolwiek ubliżał...



Temat: Citroen syndyka Daewoo
UB, PZPR, SLD -JEST ZBRODNIA, A CZY KARA BĘDZIE ??????
Po blisko dwóch latach nieskutecznych prób rozpoczęcia procesu
Mieczysława W., funkcjonariusza zamojskiego Urzędu
Bezpieczeństwa Publicznego, Sąd Rejonowy w Zamościu wydał
wczoraj nakaz jego tymczasowego aresztowania. Lubelska
prokuratura IPN zarzuca mu stosowanie bestialskich metod
śledczych.
Prokurator IPN postawił Mieczysławowi W. 27 zarzutów
dotyczących torturowania i dręczenia ze szczególnym
okrucieństwem żołnierzy podziemia niepodległościowego i ludzi
podejrzewanych o kontakty z takowym. Maltretował ich: kopał,
wypalał paznokcie, porażał prądem. W opinii resortowej napisano
o nim z uznaniem, że "posiada zdolność wyciągania prawdziwych
zeznań u zatwardziałych przestępców". Wśród kolegów i ofiar
zyskał przydomek "Kat". Akt oskarżenia dotyczy tylko
niewielkiego wycinka jego działalności. Niestety nie można go
było odczytać Mieczysławowi W., ponieważ od 20 lutego 2002 r.
jego stan zdrowia "pogarszał się" przed każdym kolejnym
terminem wyznaczonym przez sąd.
W czasie ostatniego posiedzenia sądu biegli lekarze -
specjaliści w zakresie hematologii, neurologii i kardiologii -
potwierdzili wcześniejsze opinie, że stan zdrowia Mieczysława
W. jest na tyle stabilny, że może on uczestniczyć w rozprawie
sądowej, a także przebywać w warunkach szpitalnych zakładu
karnego. Opinie o podobnej treści lekarze wydawali w tym roku
już trzykrotnie: 28 stycznia, 22 lipca i 4 listopada. Ostatnie
orzeczenie sporządzono na wniosek obrońcy Mieczysława W., który
twierdził, że od czasu poprzedniego badania stan zdrowia jego
klienta uległ pogorszeniu. Biegli lekarze sądowi zaprzeczyli
temu.
Choć podejrzanemu przysługuje jeszcze prawo złożenia zażalenia
do sądu okręgowego, wszystko wskazuje na to, że w ciągu
najbliższych dni trafi on na oddział szpitalny zakładu karnego
w Warszawie, skąd karetką będzie dowożony na rozprawy w
Zamościu.
Adam Kruczek, Lublin




Temat: Agata ma już dość
> W artykule brakuje wciąż jeszcze wyjaśnienia dla następujących stwierdzeń:
>
> 1. "Agata dowiaduje się, że sąd rodzinny z Lublina zdecydował o umieszczeniu jej
> w pogotowiu opiekuńczym. Ma to związek ze wszczętą z urzędu sprawą o pozbawienie
> praw rodzicielskich. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że chodzi o sprawdzenie,
> czy Agata nie była nakłaniana do aborcji."
>
> Kto powiadomił prokuraturę o tym?

Jeśli wierzyć Kurierowi Lubelskiemu, to co najmniej od wczoraj wiadomo, kto -
dyrekcja szkoły. Dlaczego Gazeta o tym nie napisała?

"O tym, że dziewczynka chciała urodzić dziecko, mówi także dyrektor gimnazjum,
do którego uczęszcza nastolatka (prosił o nieujawnianie danych szkoły). – Matka
naszej uczennicy była zdania, że ciążę trzeba usunąć, żeby nie marnować córce
życia. Odbyło się spotkanie ze szkolnym psychologiem. Tymczasem dziewczynka
szukała pomocy u koleżanek – pisała do nich esemesy, z których można było
wnioskować, że chciałaby urodzić dziecko. Obawialiśmy się o to, że pod wpływem
emocji może się targnąć na życie, dlatego zgłosiliśmy problem na policję –
relacjonuje dyrektor gimnazjum.

W lubelskim Sądzie Rejonowym toczą się obecnie na tym tle dwa postępowania: w
sprawie obcowania płciowego z osobą poniżej 15. roku życia i o pozbawienie
władzy rodzicielskiej nad dziewczynką. Sąd postanowił tymczasowo umieścić
nastolatkę w Pogotowiu Opiekuńczym."

www.kurierlubelski.pl/module-dzial-viewpub-tid-9-pid-56723.html




Temat: Kawal Roku :))) ,...
A gline beda sadzic za to ze palowal a nie tych ktorzy go wyslali ,
oglupiali gorzala i narkotykami ,...

Notable PRL , odpowiedzialni za zbrodnie w okresie powojennym
jak rowniez stanie wojennym nadal bezkarni , Bielski , jeden z
odpowiedzialnych za mord w Koniuchach , jeszcze zyje , wiadomo
gdzie i pod jakim nazwiskiem rowniez ,...

===================================================================

Akt oskarżenia przeciwko Januszowi N.
===================================
Data publikacji : dn.3 grudnia 2007

W dniu 30 listopada 2007 r. prokurator Oddziałowej Komisji Ścigania
Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Lublinie – Delegatury w
Radomiu skierował do Sądu Rejonowego w Radomiu akt oskarżenia
przeciwko Januszowi N. – byłemu funkcjonariuszowi Zmotoryzowanych
Odwodów Milicji Obywatelskiej w Łodzi, który brał czynny udział w
tłumieniu protestu społecznego, mającego miejsce w dniu 25 czerwca
1976 r. w Radomiu.

Januszowi N. zarzucono popełnienie czynu stanowiącego zbrodnię
komunistyczną, a polegającą na tym, że: w dniu 25 czerwca 1976 r.
w Radomiu, jako funkcjonariusz Zmotoryzowanych Odwodów Milicji
Obywatelskiej w Łodzi, działając wspólnie i w porozumieniu z innymi
funkcjonariuszami Milicji Obywatelskiej, podczas wykonywania
czynności służbowych związanych z zatrzymaniem i doprowadzeniem do
Komendy Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej w Radomiu Janusza G. pod
zarzutem udziału w proteście społecznym, wykorzystując powstały w
następnie czynności zatrzymania stosunek zależności, znęcał się nad
nim fizycznie i psychicznie poprzez wzięcie udziału w jego pobiciu,
w ten sposób, iż prowadząc pokrzywdzonego z innymi funkcjonariuszami
Milicji Obywatelskiej, kopał go po nogach i przytrzymywał, podczas
gdy inni funkcjonariusze ustawieni w dwóch kordonach, tj. ścieżce
zdrowia, zadawali Januszowi G. uderzenia pałkami służbowymi,
określonymi w terminologii służbowej jako pałki szturmowe, przy czym
część uderzeń zadawana była uchwytami pałek, po plecach, nogach i
brzuchu, przez co narażono pokrzywdzonego na bezpośrednie
niebezpieczeństwo utraty życia, ciężkiego uszkodzenia ciała lub
ciężkiego rozstroju zdrowia. Czyn ten zagrożony jest karą
pozbawienia wolności do lat 5. Jest to kolejny akt oskarżenie
skierowany przez prokuratorów IPN w sprawie przeciwko
funkcjonariuszowi państwa komunistycznego biorącemu udział w
tłumieniu protestu społecznego, mającego miejsce w dniu 25 czerwca
1976 r. w Radomiu ,...




Temat: IPN mydlenie oczu ,...
IPN mydlenie oczu ,...
Ludzie , zajmijcie sie tymi ktorzy go wyslali , oglupiali
gorzala i narkotykami , dopoki jeszcze zyja ,...

Zajmijcie sie notablami PRL , odpowiedzialnymi za zbrodnie ,
zajmijcie sie Wolinska , Szechterem ,...

Bielski , jeden z odpowiedzialnych za mord w Koniuchach ,
(niedawno odwiedzil Polske) jeszcze zyje , wiadomo gdzie i
pod jakim nazwiskiem ,...

For God's sake ,...

===================================================================

Akt oskarżenia przeciwko Januszowi N.
===================================
Data publikacji : dn.3 grudnia 2007

W dniu 30 listopada 2007 r. prokurator Oddziałowej Komisji Ścigania
Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Lublinie – Delegatury w
Radomiu skierował do Sądu Rejonowego w Radomiu akt oskarżenia
przeciwko Januszowi N. – byłemu funkcjonariuszowi Zmotoryzowanych
Odwodów Milicji Obywatelskiej w Łodzi, który brał czynny udział w
tłumieniu protestu społecznego, mającego miejsce w dniu 25 czerwca
1976 r. w Radomiu.

Januszowi N. zarzucono popełnienie czynu stanowiącego zbrodnię
komunistyczną, a polegającą na tym, że: w dniu 25 czerwca 1976 r.
w Radomiu, jako funkcjonariusz Zmotoryzowanych Odwodów Milicji
Obywatelskiej w Łodzi, działając wspólnie i w porozumieniu z innymi
funkcjonariuszami Milicji Obywatelskiej, podczas wykonywania
czynności służbowych związanych z zatrzymaniem i doprowadzeniem do
Komendy Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej w Radomiu Janusza G. pod
zarzutem udziału w proteście społecznym, wykorzystując powstały w
następnie czynności zatrzymania stosunek zależności, znęcał się nad
nim fizycznie i psychicznie poprzez wzięcie udziału w jego pobiciu,
w ten sposób, iż prowadząc pokrzywdzonego z innymi funkcjonariuszami
Milicji Obywatelskiej, kopał go po nogach i przytrzymywał, podczas
gdy inni funkcjonariusze ustawieni w dwóch kordonach, tj. ścieżce
zdrowia, zadawali Januszowi G. uderzenia pałkami służbowymi,
określonymi w terminologii służbowej jako pałki szturmowe, przy czym
część uderzeń zadawana była uchwytami pałek, po plecach, nogach i
brzuchu, przez co narażono pokrzywdzonego na bezpośrednie
niebezpieczeństwo utraty życia, ciężkiego uszkodzenia ciała lub
ciężkiego rozstroju zdrowia. Czyn ten zagrożony jest karą
pozbawienia wolności do lat 5. Jest to kolejny akt oskarżenie
skierowany przez prokuratorów IPN w sprawie przeciwko
funkcjonariuszowi państwa komunistycznego biorącemu udział w
tłumieniu protestu społecznego, mającego miejsce w dniu 25 czerwca
1976 r. w Radomiu ,...




Temat: W prokuraturze zagienły akta
W prokuraturze zagienły akta
Skandal z aktami Zycie Warszawy ( sobota )

Skandal ze znikającymi aktami - w prokuraturach podległych Prokuraturze
Apelacyjnej w Lublinie zaginęły akta 19 śledztw. - To niechlubny rekord -
mówi "Życiu Warszawy" wiceminister Karol Napierski, szef Prokuratury
Krajowej. Do tej pory akta spraw zapodziewały się głównie w sądach. Teraz
okazało się, że dzieje się tak również w prokuraturach i to na poziomie
postępowań przygotowawczych.

- Nie może tak być, że w wymiarze sprawiedliwości panuje bałagan. Sędzia i
prokurator powinni być wzorem ładu, składu i uporządkowania - mówił minister
jesienią ubiegłego roku, gdy okazało się, że w warszawskim sądzie zaginęło
287 spraw. Tymczasem "Życie Warszawy" dowiedziało się, że akta 19 spraw
zaginęły w Prokuraturze Apelacyjnej w Lublinie.

Zapach skandalu

Sprawa wyszła na jaw pod koniec ubiegłego roku. Wtedy też nastąpiły zmiany w
kierownictwie lubelskiej prokuratury, odwołano prokuratora apelacyjnego
Ireneusza Łyszcza, zmieniono też szefa prokuratury okręgowej. Ministerstwo
Sprawiedliwości nie chce podać powodów zmian. - Były konieczne - tylko tyle
usłyszeliśmy od ministra Grzegorza Kurczuka. W lubelskiej prokuraturze i
policji wrze. I chociaż oficjalnie nikt o niczym nie wie, to na korytarzach
aż huczy od plotek. Padają nazwiska prokuratorów, którym zaginęły akta,
podawany jest swoisty cennik "załatwienia na zawsze" prokuratorskich
postępowań. Pokłosiem skandalu są postępowania wszczęte na polecenie
prokuratora apelacyjnego w Lublinie. - Zaginięcie akt spraw nastąpiło
najprawdopodobniej w ostatnich dwóch latach. Przedmiotem postępowań były
między innymi kradzieże z włamaniem, przywłaszczenia mienia, oszustwa,
fałszywe zeznania - wylicza prokurator Grzegorz Janicki, szef Prokuratury
Apelacyjnej w Lublinie, który do niedawna był doradcą ministra
sprawiedliwości.

Jego zdaniem, przyczyną zaginięcia akt był podział Prokuratury Rejonowej w
Lublinie na dwie jednostki, który nastąpił 1 stycznia 2000 roku. Jednak o
tym, że w Lublinie giną różne sprawy, mówiono od dawna. Lubelscy policjanci
nie mają wątpliwości - część spraw zaginęła nieprzypadkowo. - Wystarczy
spojrzeć na nazwiska osób, które przewijają się w tych postępowaniach.
Zaginięcie akt było dla nich wybawieniem. Robiliśmy żmudne dochodzenia, a
potem śledztwa zostały "skręcone". Nie ma akt, a więc nie ma sprawy i jest
czyste konto - mówią rozgoryczeni funkcjonariusze.

P> Śledztwo od nowa

Jedno z najpoważniejszych śledztw, których akta zaginęły, dotyczyło
krakowskiej spółki Vixen. Chodziło o wyłudzenia wyrobów alkoholowych na
szkodę kilku zakładów przemysłu spirytusowego przez udziałowców spółki -Jacka
L. i Pawła W. Poszkodowane były m.in. Polmosy w Lublinie, Żyrardowie i
Siedlcach. Udziałowcy spółki Vixen działalność rozwinęli na początku lat 90.
Według "łownika biznesmenów polskich"opublikowanego w "azecie Wyborczej"w
1995 r. firma należała do największych w Krakowie.

Dziś nie sposób znaleźć nawet śladu po firmie. Nie wiadomo też, co porabiają
jej właściciele. Wiadomo natomiast, że akta zaginęły. -Tę sprawę trzeba w
całości odtworzyć -powiedział nam prokurator Marian Siejczuk, szef
Prokuratury Rejonowej Lublin-Południe. Oznacza to przeprowadzenie
prokuratorskiego postępowania od początku. Jest to o tyle skomplikowane, że
prokurator, który wtedy prowadził śledztwo, już nie pracuje. Obecnie toczy
się przeciw niemu postępowanie dyscyplinarne mające, jak ustaliliśmy, związek
ze sprawą Vixenu, a także innymi śledztwami, w których prokurator podejmował
niezrozumiałe decyzje.

Zadanie dla archeologa

W Lublinie poszukiwane są także akta spraw o mniejszym kalibrze - m.in. o
składanie fałszywych zeznań, prowadzenie samochodu w stanie nietrzeźwym czy
też kradzieże. - Niektóre odtwarzamy. Najgorzej jest z tymi, których akta
zaginęły w całości. Jeżeli mamy chociaż część protokołów, ich odtworzenie nie
powinno sprawić kłopotu - mówi Cezary Maj z Prokuratury Apelacyjnej w
Lublinie. Skala zjawiska jest na tyle duża, że minister sprawiedliwości
Grzegorz Kurczuk polecił wszystkim prokuraturom apelacyjnym w kraju
przeprowadzić inwentaryzację. Czy zaginione sprawy są wynikiem bałaganu
wynikającego np. z przeprowadzek, czy też ktoś celowo wynosi akta? Na to
pytanie nie ma na razie odpowiedzi ? trwają postępowania wyjaśniające, które
mają znaleźć winnych zamieszania.

Dorota Kania

ciekawe info w tej sprawie mozna przesłać na zbigniew.nowak@sejm.pl




Temat: Uczciwy POLITYK z SLD
" politycy " z ukladami i czyms jeszcze
Po imieninach u Czesia

Jacek Brzuszkiewicz, Lublin 30-07-2003, ostatnia aktualizacja 30-07-2003 19:58

Nasz wczorajszy tekst o imieninowym ognisku u puławskiego polityka SLD, na
którym bawili się miejscowi notable, wywołał burzę. Sprawą zajęła się
Prokuratura Apelacyjna w Lublinie i policja

18 lipca na ognisku u Czesława Bickiego, którego firmą interesowała się
prokuratura i policja, bawili: zastępca szefa Prokuratury Rejonowej w Puławach
Małgorzata Szyszka, komendant powiatowy policji z tego miasta Stefan Szaruga i
były prezes puławskiego sądu Zenon Szymanek. Był też poseł Samoobrony Józef
Żywiec, który wracając z ogniska, zginął w wypadku (prowadził auto, mając 2,6
promila alkoholu).

Co się stało po naszym tekście:

* Prokuratura Okręgowa w Lublinie wszczęła postępowanie wyjaśniające
okoliczności obecności pani prokurator Szyszki na imieninach Bickiego.
Zbada, "czy nie doszło do naruszenia zasad etyki zawodowej bądź godności urzędu
prokuratora" - czytamy w komunikacie rzecznika prasowego prokuratury. Pani
Szyszka jest od poniedziałku na urlopie. Mimo to w najbliższych dniach ma
złożyć wyjaśnienia. Wysoki funkcjonariusz lubelskiej prokuratury poinformował
nas nieoficjalnie, że pani prokurator po zakończeniu postępowania straci posadę.

* Prokuratura Apelacyjna w Lublinie w trybie nadzoru służbowego zajęła się
zasadnością umorzenia dochodzenia w sprawie spółki Auto-Bimot, która należy do
Bickiego. Przypomnijmy, że w październiku zeszłego roku po doniesieniu ZUS-u
puławska prokuratura wszczęła dochodzenie za niepłacenie w latach 2001-02
składek. Auto-Bimot winny był ZUS-owi ponad 110 tys. zł. Mimo to po czterech
miesiącach puławska prokuratura umorzyła śledztwo, nie informując o tym ZUS-u.

* Wydział śledczy Prokuratury Okręgowej w Lublinie rozpoczął dochodzenie w
sprawie okoliczności wypadku Żywca. Początkowo prowadziła je puławska
prokuratura, ale po tym, jak się okazało, że w imieninach brała udział pani
prokurator Szyszka, sprawę przekazano do Prokuratury Rejonowej w Lublinie.

Okoliczności wypadku ustalone dotąd przez prokuraturę kwestionuje żona Żywca.
Utrzymuje ona, że w chwili uderzenia w drzewo za kierownicą nie siedział jej
mąż. - Kiedy mąż wracał z przyjęcia, nigdy nie prowadził. Znam go od 25 lat -
powiedziała. Żona posła zwróciła się do prokuratury z wnioskiem o ponowne
oględziny samochodu i przebadanie osób, które były z Żywcem na imieninach.

* Czynności wyjaśniające w sprawie udziału w imieninach komendanta puławskiej
policji prowadzi też policja. - Chcemy wiedzieć, jakie związki zachodzą między
komendantem Czesławem Szarugą a osobą Czesława B. - powiedział "Gazecie"
komendant wojewódzki policji w Lublinie Marek Hebda."



Temat: PRAWA RĘKA PRUSZKOWSKIEGO SZANTAŻUJE PRACOWNIKÓW
PRAWA RĘKA PRUSZKOWSKIEGO SZANTAŻUJE PRACOWNIKÓW
Sprawa kamienicy przy Kołłątaja 2 - cd.

Jacek Brzuszkiewicz 29-07-2005, ostatnia aktualizacja 28-07-2005 22:11

Stanisław Bicz, powiatowy inspektor nadzoru budowlanego, szantażował, a potem
zwolnił z pracy swojego zastępcę Wiktora Przeniosłę, który protestował
przeciwko temu, by miasto wspierało prywatną firmę. Sąd nakazał Biczowi
wypłacenie Przeniośle wysokiego odszkodowania

Poszło o kamienicę przy ul. Kołłątaja 2, która należy do prywatnej spółki
MPZ.
Jesienią 2003 r. do drzwi inspektoratu nadzoru budowlanego zapukał Andrzej
G.,
dyrektor techniczny MPZ, były wysoki urzędnik ratusza. Sugerował, by
kamienicę
wyłączyć z użytkowania z powodu złego stanu technicznego. Gdyby tak się
stało,
miasto musiałoby zapewnić trzem rodzinom lokale zastępcze. Andrzej G. został
z
inspektoratu wyproszony. Dwa tygodnie potem kamienica nie nadawała się już do
użytkowania - pękła w niej ściana przylegająca do sąsiedniej działki, na
której
budowę prowadziło MPZ.

Powiatowy inspektor nadzoru budowlanego Stanisław Bicz dał spółce MPZ pół
roku
na przywrócenie budynku do poprzedniego stanu, by ponownie mogli tam
zamieszkać
lokatorzy. W międzyczasie urzędnicy z magistratu zgodzili się, by zamiast
mieszkań w budynku były lokale użytkowe. Bicz tego nie kontrolował i do
mieszkań po remoncie wprowadził się bank. Lokatorzy do dziś zajmują
mieszkania
komunalne (o tym, kto powinien zapewnić im lokale, spółka MPZ czy miasto,
jesienią tego roku zadecyduje sąd).

Zastępca inspektora Wiktor Przeniosło zarzucił Biczowi, że podejmuje decyzje,
które mają uniemożliwić powrót do kamienicy lokatorów. Wkrótce po tym został
zwolniony z powodu likwidacji stanowiska pracy. W dniu zwolnienia otrzymał od
przełożonego pismo, w którym ten szantażował go, by nie ujawniał okoliczności
swojego odejścia [pismo w ramce obok].

Przeniosło podał Bicza do sądu pracy. Jego zdaniem "decyzja o zwolnieniu była
szykaną za reprezentowanie własnego stanowiska w sprawach merytorycznych.
Dopiero później pozwany dopasował dokumenty reorganizacyjne do wcześniej
podjętej decyzji".

W środę po południu sąd przyznał rację Przeniośle. Za bezprawne zwolnienie z
pracy PINB musi wypłacić mu odszkodowanie w wysokości ponad 10 tys. zł. Wyrok
nie jest prawomocny.

- Nie mam zwyczaju komentować orzeczeń sądu - powiedział nam wczoraj
Stanisław
Bicz.

Bicz do Przeniosły

"Jesteś inteligentny człowiek. Proponuje Ci byś nie informował mediów,
organów,
osób, trzecich o inspektoracie. Odeszłeś z pracy w związku z reorganizacją,
które narzuciło na mnie prawo budowlane. Jeżeli do mnie dotrze, że działasz
na
niekorzyść inspektoratu, poinformuje publicznie, że od maja 2000 r. mocą
mojego
pełnomocnictwa Ty osobiście bez mojego udziału:

- zwalniałeś i zatrudniałeś pracowników, byłeś odpowiedzialny za organizację.

- przegrałeś wszystkie procesy sądowe, co naraziło PINB na straty

- Ty zatrudniałeś radców i adwokatów

- Ty rozstrzygałeś sprawy pod względem prawnym

Doprowadziło to do konfliktów z pracownikami i organami, zapaści finansowej,
procesów sądowych. Ja zaufałem Tobie i zajmowałem się inżynierstwem".

Pismo z 12 listopada 2003 r. (pisownia oryginalna)

Kamienica w prokuraturze

Prokuratura Rejonowa Lublin-Północ wciąż prowadzi śledztwo na temat
okoliczności pęknięcia ściany w kamienicy przy Kołłątaja 2 i następujących po
tym decyzji urzędników PINB. Według prokuratora Tadeusza Kubalskiego decyzji
merytorycznej w tej sprawie należy się spodziewać w połowie sierpnia.

Inspektor i prezydent

Powiatowy Inspektorat Nadzoru Budowlanego podlega administracji rządowej i
pełni rolę policji budowlanej. Jego praca podlega też ocenie samorządu
terytorialnego, w tym wypadku starosty grodzkiego Andrzeja Pruszkowskiego. To
on m.in. akceptuje podwyżki dla szefa PINB. W zeszłym roku Andrzej
Pruszkowski
zgodził się na podwyżkę dla Bicza w wysokości 807 zł.




Temat: Prokurator oskarżył dyr. teatru-J. Bonieckiego
Jacek Boniecki, obecny dyrektor artystyczny Teatru Muzycznego w Lublinie stanie
przed sądem. Prokurator oskarża go m.in. o złe gospodarowanie finansami
placówki, kiedy był jej dyrektorem naczelnym

Mariola Załuska, zastępca szefa Prokuratury Rejonowej Lublin-Południe,
poinformowała nas wczoraj, że zakończyło się już śledztwo w sprawie
Bonieckiego. Akt oskarżenia dyrektora w poniedziałek lub wtorek trafi do sądu.
Zarzuca on Bonieckiemu naruszanie przepisów, złe gospodarowanie finansami i
niewłaściwe zarządzanie Teatrem Muzycznym od marca 2002 do lutego 2005 r. Grozi
mu nawet 10 lat pozbawienia wolności.

O nieprawidłowościach w Teatrze Muzycznym powiadomił prokuraturę ówczesny
zarząd województwa, który prowadzi tę jednostkę. Wcześniej urzędnicy marszałka
skontrolowali teatr, dopatrując się licznych nadużyć, m.in. wypłaty
nienależnych wynagrodzeń. Efektem było zwolnienie dyrektora z pracy wiosną 2005
r. Boniecki od tej decyzji odwołał się do sądu. We wrześniu zeszłego roku w
wyniku ugody zawartej z nowym zarządem województwa Boniecki został przywrócony
do pracy, ale jedynie na fotel dyrektora artystycznego. Piastuje tę funkcję do
dziś.

- Doniesienie do prokuratury złożył na mnie były wicemarszałek województwa
Mirosław Złomaniec. To był jego rewanż za to, że zarząd przedłużył ze mną umowę
na kierowanie teatrem. Złomaniec, jako jeden z członków zarządu od początku był
temu przeciwny, prawdopodobnie nie darzył mnie sympatią. Dziwię się
prokuratorowi, który na tej podstawie zdecydował się mnie oskarżyć. Wszystkie
okoliczności tej sprawy ujawnię przed sądem - powiedział wczoraj "Gazecie"
Jacek Boniecki.

Zarząd województwa, przynajmniej na razie, nie zamierza pozbawiać oskarżonego
dyrektora stanowiska. - Zanim nie przeczytamy aktu oskarżenia nie będziemy się
w tej sprawie wypowiadać - zastrzega członek zarządu województwa Tomasz
Miszczuk, który odpowiada za kulturę.

Urzędnicy marszałka wytknęli Bonieckiemu przed dwoma laty szereg
nieprawidłowości związanych z gospodarowaniem finansami teatru:

- Nie odprowadzał pieniędzy na fundusz świadczeń socjalnych swojej placówki.
Obliczyli, że powinien przekazać na ten cel ponad 110 tys. zł i właśnie o tyle
powinien pogorszyć się wynik finansowy teatru.

- Księgowość niewłaściwie obliczyła dochody dyrektora. Kontrolerzy stwierdzili,
że przez to oszukał on Skarb Państwa na 5,7 tys. zł.

- Boniecki samowolnie - bez uzyskania zgody marszałka - wypłacał sobie
dodatkowe wynagrodzenia za dyrygowanie w kierowanym przez siebie teatrze (19,3
tys. zł).

- Fałszował listy obecności.

- Pobrał pieniądze za dyrygowanie w "Baronie cygańskim" 9 października 2004 r.,
podczas gdy był w podróży służbowej (teatr zwrócił mu ponad 2,3 tys. zł jej
kosztów).

- Urzędowi Marszałkowskiemu nie podobała się także polityka kadrowa
Bonieckiego, w szczególności płacenie żonie byłego przewodniczącego sejmiku
województwa Konrada Rękasa za prace zlecone.

- Kontrolerzy marszałka wytknęli, że dyrektor płacił zbyt wysokie gaże artystom
spoza Lublina i że nie przeprowadził przetargu na zakup kostiumów
do "Strasznego dworu" (teatr kupił je za 96 tys. zł od Centrum Kultury w
Kielcach).

Dyrektor nie zgodził się z tymi zarzutami.




Temat: Prokurator stawia zarzuty lekarzowi z ul.Chodźki.
Szpital zapłaci za błąd lekarza
Żadne pieniądze nie zrekompensują cierpienia, ale przynajmniej będę miała na
rehabilitację synka - mówi mama okaleczonego chłopca

80 tys. zł zadośćuczynienia ma zapłacić Dziecięcy Szpital Kliniczny w Lublinie
za pomyłkę swego chirurga. Lekarz zoperował pięcioletniemu Kacperkowi prawą,
zdrową nogę zamiast chorej lewej

Błąd lekarza ujawniliśmy pod koniec 2003 roku. Nasze artykuły wywołały
oburzenie wśród lekarzy, zarzucano nam nierzetelność, pogoń za sensacją i
szkalowanie opinii świetnego fachowca. Matce okaleczonego dziecka radzono, by
nie kontaktowała się z mediami. Ta jednak nie dała za wygraną.
- Wszystko tak długo się ciągnęło. Już wątpiłam, czy prawda wyjdzie na jaw.
Mieliśmy już dosyć ciągłych badań, ekspertyz - mówi Elżbieta Zubala, mama
Kacperka. - Ale dziś cieszę się z wyroku. Te pieniądze są nam naprawdę
potrzebne.
Pieniądze z odszkodowania rodzice wydadzą nie tylko na rehabilitację synka, ale
także na opłacenie jego nauki. - Zdajemy sobie sprawę, że nie będzie mógł
pracować fizycznie - mówi pani Elżbieta. - Dlatego musi się uczyć, żeby coś w
życiu osiągnąć.
W listopadzie 2003 roku Kacper Chyżyński, wówczas pięciolatek, przyjechał ze
Zwierzyńca do lubelskiego szpitala. Jego lewe biodro zaatakowała choroba
Pertesa. Żeby chłopiec mógł normalnie chodzić potrzebna była operacja.
Przeprowadził ją chirurg Marek Okoński. Ale pomylił nóżki.
- Nie było żadnych podstaw do zoperowania prawej nogi - stwierdził w
uzasadnieniu wczorajszego wyroku sędzia Krzysztof Stefaniak. - Przez
niepotrzebny zabieg chłopiec musiał przejść trzymiesięczną rehabilitację,
opóźniła się operacja lewej (chorej) nogi.
Chora noga została zoperowana w 2004 r. w szpitalu w Otwocku. I szybko wróciła
do pełnej sprawności. Prawa nadal sprawia chłopcu ból.
W Sądzie Okręgowym w Lublinie proces toczył się prawie dwa lata. Szpital chciał
płacić, ale nie tyle ile chcieli rodzice chłopca. W pozwie domagali się 80 tys.
zł. I tyle wywalczyli. - Cóż, z wyrokami się nie dyskutuje - komentuje Jerzy
Szarecki, dyrektor DSK w Lublinie. - Być może są jakieś drogi odwołania, ale
jeszcze nie zdążyłem porozmawiać z adwokatem. Zresztą my jesteśmy ubezpieczeni.
I to ubezpieczenie pokryje sumę odszkodowania za błąd lekarza.
Wyrok nie jest prawomocny.
Po wpadce Marek Okoński został odsunięty od operowania i przeniesiony do pracy
w poradni. Zawieszono mu także zajęcia w Akademii Medycznej. Ale w marcu
ubiegłego roku sąd lekarski orzekł, że lekarz jest winny. I ukarał go...
naganą. M. Okoński wrócił do poradni i na uczelnię. Swoje śledztwo prowadzi
prokuratura, ale wciąż nikomu nie postawiła zarzutów. - Czekamy na opinię
biegłego z Warszawy - tłumaczy Urszula Komor, zastępca szefa Prokuratury
Rejonowej Lublin Północ. - Mamy ją dostać dopiero na wiosnę.

Katarzyna Pasieczna
Dariusz Jędryszka
01. Lutego 2006 21:14




Temat: Prokurator stawia zarzuty lekarzowi z ul.Chodźki.
Prokurator stawia zarzuty lekarzowi z ul.Chodźki.
Za błędy trzeba płacić
Doktor w końcu się przyznał do pomyłki i oszustwa. Może zostać skazany nawet
na pięć lat więzienia

Po 2,5 roku śledztwa prokurator postawił wreszcie zarzuty Markowi O. Lekarz
jest podejrzany o zoperowanie 5-letniemu chłopcu zdrowej nogi zamiast chorej.
Żeby ukryć pomyłkę sfałszował dokumentację medyczną.

Do niedawna każdy szybszy ruch sprawiał Kacprowi ból. Nie biegał z kolegami,
nie bawił się na podwórku. Teraz powoli wraca do zdrowia
Powiększ zdjęcie

Dziennik od początku opisuje losy Kacperka, ofiary pomyłki lekarza. Jego mama
wczoraj od nas dowiedziała się o przełomie w śledztwie. - Ja się nie chcę
mścić - mówi Elżbieta Zubala. - Chodzi mi tylko o to, żeby każdy ponosił
odpowiedzialność za to, co robi. A jeśli ktoś popełnia błędy, musi liczyć się
z konsekwencjami. Ja wiem, że dla doktora to nie jest przyjemna sprawa, ale
nasza rodzina też wiele przeszła.
Rodzice Kacpra walkę o sprawiedliwość rozpoczęli w listopadzie 2003 roku,
niemal natychmiast po nieudanej operacji swego synka. 5-letni wówczas
chłopiec trafił do Dziecięcego Szpitala Klinicznego przy ul. Chodźki w
Lublinie. Jego lewe biodro zaatakowała choroba Pertesa. Operację
przeprowadził chirurg Marek O. Ale zamiast lewej nóżki zoperował prawą -
zdrową. W historii choroby zaskoczeni rodzice dziecka zauważyli wpisy, z
których wynikało, że chora była również prawa noga.
Śledztwo w tej sprawie ciągnęło się ponad dwa i pół roku. - Na postawienie
zarzutów pozwoliła dopiero opinia lekarska, która wpłynęła do nas w kwietniu
tego roku - tłumaczy Tadeusz Kubalski, szef Prokuratury Rejonowej Lublin-
Północ. - Poprzednie były niepełne albo nie dawały nam jednoznacznych
odpowiedzi. Teraz lekarzowi grozi do 5 lat więzienia.
Chora noga została zoperowana w 2004 r. w szpitalu w Otwocku. I szybko
wróciła do pełnej sprawności. Ale Kacperek miał kłopoty z prawą, zoperowaną
niepotrzebnie. Zrastała się bardzo powoli, a dziecko nie mogło normalnie
chodzić. Dopiero przed kilkoma tygodniami w szpitalu w Otwocku lekarze wyjęli
chłopcu z obu bioder specjalne blaszki, które umieszczono tam w czasie
poprzednich operacji. Kacperek już chodzi, ale musi bardzo uważać, żeby nie
wykonywać gwałtownych ruchów.

Dla Kacpra
Rodzice chłopca wygrali już sprawę w sądzie cywilnym. Wyprocesowali 80 tys.
zł. Wyrok jest prawomocny, szpital przespał termin na złożenie apelacji.
Rodzice wiedzą, że ich synek nigdy nie będzie zupełnie sprawny. Dlatego chcą
zainwestować te pieniądze w jego przyszłość. - Chcę, żeby się uczył języków -
mówi mama dziecka. - To dla niego szansa na normalne życie i pracę.

Dariusz Jędryszka
Katarzyna Pasieczna
19. Maja 2006 21:33

dziennikwschodni.pl/




Temat: Były senator posądzony o łapówkarstwo
Były senator posądzony o łapówkarstwo

Nawet 8 lat więzienia może grozić szefowi Socjaldemokracji Polskiej na
Lubelszczyźnie

Czy były senator SdPl Krzysztof Szydłowski proponował łapówkę
funkcjonariuszom Straży Miejskiej w Lublinie? Śledztwo w tej sprawie wszczęła
wczoraj lubelska prokuratura po doniesieniu złożonym przez strażników. Władze
SdPl na razie nie ukarzą Szydłowskiego – szefa tej partii na Lubelszczyźnie.

W środę wieczorem strażnicy zostali wezwani do zdjęcia blokady z koła źle
zaparkowanego auta. Jego właściciel nie chciał okazać dokumentów. – Miałem
tylko legitymację ubezpieczeniową i dowód rejestracyjny. Strażnikom to nie
wystarczyło i wezwali policję – mówi Szydłowski. Twierdzi, że długo musiał
czekać na radiowóz i długo trwało też potwierdzanie jego danych. Policja
odjechała.
Właśnie wtedy polityk miał zaproponować strażnikom 50 złotych łapówki. –
Bzdura – mówi Szydłowski.
– Złożyliśmy w prokuraturze zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa – mówi
Robert Gogola, rzecznik lubelskiej Straży Miejskiej. Niechętnie przyznaje, o
jakie przestępstwo chodzi. – Próba wręczenia łapówki. Tylko tyle mogę
powiedzieć.
– To zawiadomienie to pewnie ruch wyprzedzający ze strony Straży Miejskiej.
Bo powiedziałem strażnikom, że wszystkie te formalności trwały zbyt długo.
Stwierdziłem, że będę tę sprawę wyjaśniał – mówi Szydłowski.
Wczoraj lubelska prokuratura wszczęła śledztwo. – W sprawie, a nie przeciwko
konkretnej osobie. Krzysztofowi S. nie postawiliśmy na tę chwilę żadnych
zarzutów – informuje Tadeusz Kubalski, szef Prokuratury Rejonowej Lublin-
Północ. – Za wręczenie łapówki lub jej obietnicę grozi od 6 miesięcy do 8 lat
pozbawienia wolności.
Szydłowski jest szefem SdPl na Lubelszczyźnie. I na tym stanowisku może czuć
się pewnie. Przynajmniej na razie. Zawieszony zostanie dopiero wtedy, gdy sąd
pierwszej instancji wyda niekorzystny dla niego wyrok. – Gdybyśmy zrobili to
już teraz, byłby to sygnał, że każdy funkcjonariusz, a nawet ochroniarz na
dyskotece, może wyeliminować z życia publicznego każdego naszego polityka –
mówi Arkadiusz Kasznia, rzecznik SdPl.
Ale partia stawia też warunek. Szydłowski ma złożyć w sądzie pozew cywilny
przeciw interweniującym strażnikom. – Jeśli jest niewinny, zrobi to. Jeśli
tego nie zrobi, zajmie się nim sąd partyjny – zapowiada Kasznia. Rzecznik
wierzy jednak w uczciwość szefa lubelskiej SdPl. I uważa, że sprawa ma
charakter polityczny. – Niby po co proponowałby łapówkę strażnikom, po tym
jak zdarzenie zarejestrowała policja? Musiałby być postrzelony.
Czy Szydłowski pozwie do sądu funkcjonariuszy Straży Miejskiej? – Podejmę
stosowne kroki. I tyle mogę powiedzieć.




Temat: Pomoc policji
Pomoc policji
Spieszyłem się do szpitala do chorego dziecka. Widząc patrol
policji zatrzymałem się pytając o najkrótszą drogę. Usłyszałem, że
mam zapłacić 500 złotych mandatu. Nie zapłaciłem, zabrali mi
samochód i na kilka godzin wylądowałem na komendzie - opowiada Jan
Kloc. Kiedy samochód odzyskał, nie było w nim kamery. Sprawę bada
prokuratura
Jan Kloc kilkanaście lat temu wyemigrował z Polski do Szwecji.
Mieszka w Geteborgu. Często przyjeżdża na Lubelszczyznę odwiedzić
rodzinę żony. W tym roku na wakacje wziął ze sobą troje dzieci, 17-
letnią córkę i dwóch synów. 15-letni Kamil z zespołem Downa będąc w
kraju zapadł na śpiączkę cukrzycową. Zdaniem lekarzy ciężko chore
dziecko nie zniosłoby drogi powrotnej na prom do Świnoujścia. Z tego
powodu Kamil trafił do Dziecięcego Szpitala Klinicznego. Dziecko
wymagało tam ciągłej opieki ze strony bliskich.

Jan Kloc dzień 27 lipca zapamiętał dokładnie jak żaden inny. Ok.
godz. 8 rano jechał z córką do szpitala terenowym mitsubishi. Miał
zmienić żonę opiekującą się synem. - Z powodu remontów miasto było
zakorkowane. Na skrzyżowaniu alei Solidarności z Kompozytorów
Polskich widząc patrol policji na motocyklach zatrzymałem się, chcąc
zapytać o najkrótszą drogę do szpitala. Tak się robi w Szwecji,
gdzie policjanci przede wszystkim pomagają kierowcom.

Kloc: - Policjanta nie interesowały moje pytania. Zażądał ode mnie
prawa jazdy, dowodu rejestracyjnego i ubezpieczenia OC. Miałem
zieloną kartę [ubezpieczenia wymagane od cudzoziemców - wyj. red.].
Kiedy policjant zorientował się, że samochód jest na szwedzkich
numerach rejestracyjnych oświadczył, że mam mu zapłacić 500 zł
mandatu. Ten fakt odebrałem, jako próbę wymuszenia łapówki. Na
koniec policjant dał do zrozumienia, ze jeśli nie zapłacę zakuje
mnie w kajdanki i zawiezie na komendę.

Według relacji kierowcy policjanci byli wobec niego aroganccy. - Nie
pozwolili mi zamknąć auta. Grożąc 17-letniej córce skuciem
kajdankami zawieźli nas do siedziby komendy przy ul. Północnej.
Kiedy odjeżdżaliśmy przy aucie zostało dwóch funkcjonariuszy na
motocyklach - opowiada Kloc. - Dopiero w komendzie na Północnej po
dobrych dwóch godzinach od zatrzymania, okazało się, że zielona
karta jest wystarczającym ubezpieczeniem. Jednak to wcale nie był
koniec naszych kłopotów, bo policja nie chciała mi wydać samochodu,.
Argumentowała, że to nie ja, tylko żona była jego właścicielem.
Funkcjonariuszom nie wystarczało, że to ja jechałem autem i na mnie
figuruje zielona karta.

Małgorzata Kloc: - Musiałam zostawić syna samego w szpitalu. Kiedy
dotarłam do komendy, okazało się, że nie mogę odebrać samochodu, bo
nie mam protokołu jego zajęcia. A tego dokumentu mąż od policjantów
nie otrzymał. Odniosłam wrażenie, że policjanci są zadowoleni z
tego, co nam się przydarzyło.

Małgorzata Kloc odebrała samochód z parkingu na obrzeżach miasta, o
godz. 17.30, czyli prawie dziesięć godzin od chwili zatrzymania. Tam
mężczyzna wydający auto zasugerował, by sprawdziła czy nic nie
zginęło. Okazało się, że w aucie nie było drogiej kamery cyfrowej. -
Po przyjeździe do Szwecji złożyliśmy na lubelską policję oficjalną
skargę. Mimo to do dziś nie otrzymaliśmy żadnej odpowiedzi, choć
zostawiliśmy dokładny adres do korespondencji i dwa numery
telefonów. Mało tego. Nikt nie pofatygował się, by przesłać nam
kopię zawiadomienia o kradzieży kamery. W Szwecji to
niedopuszczalne - protestują państwo Klocowie, którzy na Wszystkich
Świętych przyjechali na Lubelszczyznę.

Agnieszka Kwiatkowska z biura komunikacji społecznej komendy
miejskiej policji po rozmowie z funkcjonariuszami, którzy
legitymowali Kloców przedstawia zupełnie inny scenariusz wydarzeń. -
Pan Kloc został zatrzymany przez policję, bo jechał niebezpiecznie.
Zmieniając pas ruchu, zajechał drogę innemu kierowcy. Potem nie
chciał pokazać policjantom dokumentów. Z tego powodu został
przewieziony na komendę. Wcześniej odmówił zamknięcia auta. Dopiero
na komendzie pokazał dokumenty. Co do kradzieży kamery chcę
zaznaczyć, że Jan Kloc w skardze nie wskazał, że to policjanci mu ją
ukradli - relacjonuje i dodaje, że policja przesyłała państwu Klocom
pisma, ale ci ich nie odbierali.

Wewnętrzne policyjne postępowanie nie wykazało winy policjantów.
Okoliczności incydentu, który spotkał państwa Kloców wyjaśnia
prokuratura, która wszczęła w tej sprawie postępowanie. - Śledztwo
zmierza w kierunku przekroczenia uprawnień przez policjantów i
kradzieży kamery - informuje Marek Zych, zastępca szefa Prokuratury
Rejonowej Lublin-Północ. W toku postępowania śledczy będą chcieli
dotrzeć do świadków incydentu na skrzyżowaniu.

W lubelskiej policji od dawna żle się dzieje, co napiętnował
poseł PO Janusz Palikot.



Temat: Wracał właśnie z Kanady, gdzie bawił na polowaniu.
Wracał właśnie z Kanady, gdzie bawił na polowaniu.
Lepkie paluszki pana ordynatora
Kolejny znany lekarz trafił za kratki za łapówki

Wiesław P., były ordynator oddziału ortopedii w chełmskim szpitalu, został
wczoraj aresztowany za branie łapówek. Doktor nie miał żadnych skrupułów – od
niektórych pacjentów domagał się nawet 10 tys. złotych.

59-letni Wiesław P. został zatrzymany w czwartek na lotnisku w Warszawie
przez policjantów z Centralnego Biura Śledczego. Wracał właśnie z Kanady,
gdzie bawił na polowaniu.
O tym, że ordynator bierze, nie było w Chełmie tajemnicą. – Do szpitala
przyjmowani byli w większości pacjenci, którzy wcześniej zapłacili panu
ordynatorowi stosowną kwotę. Hospitalizacja kosztowała od 500 do 2500 zł –
mówi Renata Laszczka-Rusek z biura prasowego lubelskiej policji.
Kilku pacjentów zdecydowało się przerwać zmowę milczenia. Dzięki nim
prokuratura zdobyła dowody, które pozwoliły na postawienie ortopedzie
zarzutów.
– Podejrzewamy go o przyjęcie łapówek od czterech pacjentów. Chodzi o co
najmniej 5,2 tys. zł. Następny zarzut – żądanie od innego chorego 10 tys. zł
za dalsze leczenie – wylicza Andrzej Lepieszko, zastępca prokuratora
okręgowego w Lublinie. Sprawa ma charakter rozwojowy co oznacza, że
ordynatorowi mogą zostać postawione kolejne zarzuty.
Podczas przesłuchania lekarz powiedział, że jest niewinny. I odmówił
składania wyjaśnień. Śledztwo przeciwko niemu wszczęła prokuratura w
Lublinie. – Nie jest prowadzone w Chełmie, bo chcieliśmy uniknąć zarzutów o
stronniczość – tłumaczy Lepieszko. – Ortopeda jest w Chełmie znaną postacią.
Wiesław P. przez wiele lat był ordynatorem oddziału urazowo-ortopedycznego w
miejscowym szpitalu. Prowadził też prywatną praktykę. Na początku listopada z
powodu konfliktu z dyrektorem szpitala Markiem Słupczyńskim zrezygnował z
pracy. Powiedział wówczas Dziennikowi, że chce odpocząć. A odpoczywał m.in.
podczas polowań, często poza Polską. To zresztą nie jedyne kosztowne hobby
byłego ordynatora. Lubił także dobre samochody i konie – ma prywatną stadninę.
Informacja o zatrzymaniu Wiesława P. za łapówki błyskawicznie obiegła Chełm. –
Ta sprawa kładzie cień na cały szpital – martwi się dyr. Słupczyński. – Nie
ukrywam, że docierały do mnie jakieś pogłoski, ale nie miałem dowodów, by
podjąć przeciwko doktorowi stanowcze kroki. Jednak kilkakrotnie przypominałem
mu o zasadach przyjmowania pacjentów do szpitala.
Komentarza na temat zatrzymania ortopedy odmówił Jacek Solarz, jego
wieloletni przełożony, były dyrektor chełmskiego szpitala.

Andrzej Ciołko, prezes Okręgowej Izby Lekarskiej w Lublinie
- Łapownictwo to bardzo naganne zjawisko, ale nie zlikwidujemy go wsadzając
lekarzy do więzienia. Najpierw trzeba zmienić system tak, żeby lekarze byli
dobrze wynagradzani. A potem karać ich za łapownictwo z całą surowością. Nie
słyszy się przecież o braniu łapówek przez lekarzy rodzinnych, który są
dobrze opłacani. •

Profesor też brał
Dwa i pół roku więzienia – na taką karę skazał niedawno Sąd Rejonowy w
Lublinie profesora Franciszka Furmanika, byłego kierownika kliniki Chirurgii
Klatki Piersiowej PSK – 4 w Lublinie. Lekarz brał łapówki za operację. Zabieg
kosztował u niego od tysiąca do półtora tysiąca złotych. Przesiedział ponad
pół roku. Będzie odwoływał się od wyroku. W czwartek Sąd Okręgowy w Lublinie
uchylił mu areszt.




Temat: Uczciwy POLITYK z SLD
u Czesia

Imieniny u Czesia

Protest plantatorów pod zakładem Agramu przy Mełgiewskiej w Lublinie. W
proteście uczestniczył poseł Samoobrony Józef Żywiec
Wojtek Jargiło
POSŁUCHAJ

"Imieniny u Czesia" komentuje Izabella Sierakowska. Nagranie TOK FM (00:26
0,61MB)

Jacek Brzuszkiewicz 30-07-2003, ostatnia aktualizacja 30-07-2003 00:43

Puławscy notable z prokuratury, policji i sądu nie pamiętają, że przed 10
dniami byli na ognistych imieninach polityka z SLD. Może dlatego, że to tam
właśnie poseł Samoobrony Józef Żywiec pił i załatwiał posady, a potem się
wściekł i zginął w wypadku?

Czesław Bicki, biznesmen i polityk SLD, zupełnie nie przypomina Robin Hooda,
ale swoje imieniny wyprawiał na leśnej polanie. Opinia publiczna nie
zaciekawiłaby się tym hucznym ogniskiem w Górze Puławskiej 18 lipca, gdyby nie
tragiczny wypadek. Zginął lubelski poseł Samoobrony Józef Żywiec.

Imieniny były pracowite. Przy kiełbaskach i alkoholu rozmawiano o polityce i
posadach. Województwem lubelskim rządzi SLD, ale Bicki zaprosił aż pięciu
kolegów z Samoobrony. Obie partie są blisko. Niedawno Lepper wyrzucił nawet z
Samoobrony paru radnych za zbyt bliską zażyłość z Sojuszem.

Rozmowom polityków przysłuchiwali się puławscy notable, ale dziś nie chcą o tym
pamiętać. Zastępca szefa Prokuratury Rejonowej w Puławach Małgorzata Szyszka i
komendant powiatowy policji w Puławach Stefan Szaruga powiedzieli mi wręcz, że
ich wcale nie było. A powinni na Bickiego zwrócić uwagę, bo to właśnie pod
okiem pani prokurator prokuratura zleciła panu komendantowi umorzenie śledztwa
przeciw Bickiemu. Nie tak dawno, bo w styczniu, a rzecz była kontrowersyjna.

Na ognisku bawił też były prezes puławskiego sądu, dziś przewodniczący wydziału
rodzinnego Zenon Szymanek. Ten przynajmniej w rozmowie z "Gazetą" użył
politycznej formuły, że "nie potwierdza ani nie zaprzecza", że brał udział w
ognisku.

Imieniny rozwijały się w najlepsze, gdy około godz. 21 do Żywca podszedł
kolejny interesant. - Przedstawił mu syna i poprosił, żeby pomóc, bo przecież
chłopak musi się wybić. Takich próśb było więcej. Do Józefa podchodzili różni -
opowiada nam Zbigniew Mirosław, kierowca Żywca i też działacz Samoobrony. - On
tam raczej pracował, niż ucztował.

Tego było za wiele. Wzburzony poseł Samoobrony zgarnął kolegów do auta i
odjechali. Prawdopodobnie za sterami siadł pan Zbigniew. Doszło jednak do
ostrej wymiany zdań. Nie trwała długo. Żywiec kazał zatrzymać, wygonił kolegów
na zewnątrz i sam przesiadł się za kierownicę. Nikt nie protestował, zresztą
trudno byłoby zabrać mu kluczyki - poseł ważył dobre 140 kg.

Passata roztrzaskanego o drzewo znaleziono kilkaset metrów dalej. Sekcja zwłok
wykazała, że Żywiec miał we krwi 2,6 promila alkoholu.

Prokuratura ustaliła, że zginął ok. godz. 22. Nikt nie wie, co robił przez
ostatnią godzinę. Może go zamroczyło, może zatrzymał się, by przeczekać burzę,
może wrócił na ognisko? Prokuratura ma przesłuchać wszystkich uczestników
imienin. "




Temat: Policjant na służbie gubi broń w kiblu
Policjant na służbie gubi broń w kiblu
www.kurier.lublin.pl/modules.php?op=modload&name=News&file=article&sid=30309
Niefrasobliwy policjant z Łazisk koło Opola Lubelskiego zagubił służbową broń
podczas wizyty w wychodku. Pozostawioną na parapecie broń ktoś zabrał. Czy
pistolet tak bardzo przeszkadza przy załatwianiu się w kibelku?

Kurier z 20.09.2006
WIADOMOŚCI: Skandal z bronią w opolskiej policji

REGION ZNIKNĄŁ PISTOLET POZOSTAWIONY PRZEZ POLICJANTA W UBIKACJI

W poniedziałek późnym wieczorem kilkunastu policjantów z psami przeczesywało
gospodarstwo rodziców Łukasza Nowaka z Piotrawina. Szukali ostrej broni.
Wczoraj przez ponad cztery godziny mężczyzna był drobiazgowo przesłuchiwany
przez prokuratora w Opolu. Wszystko dlatego, że był jedynym cywilem, który w
poniedziałek korzystał z ubikacji w komisariacie w Łaziskach. Policjant,
któremu zginął pistolet, twierdzi, że właśnie tam go zostawił.

Łukasz Nowak w poniedziałek został wezwany do komisariatu w Łaziskach w
sprawie bijatyki, w której brał udział. Po złożeniu wyjaśnień pobrano mu
odciski palców.
— Miałem ręce brudne od tuszu. Policjant otworzył mi drzwi i wpuścił do
ubikacji, żebym je umył — opowiada mężczyzna. — Potem podpisałem złożone
zeznania i mnie wypuścili. Pojechałem do Opola na zakupy i wróciłem do
Piotrawina. W domu coś zjadłem i włączyłem muzykę w komputerze. To miał być
miły dzień.
Ale nie był. Po godzinie 13 pod dom podjechał radiowóz.
— Policjanci powiedzieli, żebym oddał to, co zabrałem z komisariatu. Gdy
zapytałem co, usłyszałem, że dowiem się później — opowiada w emocjach. — Ale
nic mi nie powiedzieli. Trochę mnie potrzymali w Łaziskach, a z rozmów
zorientowałem się, że czekają na czyjąś decyzję. Byli bardzo zdenerwowani. W
końcu powiedzieli, że mogę wracać do domu.
O tym, po co zawieziono go do komisariatu pan Łukasz dowiedział się dopiero
kilka godzin później. Wtedy, gdy pod jego dom podjechało sześć radiowozów.
— Wysiedli z nich policjanci z długą bronią i psami — opowiada.
— Przeszukali całe gospodarstwo. Zabrali ubranie, jakie miałem na sobie,
łącznie z bielizną. Siedzieli kilka godzin. Jeden z funkcjonariuszy przyznał
wreszcie, że szukają pistoletu. Mówił, że jego kolega zostawił go na parapecie
w ubikacji, bo mu przeszkadzał gdy chciał z niej skorzystać. Potem o niej
zapomniał. Ale ja jej nie wziąłem. Mówiłem o tym, ale oni tylko kiwali głowami.
Po godz. 22 policjanci wyjechali z Piotrawina. Zapowiedzieli jednak, że mogą
jeszcze wrócić. I wrócili.
– Po raz kolejny przyjechali tuż przed godz. 24 — opowiada mężczyzna. —
Zabrali mnie na jakieś analizy, żeby sprawdzić, czy nie mam prochu na rękach.
Ale to nie był koniec tego koszmaru.
Wczoraj rano na godz. 11 Łukasz Nowak został wezwany na przesłuchanie do
prokuratury.
— Pojechałem do Opola trochę wcześniej. W parku podszedł do mnie znajomy
policjant w cywilu i obiecał, że ktoś zapłaci ile będę chciał, żeby tylko ta
broń się znalazła. Powiedziałem o tym prokuratorowi w czasie przesłuchania.
Kiedy skończą się te szykany? Czuję się upokorzony i poniżony. Nie zrobiłem
nic, by tak mnie traktować. Cała wieś aż huczy. Ludzie milkną na mój widok.
Policja skrzywdziła mnie i moją rodzinę. Będę żądał przeprosin i
zadośćuczynienia za ten horror, jaki mi zgotowano.
A co na to opolska policja? Nieoficjalnie przyznaje, że sprawa jest bardzo
poważna.
— Ale nic więcej nie mogę powiedzieć — zapowiada Marek Kanon, rzecznik prasowy
KPP w Opolu.
Prokuratura prowadzi w tej sprawie własne śledztwo.
Prokuratura Rejonowa w Opolu, do której odesłała nas policja, komentuje
policyjny skandal bardzo lakonicznie.
— Prowadzimy postępowanie w kierunku nieumyślnej utraty broni palnej i
amunicji przez ustalonego funkcjonariusza Komendy Powiatowej Policji w Opolu
Lubelskim ujawnionej 18 września – przyznaje Marzena Maciąg, prokurator
rejonowy w Opolu lubelskim. — Prowadzimy intensywne działania, które
nieprzerwanie trwają do dzisiaj. Wyjaśniamy okoliczności, w jakich doszło do
zdarzenia.




Temat: Sędziowie o lepkich rękach
Sędziowie o lepkich rękach
Sędziowie o lepkich rękach 11:27 24-07-2002

Łapówki za uniewinnienie lub uchylenie aresztu, usuwanie dokumentów z ksiąg
wieczystych, preparowanie testamentów - to niektóre podejrzenia prokuratury
wobec sędziów.

Sprawy z okresu obejmującego ostatnie półtora roku dotyczą niemal 30 sędziów.
Oto niektóre postępowania wymienione w raporcie Ministerstwa Sprawiedliwości,
przygotowanym dla sejmowej Komisji Sprawiedliwości, na temat postępowań
karnych dotyczących sędziów w ubiegłym i bieżącym roku:
- We Wrocławiu tamtejsza prokuratura zebrała materiał dowodowy wskazujący, że
sędzia Sądu Rejonowego w Głogowie Małgorzata R. wzięła dwa tysiące marek
łapówki w zamian za uniewinnienie oskarżonego o kradzież z włamaniem.
Prokuratura wystąpiła do Sądu Dyscyplinarnego o zgodę na pociągnięcie sędzi
do odpowiedzialności karnej. Zgody nie uzyskano. "W tej sytuacji brak jest
możliwości kontynuowania postępowania" - stwierdza raport.
- Wydział przestępczości zorganizowanej poznańskiej prokuratury podejrzewa
dwie sędziny Sądu Rejonowego w Poznaniu - Marię W. i Lucynę S. -
o "wyszukiwanie nieruchomości przejętych z braku spadkobierców na rzecz
Skarbu Państwa, sporządzanie fałszywych testamentów, inicjowanie postępowań
spadkowych, uzyskiwanie korzystnych orzeczeń i przejmowanie nieruchomości".
Sąd Dyscyplinarny I instancji zgodził się na ściganie kobiet. Te jednak
zaskarżyły tę decyzję do sądu II instancji - ten nie podjął jeszcze decyzji w
tej sprawie.
- Sędzia Sądu Okręgowego w Świdnicy Józef Z. jest podejrzewany przez
prokuraturę we Wrocławiu o "przyjęcie korzyści majątkowej w gotówce oraz w
sprzęcie gospodarstwa domowego łącznej wartości 7,3 tys. zł.". Za tę łapówkę
sędzia miał odmówić zgody na aresztowanie podejrzanego w jednej sprawie i
uchylić areszt w drugiej. Sąd Dyscyplinarny nie zgodził się na ściganie Z. -
postępowanie prokuratorskie nie może być kontynuowane.
- W Lublinie prokuratura zebrała dowody, że sędzia Sądu Okręgowego Marek T.
wziął w 1994 r. łapówkę i podrobił podpis. W raporcie nie napisano, za co
miała być wręczona łapówka. Sąd Dyscyplinarny nie zgodził się na pociągnięcie
T. do odpowiedzialności karnej.
- Inny lubelski sędzia - Czesław M. z Sądu Rejonowego - jest podejrzewany
o "sfałszowanie wyroku i zniszczenie dokumentu". Raport Ministerstwa nie
ujawnia szczegółów. Do dziś nie zapadła decyzja Sądu Dyscyplinarnego II
instancji - sąd I instancji nie zgodził się na ściganie M.
- Sędzia Sądu Apelacyjnego w Łodzi Krzysztof K. jest podejrzewany o
nielegalne sprowadzenie z Niemiec samochodu. Sąd Dyscyplinarny I instancji
odmówił zgody na ściganie K. - prokuratura złożyła zażalenie na tę decyzję.
Ostatecznej decyzji jeszcze nie ma.
- Sędzia Sądu Okręgowego w Poznaniu Karol T. jest podejrzewany o usuwanie
dokumentów z ksiąg wieczystych. Sąd Dyscyplinarny od października ubiegłego
roku nie wydał decyzji, czy zgadza się na ściganie T.
"Analizując całokształt okoliczności toczących się postępowań karnych wobec
sędziów (...) można stwierdzić, że główną przyczyną przedłużania się
postępowań przygotowawczych w tych sprawach jest przebieg postępowań w sądach
dyscyplinarnych. Postępowania te trwają stanowczo za długo" - stwierdza w
końcowej części raportu szef Prokuratury Krajowej Karol Napierski.
Podkreślił, że oczekiwanie na końcową, prawomocną decyzję sądów
dyscyplinarnych zmusza często prokuratury do zawieszania postępowań
dotyczących sędziów.
Najwięcej postępowań karnych w sprawie sędziów dotyczy podejrzeń o
popełnienie "przestępstw przeciwko bezpieczeństwu w komunikacji", czyli
wypadków drogowych. Takich spraw w ciągu ostatnich 18 miesięcy było
kilkanaście - w części dotyczyły sędziów, którzy prowadzili samochody pod
wpływem alkoholu.
nat, pap




Temat: W Polsce cenzura nie będzie mieć miejsca.
W Polsce cenzura nie będzie mieć miejsca.
Oraz zawodząco-płaczący Tygodnik Powszechny i jego komentarz.

Prokuratura i Sąd III RP uznały, że rozpowszechnianie antysemickich
wydawnictw nie powinno być przedmiotem ich zainteresowania. Dalej, już w
majestacie prawa, rozprowadzać można książki, w których podaje się sposoby na
odróżnienie Żyda od nie-Żyda, stawia tezę o postępującej judaizacji Kościoła,
a sprawę Jedwabnego uznaje za początek “totalnej eksterminacji Narodu
Polskiego przez międzynarodowy kapitał żydowski”.

Krzysztof Burnetko /2003-11-23
W maju 2001 r. jeden z uczestników zorganizowanego przez miesięcznik “Więź”
spotkania o stosunkach chrześcijańsko-żydowskich zwrócił uwagę, że w
Warszawie działa w najlepsze sklep oferujący ksenofobiczne druki. Chodziło o
mieszczącą się w podziemiach kościoła Wszystkich Świętych na Placu
Grzybowskim Księgarnię Patriotyczną “Antyk”. Ówczesna maturzystka Zuzanna
Radzik sprawdziła: faktycznie, tak się dzieje.

Postanowiła interweniować: najpierw u proboszcza, potem w stołecznej Kurii.
Zapewniono ją, że jej list w sprawie “Antyku” trafił do samego Prymasa. Nic
się jednak nie zmieniło, nieskuteczny okazał się też list do Prymasa z prawie
200 podpisami zebranymi wiosną 2002 w duszpasterstwach akademickich i w
warszawskim Klubie Inteligencji Katolickiej. W październiku
2002 “Rzeczpospolita” opublikowała tekst Aleksandry Cisłak “Antysemityzm w
podziemiach Kościoła”, a w marcu b.r. sama Radzik opisała całą historię
w “TP” (nr 13/03). Ale i to nie wywołało reakcji władz kościelnych.

Prokuratura wkracza do akcji

Sprawą zajęły się jednak organy ścigania. 9 września 2002 r. Prokuratura
Apelacyjna w Warszawie przesłała do Prokuratury Okręgowej kopię artykułu
z “Rzeczpospolitej” z poleceniem przeprowadzenia postępowania
sprawdzającego “w kierunku przestępstw” z art. 256 i 257 kodeksu karnego,
czyli “publicznego nawoływania do nienawiści na tle różnic narodowościowych i
wyznaniowych” oraz “publicznego znieważenia grupy ludności pochodzenia
żydowskiego z powodu jej przynależności narodowej i wyznaniowej”. 18
października 2002 r. jako świadka przesłuchano Piotra Kadlcika, prezesa
warszawskiej Gminy Żydowskiej. Złożył on zawiadomienie o przestępstwie,
podając, że w podziemiach kościoła przy Placu Grzybowskim sprzedawane są
publikacje znieważające naród żydowski.

12 listopada 2002 r. Prokuratura Okręgowa wszczęła dochodzenie. Przestępstwo
miało być popełnione “poprzez rozpowszechnianie w okresie od 2000 r. do
listopada 2002 r. w Warszawie publikacji o charakterze antyżydowskim w
postaci książek: »Jedwabne geszefty« Henryka Pająka, Oficyna Retro, Lublin
2001, »Polska zdradzona« Jana Marszałka, Polska Oficyna Wydawnicza, Warszawa
2001, »Antypolonizm Żydów polskich« Stanisława Wysockiego, Milla Wydawnictwo,
Warszawa 2002, »Dlaczego występuję przeciwko Żydom« ks. prof. Józefa
Kruszyńskiego (przedruk z 1936 r.), Milla Wydawnictwo, Warszawa 2001, »Poznaj
Żyda« anonimowego autora, Wydawnictwo Ojczyzna Bogusław Rybicki, Warszawa
1998, »100 kłamstw J.T. Grossa o żydowskich sąsiadach i Jedwabnem« Jerzego
Roberta Nowaka, Wydawnictwo Von Borowiecky, Warszawa 2001”. 12 maja 2003 r.
sprawa stała się przedmiotem śledztwa.

Prokurator nr I: umarzam

Postanowieniem z 30 czerwca 2003 r. (sygn. V Ds 248/02) prokurator mgr Robert
Skawiński śledztwo umorzył.

Co do książki “100 kłamstw J.T. Grossa o żydowskich sąsiadach i Jedwabnem”
stwierdził, że była już ona przedmiotem prawomocnie zakończonego postępowania
karnego. Faktycznie: Prokuratura Rejonowa w Tychach umorzyła postępowanie w
sprawie książki Nowaka “z powodu braku ustawowych znamion czynu
zabronionego”. Sam Skawiński stwierdził z kolei “brak ustawowych znamion
czynu zabronionego” w przypadku “Jedwabnych geszeftów”, “Polski
zdradzonej”, “Antypolonizmu Żydów polskich”, “Dlaczego występuję przeciwko
Żydom” oraz “Poznaj Żyda”.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alternate.pev.pl



  • Strona 2 z 3 • Znaleziono 103 wyników • 1, 2, 3