Wyświetlono wiadomości wyszukane dla słów: Prokuratura Okręgowa we Wrocławiu
Temat: Auchan...
Podejrzany nadzorca
Sobota, 29 listopada 2003r. Gazeta Wrocławska
wroclaw.naszemiasto.pl/wydarzenia/319873.html
LEGNICA Korupcja? Ustawiony przetarg? Na razie, brak dowodów. Są jednak wielkie
straty w miejskiej kasie i prokuratorski zarzut dla nadzorującego sprzedaż,
byłego członka lewicowego zarządu miasta, Zbigniewa Celocha. Śledztwo trwa.
Kolejnych zarzutów nie można wykluczyć.
Jak to możliwe, że potężną parcelę położoną w strefie legnickiego lotniska,
wycenioną przez biegłych na ponad 17 milionów złotych, sprzedano pod
hipermarket za... 6 mln 370 tys. zł? Pytanie to doprowadziło prokuratorów z
wydziału śledczego legnickiej prokuratury okręgowej do wniosku, że miastu
wyrządzono wielką szkodę majątkową. W efekcie, także do postawienia zarzutu
osobie, która odpowiadała za sprzedaż tego terenu. Takie przestępstwo zagrożone
jest karą więzienia od roku do 10 lat.
Zbędny konkurent?
- Możliwość korupcji bierzemy pod uwagę. To jeden z wątków postępowania, ale
dziś nie mamy podstaw, by formułować taki zarzut - tłumaczy rzecznik legnickiej
prokuratury Leonard Michalak. Strata miejskiej kasy wydaje się jednak
oczywista, a okoliczności przetargu wielce podejrzane. Trudno zrozumieć, jak
mogło dojść do sytuacji, w której sprzedający nieruchomość w czerwcu 2002 roku,
posługiwali się wyceną gruntu z roku 2001, a zatem sprzed wydania przez radę
miasta zgody na budowę hipermarketu.
- Przecież wydanie zgody na hipermarket natychmiast znacząco podnosi wartość
parceli, na której będzie budowany - zauważa prowadzący śledztwo. Można zatem
odnieść wrażenie, że zarówno cena, jak i nabywca byli z góry ustaleni. Tym
bardziej, że miasto niewiele zrobiło, by do przetargu stanęli konkurenci.
Ogłoszenia publikowano niemal pro forma, w prasie... lokalnej i regionalnej!
Konieczny pośpiech
Zarzut, który prokurator postawił byłemu członkowi zarządu miasta Zbigniewowi
Celochowi (dzięki zabiegom kolegów z SLD, dziś na funkcji zastępcy dyrektora
legnickiego ZGM) związany jest z faktem, że właśnie on odpowiadał w mieście za
obrót nieruchomościami.
- Podejrzany znał docelowe przeznaczenie działki, a mimo to nie podjął działań
zmierzających do aktualizacji jej wyceny - mówi prokurator.
- Śledztwo trwa. Badane są działania innych członków zarządu miasta i tego
gremium jako całości - tłumaczy Leonard Michalak. Sprzedający wyraźnie się
spieszyli. W legnickim ratuszu szykowała się bowiem zmiana prezydenta. Było
jasne, że odchodzącego Ryszarda Kurka ma zastąpić Tadeusz Krzakowski.
Ręka nie drżała?
Czy jednak drugiemu z podpisujących, tak korzystny dla nabywcy (spółka Schiever
Polska, pośrednik na rzecz Auchan) akt notarialny, ówczesnemu wiceprezydentowi
Janowi Jerzemu Cebuli (dziś, wraz z byłym prezydentem miasta, w legnickim
Zakładzie Energetycznym), nie zadrżała ręka?
- Podpisanie aktu notarialnego to sprawa czysto formalna. Akurat ja byłem wtedy
do dyspozycji - mówi Jan Jerzy Cebula.
- Nie prowadziłem tej sprawy. Jeżeli procedury były źle przeprowadzone, to
prawo kogoś... dopadnie - dodał były wiceprezydent. Zastrzegł, że jemu cena na
grunt wydała się bardzo atrakcyjna.
- Wycena zrobiona przez rzeczoznawcę (z listy wojewody) była nadal ważna. Poza
tym grunt był tyle wart, ile ktoś chciał dać - mówi Cebula.
Nie rozumiem zarzutu!
* Zbigniew Celoch * były członek zarządu miasta Nie przyznaję się do winy.
Zarzuty są bzdurne i z sufitu. Wycena (operat szacunkowy) rzeczoznawcy, to dla
mnie rzecz święta. Nie mógłbym jej podważać. To raczej rzeczoznawcy należałby
postawić zarzuty, nie mnie. Żeby zmienić operat należałoby procedurę
rozpoczynać na nowo. Dlaczego mieliśmy czekać ze sprzedażą? Wszystko odbyło się
zgodnie z prawem. Ogłoszenia? Nie pamiętam, gdzie były publikowane.
Rzeczoznawca prokuratury wycenił parcelę o wiele drożej, ale przecież ten plac
dziś wygląda inaczej. Wtedy było to czyste pole. Poza tym, decyzję w tej
sprawie podejmował wspólnie cały zarząd.
Temat: Auchan...
Auchan kupiło Lagnicę?
Podejrzany nadzorca
Sobota, 29 listopada 2003r. Gazeta Wrocławska
wroclaw.naszemiasto.pl/wydarzenia/319873.html
LEGNICA Korupcja? Ustawiony przetarg? Na razie, brak dowodów. Są jednak wielkie
straty w miejskiej kasie i prokuratorski zarzut dla nadzorującego sprzedaż,
byłego członka lewicowego zarządu miasta, Zbigniewa Celocha. Śledztwo trwa.
Kolejnych zarzutów nie można wykluczyć.
Jak to możliwe, że potężną parcelę położoną w strefie legnickiego lotniska,
wycenioną przez biegłych na ponad 17 milionów złotych, sprzedano pod
hipermarket za... 6 mln 370 tys. zł? Pytanie to doprowadziło prokuratorów z
wydziału śledczego legnickiej prokuratury okręgowej do wniosku, że miastu
wyrządzono wielką szkodę majątkową. W efekcie, także do postawienia zarzutu
osobie, która odpowiadała za sprzedaż tego terenu. Takie przestępstwo zagrożone
jest karą więzienia od roku do 10 lat.
Zbędny konkurent?
- Możliwość korupcji bierzemy pod uwagę. To jeden z wątków postępowania, ale
dziś nie mamy podstaw, by formułować taki zarzut - tłumaczy rzecznik legnickiej
prokuratury Leonard Michalak. Strata miejskiej kasy wydaje się jednak
oczywista, a okoliczności przetargu wielce podejrzane. Trudno zrozumieć, jak
mogło dojść do sytuacji, w której sprzedający nieruchomość w czerwcu 2002 roku,
posługiwali się wyceną gruntu z roku 2001, a zatem sprzed wydania przez radę
miasta zgody na budowę hipermarketu.
- Przecież wydanie zgody na hipermarket natychmiast znacząco podnosi wartość
parceli, na której będzie budowany - zauważa prowadzący śledztwo. Można zatem
odnieść wrażenie, że zarówno cena, jak i nabywca byli z góry ustaleni. Tym
bardziej, że miasto niewiele zrobiło, by do przetargu stanęli konkurenci.
Ogłoszenia publikowano niemal pro forma, w prasie... lokalnej i regionalnej!
Konieczny pośpiech
Zarzut, który prokurator postawił byłemu członkowi zarządu miasta Zbigniewowi
Celochowi (dzięki zabiegom kolegów z SLD, dziś na funkcji zastępcy dyrektora
legnickiego ZGM) związany jest z faktem, że właśnie on odpowiadał w mieście za
obrót nieruchomościami.
- Podejrzany znał docelowe przeznaczenie działki, a mimo to nie podjął działań
zmierzających do aktualizacji jej wyceny - mówi prokurator.
- Śledztwo trwa. Badane są działania innych członków zarządu miasta i tego
gremium jako całości - tłumaczy Leonard Michalak. Sprzedający wyraźnie się
spieszyli. W legnickim ratuszu szykowała się bowiem zmiana prezydenta. Było
jasne, że odchodzącego Ryszarda Kurka ma zastąpić Tadeusz Krzakowski.
Ręka nie drżała?
Czy jednak drugiemu z podpisujących, tak korzystny dla nabywcy (spółka Schiever
Polska, pośrednik na rzecz Auchan) akt notarialny, ówczesnemu wiceprezydentowi
Janowi Jerzemu Cebuli (dziś, wraz z byłym prezydentem miasta, w legnickim
Zakładzie Energetycznym), nie zadrżała ręka?
- Podpisanie aktu notarialnego to sprawa czysto formalna. Akurat ja byłem wtedy
do dyspozycji - mówi Jan Jerzy Cebula.
- Nie prowadziłem tej sprawy. Jeżeli procedury były źle przeprowadzone, to
prawo kogoś... dopadnie - dodał były wiceprezydent. Zastrzegł, że jemu cena na
grunt wydała się bardzo atrakcyjna.
- Wycena zrobiona przez rzeczoznawcę (z listy wojewody) była nadal ważna. Poza
tym grunt był tyle wart, ile ktoś chciał dać - mówi Cebula.
Nie rozumiem zarzutu!
* Zbigniew Celoch * były członek zarządu miasta Nie przyznaję się do winy.
Zarzuty są bzdurne i z sufitu. Wycena (operat szacunkowy) rzeczoznawcy, to dla
mnie rzecz święta. Nie mógłbym jej podważać. To raczej rzeczoznawcy należałby
postawić zarzuty, nie mnie. Żeby zmienić operat należałoby procedurę
rozpoczynać na nowo. Dlaczego mieliśmy czekać ze sprzedażą? Wszystko odbyło się
zgodnie z prawem. Ogłoszenia? Nie pamiętam, gdzie były publikowane.
Rzeczoznawca prokuratury wycenił parcelę o wiele drożej, ale przecież ten plac
dziś wygląda inaczej. Wtedy było to czyste pole. Poza tym, decyzję w tej
sprawie podejmował wspólnie cały zarząd.
Temat: Bar - haracze w Barze!!???!!!
Bar - haracze w Barze!!???!!!
Uwaga, swietny artykół: facet, ktory robil w barze szkole przetrwania, ten co
sie wyklocal z Pawlem, jest podejrzany o przesteptwo!!! Oto artykul z onetu/:
Gość "Baru" nie będzie aresztowany
Gerard J. - gość polsatowskiego reality show "Bar", który przygotował dla
uczestników programu szkołę przetrwania - nie będzie aresztowany.
Wrocławski Sąd Okręgowy zmienił decyzję sądu I instancji i zastosował wobec
mężczyzny jedynie dozór policyjny i zakaz opuszczania kraju.
Gerard J. odpowiada przed wrocławskim sądem rejonowym za próbę wyłudzenia
pieniędzy od właścicielki jednego z największych targowisk na Dolnym Śląsku.
Na początku października sąd zdecydował o wysłaniu listu gończego i
aresztowaniu Gerarda J., który od kilku miesięcy nie stawiał się na wezwania.
W tym czasie Gerard J. był gościem "Baru". Na zlecenie producentów programu
przygotował dla uczestników szkołę przetrwania. Ostatecznie wystąpił w
programie kilka razy.
Wrocławski Sąd Okręgowy uznał nakaz aresztowania mężczyzny za przedwczesny.
"Gerard J. nigdy nie był aresztowany przez wrocławski sąd. W sprawie, w
której jest oskarżony, odpowiadał z wolnej stopy. Co prawda odbyło się wiele
rozpraw, w których mężczyzna nie uczestniczył, ale nie było to z jego winy.
Oskarżony był aresztowany przez inny sąd i to on oraz prokuratura nie
wyrażały zgody na doprowadzenie Gerarda J. do wrocławskiego sądu" -
powiedział sędzia rzecznik Sądu Okręgowego we Wrocławiu Aleksander Ostrowski.
Dodał, że faktycznie oskarżony tylko raz nie stawił się w sądzie z własnej
winy.
Ostrowski powiedział, że polecono też Sądowi Rejonowemu we Wrocławiu
uzyskanie informacji, czy stan zdrowia oskarżonego pozwala mu na uczestnictwo
w procesie. Lekarz powołany przez policję po wydanym nakazie aresztowania
mężczyzny stwierdził bowiem, że wymaga on leczenia psychiatrycznego.
Gerard J. i jego trzej koledzy pod koniec stycznia 2002 r. próbowali wyłudzić
pieniądze od Bożeny G., współwłaścicielki jednego z największych targowisk na
Dolnym Śląsku. Podali się za funkcjonariuszy Urzędu Ochrony Państwa.
Mąż kobiety był w tym czasie aresztowany pod zarzutem wręczania łapówek
miejskim urzędnikom. Powiedzieli kobiecie, że jest w niebezpieczeństwie i
zaproponowali ochronę. Na ten cel potrzebowali pieniędzy. Zażądali od Bożeny
G. 40 tys. zł.
Twierdzili też, że mają możliwość przekazania kobiecie informacji na temat
szczegółów prowadzonego przeciwko jej mężowi postępowania. Powoływali się na
znajomość z policjantem prowadzącym śledztwo. Próba wyłudzenia wyszła jednak
na jaw i mężczyzn zatrzymano.
To nie pierwsza tego typu sprawa, w którą zaangażowany jest Gerard J. Przed
sądem w Zgorzelcu odpowiada on za podszywanie się pod
Temat: SWOI NIE "OBCY " , A DOJA PANSTWO JAK MOGA
SWOI NIE "OBCY " , A DOJA PANSTWO JAK MOGA
Zarobił na BIG Banku
Dochodzenie Komisji Papierów Wartościowych i Giełd w sprawie nieprawidłowości
w XI NFI objęło także wiceprezesa BIG Banku Gdańskiego Zbigniewa
Sobolewskiego - dowiedziała się "Rz".
Szczegóły dochodzenia Komisji ujawniliśmy w środę w tekście "Krokodyle na
giełdzie".
Opisaliśmy transakcje giełdowe prowadzone przez warszawskiego prawnika
Andrzeja Kratiuka. Na tych operacjach tracił XI Narodowy Fundusz
Inwestycyjny. Zyski wpływały na rachunek, którego pełnomocnikiem był szef
Funduszu Ireneusz Nawrocki.
Te transakcje wzbudziły podejrzenia Komisji Papierów Wartościowych i Giełd. W
trakcie dochodzenia w sprawie manipulowania kursem akcji i wykorzystywania
informacji poufnych Komisja ustaliła, że pełnomocnikiem należącego do
Andrzeja Kratiuka rachunku w domu maklerskim BIG BG jest również Zbigniew
Sobolewski, wiceprezes BIG Banku Gdańskiego.
Kratiuk jest od lat związany z BIG Bankiem Gdańskim, od 1995 do marca 1998 r.
zasiadał w jego radzie nadzorczej, wspierał też bank w konflikcie z Deutsche
Bankiem.
W sierpniu 2000 roku Kratiuk kupił pakiet akcji BIG Bankiem od niewielkiej
spółki. Jest ona własnością BIG Banku Gdańskiego, zajmuje się obrotem
akcjami. W 1999 roku przez kilka miesięcy jej współwłaścicielem była również
kancelaria prawna KNS (jej założycielami i współwłaścicielami byli Ireneusz
Nawrocki oraz Andrzej Kratiuk).
Cena akcji była korzystna: na giełdzie kosztowały ponad siedem złotych,
Kratiuk kupił je za niewiele ponad sześć, czyli o 18 procent taniej od ceny
rynkowej.
Pięć dni później sprzedał je po dziewięć złotych za sztukę spółce Polskie
Towarzystwo Finansowe z Wrocławia.
Zajmuje się ona pośrednictwem w załatwianiu kredytów na zakup samochodów. Od
pięciu lat jej głównym partnerem jest BIG Bank Gdański. Na tej operacji
straciły spółki związane z BIG Bankiem, które sprzedawały akcje. Natomiast
Kratiuk zarobił ponad 440 tysięcy zł.
Uzyskana przez Kratiuka cena dziewięciu złotych za akcję była bardzo wysoka.
Odtąd kurs akcji BIG ciągle spadał. Dziś kształtuje się na poziomie trzech
złotych.
Prezes Sobolewski nie znalazł w czwartek czasu, żeby porozmawiać z "Rz".
Również Elżbieta Wachowicz, rzeczniczka Polskiego Towarzystwa Finansowego,
nie odpowiedziała na nasze pytanie o celowość transakcji z Kratiukiem.
W środę opisaliśmy transakcje przeprowadzone przez Kratiuka. Polegały one na
tym, że kupował akcje po bardzo korzystnym kursie, a potem odsprzedawał
Funduszowi (lub którejś z jego spółek) po bardzo wysokim. Operacje były
niekorzystne dla Funduszu, a jedynym, który na nich zyskiwał, był Kratiuk.
Zyski wpływały na rachunek w domu maklerskim BIG Banku Gdańskiego, którego
pełnomocnikiem był prezes XI NFI Ireneusz Nawrocki.
W czwartek KPWiG przesłała do warszawskiej Prokuratury Okręgowej doniesienie
o przestępstwie. Komisja podejrzewa m.in. manipulowanie kursami akcji,
wykorzystywanie informacji poufnych oraz działanie na szkodę spółki. Jak
powiedział "Rz" rzecznik warszawskiej prokuratury Maciej Kujawski,
prokuratura analizuje materiały nadesłane przez KomisjE i wkrótce zapadnie
decyzja o wszczęciu lub odmowie wszczęcia śledztwa.
Kratiuk i Nawrocki należą do najbliższych współpracowników ministra skarbu
Wiesława Kaczmarka. W 1993 r. Kratiuk został szefem zespołu jego doradców
(Kaczmarek był wtedy ministrem przekształceń własnościowych), a Nawrocki
szefem rady nadzorczej KGHM Polska Miedź. Po ostatnich wyborach Nawrocki
został szefem rady nadzorczej innego państwowego giganta, Polskich Sieci
Elektroenergetycznych. Na początku 2002 roku objął też stanowisko szefa PZU
Życie. Zrezygnował z niego 18 lipca. Powodem rezygnacji były prawdopodobnie
wyniki dochodzenia KPWiG.
Bertold Kittel
Temat: Fruwające talerze
Fruwające talerze
Środa, 8 lutego 2006r.
Machina ruszyła — cieszą się mieszkańcy starych kamienic położonych m.in. przy
ulicach Zwycięstwa, Dworcowej, Mikołowskiej, Wyszyńskiego i Wrocławskiej,
którzy zebrali ponad 160 podpisów pod petycją zakazującą przejazdu ciężarówek
przez ścisłe centrum miasta. Do ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobro
złożyli doniesienie o popełnieniu przestępstwa przez władze Gliwic
„polegającego na świadomym i uporczywym wprowadzaniu zagrożenia dla życia i
zdrowia mieszkańców”.
Prokuratura Okręgowa w Gliwicach skierowała korespondencję mieszkańców do
powiatowego inspektoratu nadzoru budowlanego, ponieważ wskazują on i na
niebezpieczeństwo zawalenia się nieremontowanych od lat budynków.
– Obiema rękami podpisałam się pod petycją o zakazanie tirom przejazdu przez
centrum miasta! Od dwudziestu lat prowadzę przy placu Piłsudskiego sklep,
ciężkie auta mam na wyciągnięcie ręki, bo dzieli mnie od nich jedynie chodnik.
Gdy dzisiaj przyszłam do pracy, na podłodze leżał stojak z maszynkami do
golenia, z półki spadła metalowa taca. Same spadły? – denerwuje się pani
Lucyna Bobrowska.
Mieszkańcy od lat żyli nadzieją, że autostrada wyprowadzi ruch dużych aut poza
centrum. Tak się jednak nie stało. Petycje do lokalnych władz i zarządcy dróg
spełzają na niczym. Do wszystkich instytucji, z którymi korespondują, jako
dowód dołączają płyty z nagranym filmem. Wynika z niego, że pod oknami śmiga
do 120 ciężarówek na godzinę!
— Gdy rozmawiam z klientem, w natłoku decybeli ginie mi jego głos. Fatalnie
jest, gdy otwieram drzwi sklepu. Smród, hałas, wibracje... Tak się nie da żyć
— Lucyna Bobrowska z placu Piłsudskiego bezradnie rozkłada ręce. Jej słowa
potwierdza Marek Berezowski z ulicy Zwycięstwa. Mówi o skaczącym ekranie
komputera, pękających ścianach, spadających talerzach i wędrującej po półce
porcelanie.
— Kilka dni temu zrobiłem objazd trasami prowadzącymi do Gliwic, by sprawdzić
jak wygląda ta sieć dróg. Jadąc z Katowic lub Mikołowa wjechałem tuż przed
Gliwicami, na ul. Pszczyńskiej, na autostradę A4 i pojechałem w kierunku
Wrocławia. Okazało się, że na 15 km jest porządnie oznakowany zjazd na DK-88.
Tirowcy nie mają powodu, by przejeżdżać przez centrum, oprócz jednego:
oszczędności na paliwie. Sposób jest: zmienić kategorię dróg — uważa Marek
Berezowski.
— Te kamienice sto lat temu budowane były z materiałów i przy użyciu
technologii nie przewidujących tak potężnych drgań, na dodatek na podmokłych
terenach. Wibracje mogą doprowadzić do zawalenia się budowli — podkreśla Jacek
Lewczuk, który w imieniu protestujących koresponduje z różnymi instytucjami
mogącymi pomóc mieszkańcom w rozwiązaniu problemu.
Władze miasta przeprowadziły swoje wyliczenia i wyszło im, że po otwarciu
gliwickiego odcinka autostrady, przez starówkę przemieszcza się nawet o 50
proc. ciężarówek mniej.
— Nikt nie obiecywał, że centrum miasta stanie się enklawą ciszy. Do tego
konieczne jest zrealizowanie całego projektu modernizacji układu
komunikacyjnego miasta, a na to potrzeba kilku lat. Istniejący układ dróg nie
jest więc ostateczny. Zabiegamy o budowę kolejnych dróg: autostrady A1,
obwodnicy czy Drogowej Trasy Średnicowej. Ruch w kierunku północ — południe
uporządkuje jednak dopiero autostrada A-1 — wyjaśnia Marek Jarzębowski,
rzecznik prasowy gliwickiego magistratu.
gliwice.naszemiasto.pl/wydarzenia/566721.html
Temat: Marian JURCZYK- nie nadaje się na prezydenta?
OK
Zapytanie było do...
dyrgosia 14.05.2004 12:23
"No, we Wrocławiu nawet prezydenta oddali do prokuratury za ten rozwój..."
Atak na Wrocław (z którym nie jestem związany)to atak na PO ... więc
odpowiadam.
Wrocław ma szczęście.
Należy do najlepiej i najrozsądniej zarządzanych miast w Polsce (obok Poznania,
Trójmiasta)w których rządzą ludzie Platformy. Kalumnie rzucane na Zdrojewskiego
to przejaw głupoty i ignorancji. Jest dokładnie odwrotnie.
Zachęcam do lektury.
nesp
miasta.gazeta.pl/wroclaw/1,35769,1983828.html
Historia jest długa, bo sięga jedenastu lat wstecz. Zaczęło się w lipcu 1993
roku, kiedy w Polsce wprowadzono podatek VAT. W magistracie zdecydowano, że
miasto nie będzie płaciło podatku od tak zwanych czynności wykonywanych przez
gminę. Argumentowano: miasto nie prowadzi działalności gospodarczej, ale działa
na rachunek mieszkańców. Chodziło m.in. o takie sytuacje: gmina, właściciel
kamienicy, wyprowadza z niej lokatorów i przesiedla do nowo wybudowanego domu,
a pustą kamienicę sprzedaje. Fiskus chciał, żeby do skarbu państwa wpłynął
podatek zarówno od sprzedaży, jak i od budowy nowej kamienicy. Miasto płacić
nie chciało i wystąpiło o zwolnienie z podatku. Dostało je w latach 1993-1995.
Ponownie poprosiło o to samo w 1996 roku. Tym razem bez skutku. Między władzami
miasta a Izbą Skarbową toczył się spór. Sprawa trafiła do Naczelnego Sądu
Administracyjnego. W listopadzie 1999 roku zapadł wyrok: Wrocław musi oddać
podatek za lata 1996-98. Z odsetkami wyliczono około 70 milionów zł. Zaczęło
się rozliczanie ze Skarbem Państwa. Rozliczono się w nieruchomościach.
Kamienice, w których swoje biura miały instytucje Skarbu Państwa, przeszły na
ich własność. Gminna przekazała też grunty.
Rok po spłaceniu długu prokurator sformułował akt oskarżenia. O narażenie na
szkodę gminy oskarżył Bogdana Zdrojewskiego i skarbniczkę miasta Leontynę
Gemzę. Rozprawy toczyły się przed Sądem Rejonowym w Rawiczu. Po dwóch latach
byłego prezydenta skazano na czternaście miesięcy więzienia na dwa lata w
zawieszeniu. Byłą skarbniczkę na rok w zawieszeniu. Oboje złożyli apelację do
Sądu Okręgowego w Poznaniu. Ten, po dwóch posiedzeniach, uniewinnił ich. W
uzasadnieniu sędzia podał, że decyzja o niepłaceniu nie była decyzją
jednoosobową, ale została podjęta przez cały zarząd. Jego zdaniem nie można za
to obwiniać byłego prezydenta ani tym bardziej skarbniczki, która była jedynie
wykonawcą poleceń przełożonych. Sąd przyznał wprawdzie, że niezapłacenie
należnego podatku VAT było błędem, ale postanowienie to zostało poparte
opiniami prawnymi i podjęte zgodnie ze wszystkimi obowiązującymi procedurami.
Wyrok jest prawomocny.
Kalendarium:
1993 - w Polsce pojawia się podatek VAT, Wrocław odmawia jego płacenia
1993-1995 - gmina występuje do Izby Skarbowej o zwolnienie z podatku, otrzymuje
je
1996 - Wrocław jeszcze raz prosi o zwolnienie z płacenia VAT-u. Tym razem bez
skutku. Wrocław jednak dalej nie płaci. Trwa spór z Izbą Skarbową, sprawa
trafia do Naczelnego Sądu Administracyjnego
1999 - NSA orzeka, że gmina jest płatnikiem VAT i płacić musi. Zaległości za
lata 1996-1998 razem z odsetkami wyliczono na ponad 70 milionów złotych.
Wrocław rozlicza się ze Skarbem Państwa. Oddaje kamienice i grunty
2000 - legnicka prokuratura oskarża Bogdana Zdrojewskiego, byłego prezydenta
Wrocławia i Leontynę Gemzę, byłą skarbniczkę gminy, o narażenie miasta na szkodę
2001, wrzesień - Bogdan Zdrojewski rezygnuje z fotela prezydenckiego, zostaje
posłem PO
2001, grudzień - W Sądzie Rejonowym w Rawiczu rozpoczyna się proces byłych
urzędników. Zdrojewski zrzeka się immunitetu poselskiego
2003 - Sąd w Rawiczu skazuje Zdrojewskiego na 14 miesięcy więzienia w
zawieszeniu na dwa lata, a była skarbniczkę na rok w zawieszeniu
2004 - W apelacji Sąd Okręgowy w Poznaniu uniewinnia Bogdana Zdrojewskiego i
Leontynę Gemzę. Wyrok jest prawomocny!!!
Temat: Leszek Pogan i Stanisław Dolata następne trzy mies
Leszek Pogan i Stanisław Dolata następne trzy mies
REGION:: - TO JEST NIEPRAWDOPODOBNE! - MÓWIĄ ZASKOCZENI OBROŃCY POGANA I
DOLATY
Wyszli, ale wracają
Sąd Apelacyjny we Wrocławiu zdecydował wczoraj, że
Obaj oskarżeni w aferze ratuszowej za kratkami spędzili półtora roku.
Stanisław Dolata odzyskał wolność w środę 23 lutego br., a Leszek Pogan dwa
dni później, w piątek. Mogli wyjść dzięki temu, że wpłacili kaucje: Pogan 250
tys. zł, a Dolata 150 tys. zł.
Na postanowienie sądu wyznaczające kaucje zażaliła się prokuratura. Wczoraj
odwołanie rozpoznał Sąd Apelacyjny we Wrocławiu. Rozstrzygnięcie było
zaskakujące: Pogan i Dolata muszą wrócić za kratki.
- Postanowienie sądu uchylono. Wobec oskarżonych postanowiono zastosować
areszt na okres trzech miesięcy od dnia zatrzymania - powiedział "NTO" Witold
Franckiewicz, rzecznik prasowy Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu. - Jednocześnie
uchylone zostało postanowienie o zastosowaniu innych środków zapobiegawczych,
m.in. dozoru policji, zakazu opuszczania kraju i miejsca zamieszkania - dodał.
Co za tym przemawia? Według wrocławskiego sądu m.in. realnie grożąca surowa
kara. - W świetle postawionych zarzutów prawdopodobieństwo popełnienia
przestępstw jest znaczące. Biorąc pod uwagę zakres przestępczej działalności,
istnieje realne uzasadnienie wymierzenia surowej kary - tłumaczy sędzia
Franckiewicz.
Zdaniem sądu oskarżeni na wolności mogą utrudniać postępowanie sądowe. -
Doświadczenie życiowe mówi, że istnieje obawa nakłaniania świadków bądź
współoskarżonych do fałszywych zeznań - mówi sędzia Franckiewicz. Areszt jest
więc konieczny dla zapewnienia prawidłowego biegu procesu.
Pogan zamknięty po raz trzeci
Pierwszy raz zatrzymany został 25 sierpnia 2003 r. Trafił do aresztu, z
którego wkrótce wyszedł dzięki kaucji 150 tys. zł. Za kratkami spędził
tydzień. Prokuratura odwołała się od tej decyzji, a sąd okręgowy nakazał
Poganowi powrót do aresztu. Na korytarzu sądowym na Pogana czekali policjanci
z PG, który założyli mu kajdanki i odwieźli na ul. Sądową do aresztu. Pogan
na wolności spędził 10 dni. Później kolejne półtora roku siedział w aresztach
w Opolu, Wrocławiu i Strzelcach Opolskich. Wolność odzyskał 25 lutego br.,
tylko na tydzień.
Druga rozprawa w procesie ratuszowym odbędzie się w najbliższy wtorek w
Sądzie Okręgowym w Opolu przy ul. Prószkowskiej, w sali nr 17. Początek
procesu zaplanowano na godz. 10. Następne rozprawy najprawdopodobniej będą
się odbywały już po przeprowadzce sądu do wyremontowanej siedziby na pl.
Daszyńskiego.
Treść wyjaśnień obu oskarżonych jest sprzeczna z ustaleniami ze śledztwa. W
lepszej sytuacji jest Remigiusz Promny, który przyznał się do zarzutów i
liczy nawet na nadzwyczajne złagodzenie kary. W jego przypadku sąd odrzucił
zażalenie prokuratury, która chciała, by również wrócił za kratki.
Próbowaliśmy wczoraj porozmawiać o tej decyzji z Leszkiem Poganem, jednak
przez syna przekazał nam tylko: - Nie będę rozmawiał, bo mam zakaz sądowy.
- To jest nieprawdopodobne - stwierdził z kolei Igor Janik, obrońca Pogana,
gdy dowiedział się od "NTO" o decyzji wrocławskiego sądu. - Byłem spokojny o
tę decyzję, nawet nie zakładałem, że sąd apelacyjny może ją uchylić....
- Jestem zupełnie zaskoczony. Zaczyna to przypominać jakąś zabawę
irracjonalną, wymykającą się normalnej ocenie prawnika - mówił "NTO" Marek
Sawczuk, adwokat Dolaty.
Najprawdopodobniej Pogan i Dolata trafią za kratki dopiero dzisiaj. Jeszcze
wczoraj Sąd Apelacyjny we Wrocławiu odesłał akta do sądu w Opolu. Na biurko
sędziego Andrzeja Głowacza, prowadzącego proces ratuszowy, trafią one
najprawdopodobniej dzisiaj rano. Trzeba będzie wystawić nakaz zatrzymania,
który musi dotrzeć do policji. Dopiero wówczas funkcjonariusze będą mogli
zatrzymać oskarżonych i przewieźć ich do aresztu.
Decyzja wrocławskiego sądu jest prawomocna, nie można się od niej odwołać.
Maciej T. Nowak
mnowak@nto.pl
Ostatnie zmiany: 04. Marca 2005 06:50
ZOBACZ WIĘCEJ:
Wydrukuj ten artykuł bez zdjęć. Wydrukuj ten artykuł ze zdjęciami.
Powrót Powrót
AKTUALNOŚCI: REGION SPORT OPINIE AUTO-MOTO DOM ZDROWIE STUDENTOM
REPORTAŻ PUBLICYSTYKA WYWIADY CZAT PRAWO I PRACA KULTURA PIENIĄDZE
POWIATY:
BRZEG GŁUBCZYCE KĘDZIERZYN-KOŹLE KLUCZBORK KRAPKOWICE NAMYSŁÓW NYSA
OLESNO OPOLE PRUDNIK STRZELCE OPOLSKIE
ROZMAITOŚCI: ARCHIWUM POGODA HOROSKOP METRYKA DNIA MOIM ZDANIEM WIEMY,
SŁYSZELIŚMY, LUDZIE MÓWIĄ JEDYNKA NTO FORUM NTO FOTOGRAFIE
OGŁOSZENIA:
OGŁOSZENIA DROBNE CENNIKI FORMATY INSERTY ADRESY
PRO MEDIA:
BIURO REKLAMY I OGŁOSZEŃ KOLPORTAŻ ADRESY ADRESY REDAKCJI
Webmaster Pro Media sp. z o.o. - Opole 1998-2003 e-
mail:nto@nto.pl
Temat: Główny świadek w aferze korupcyjnej w wałbrzysk...
Koronny świadek nie żyje
polecam artukuł w Nowych Wiadomościach Wałbrzyskich na ten temat pt Koronny
świadek nie żyje:
Koronny świadek nie żyje
Wałbrzyski kardiolog dr Maciej G. prawdopodobnie popełnił samobójstwo. Jego
zeznania były głównym dowodem w sprawie afery korupcyjnej w wałbrzyskim ZUS-ie.
Na ich podstawie zarzutami popełnienia przestępstwa obciążono znanych prawników
i lekarzy. Policja wciąż bada okoliczności śmierci świadka. Wstępna hipoteza
zakłada przedawkowanie leków. Nieoficjalnie mówi się o tym, że Maciej G. od
dłuższego czasu miał problemy psychiczne.
Prokuratura apelacyjna nie zaprzestanie prowadzenia śledztwa w sprawie
wałbrzyskiej ośmiornicy medycznej
W czwartek rano doktora G. znaleziono martwego w jego domu, w wałbrzyskiej
dzielnicy Biały Kamień. Według nieoficjalnych informacji policja przyjęła
hipotezę o jego samobójczej śmierci. Prawdopodobnie przedawkował leki. – Od
dłuższego czasu miał problemy psychiczne. Poza tym nie wytrzymywał napięcia
związanego z aferą korupcyjną, w którą tak czy inaczej, był zamieszany. Był
piętnowany w środowisku lekarzy. Próbował sam się leczyć. Być może to jest tego
skutek – powiedział nam jeden z byłych znajomych Macieja G.
Maciej G. to postać kontrowersyjna. Ciążyły na nim zarzuty o korupcję, był
oskarżony o pedofilię, pozbawiony praw rodzicielskich. Jakiś czas temu został
przyłapany na kradzieży w hipermarkecie.
Był znanym w Wałbrzychu kardiologiem, u którego leczyli się biznesmeni,
prawnicy, urzędnicy. W grudniu 2005 r. lekarz zgłosił się do prokuratury.
Kardiolog, orzecznik ZUS podejrzany o korupcję w związku z załatwianiem lewych
rent, w końcu wyszedł z aresztu, ale podlegał dozorowi policji. Zaproponował
prokuraturze współpracę i zeznawał przeciwko innym, korzystając z tzw.
instytucji małego świadka koronnego.
Celowo przedawkował?
Prokuratura na razie skąpo wypowiada się na temat okoliczności jego śmierci.
– Po wstępnych oględzinach nie można jeszcze nic powiedzieć. Dopiero po sekcji
zwłok będzie można ustalić prawdopodobną przyczynę śmierci – powiedział nam
Marek Bzunek, wałbrzyski prokurator rejonowy.
Policjanci w czwartek zabezpieczali materiał dowodowy do późnych godzin
nocnych. Jak nam się udało dowiedzieć nieoficjalnie, przy martwym G. znaleziono
rodzinne zdjęcia. – Wyglądało to tak, jakby przed śmiercią chciał pożegnać się z
rodziną – mówił jeden z naszych rozmówców.
Luksusowa willa doktora była pilnie strzeżona – przez firmę ochroniarską i
system kamer. Policjanci zabezpieczyli nagrania z monitoringu, jednak wstępnie
wykluczyli udział osób trzecich w śmierci Macieja G.- Jeśli rzeczywiście chciał
się otruć, to doskonale wiedział jak to zrobić. Od lat nie stronił od środków
odurzających – powiedział nam jeden z wałbrzyskich lekarzy, który znał G.
Nadal badają ośmiornicę
Prokurator prowadzący sprawę ośmiornicy medycznej, zaprzecza jakoby śmierć
głównego świadka krzyżowała im plany dotyczące prowadzonego śledztwa. – Pan G.
złożył już swoje wyjaśnienia, one są na papierze i nic tego nie zmieni. Na pewno
będziemy musieli wyłączyć wątek dotyczący zarzutów ciążących na nim samym.
Dopiero kiedy wyjaśnią się okoliczności śmierci tego świadka, podejmiemy decyzję
odnośnie dalszych kroków – powiedział nam Krzysztof Schwartz z Prokuratury
Apelacyjnej we Wrocławiu. Innego zdania są niektórzy podejrzani, których
pogrążyły zeznania Macieja G. Twierdzą, że oprócz wątpliwych oskarżeń
kardiologa, prokurator nie dysponował żadnymi dowodami przeciwko nim.- Nie
wszystkie zarzuty opierały się wyłącznie na zeznaniach tej osoby -zaprzecza
Schwartz.
Śledztwo będzie trwało
Przypomnijmy, że dotyczy ono załatwiania w wałbrzyskim oddziale Zakładu
Ubezpieczeń Społecznych lewych rent za łapówki. Doktor G. przez pięć miesięcy
był aresztowany. Wyszedł w marcu 2005 roku. Wtedy też zdecydował się na
współpracę z prokuraturą. Obciążył znanych wałbrzyskich adwokatów, szefa
Okręgowej Izby Radców Prawnych i lekarzy. W maju tego roku zaczęły się
zatrzymania i areszty. Podejrzanych w tej sprawie jest przeszło sto osób.
autorka artykułu: Magdalena Sośnicka-Dzwonek
www.nww.pl/artykul.php?artykul=1&s=4
Temat: Handlują nazwiskami
Handlują nazwiskami
Nazwiska, adresy i telefony ofiar wypadków w tajemniczy sposób trafiają do kancelarii adwokackiej, która zbija na tym fortunę. Prokuratura sprawdza, czy danymi handlują pracownicy pogotowia i policjanci.
Na początku roku drastycznie wzrosła liczba odszkodowań osobowych za wypadki komunikacyjne, wypłacanych przez oddziały Powszechnego Zakładu Ubezpieczeń SA w Wałbrzychu, Jeleniej Górze i Wrocławiu. Niemal wszystkie szkody zgłaszała ta sama kancelaria adwokacka z Legnicy. Po kilku miesiącach do prokuratury w Wałbrzychu zgłosiły się ofiary wypadków ? klienci kancelarii. Są zbulwersowani tym, w jaki sposób wysłannicy adwokatów tak szybko zdobyli ich personalia, adres, dokładne dane o wypadku oraz namówili ich do podpisania pełnomocnictwa o ubieganie się o odszkodowanie.
? Pełnomocnik kancelarii zjawił się u mnie w szpitalu następnego dnia po wypadku i zaproponował pomoc w dochodzeniu odszkodowania ? mówi Andrzej Grabowy z Wałbrzycha. ? Byłem w szoku, więc pełnomocnictwo podpisałem. Ale kiedy ochłonąłem i stwierdziłem, że kancelaria zainkasowała za to kilka tysięcy złotych, zacząłem się zastanawiać. Skąd ci ludzie wiedzieli o tym, że miałem wypadek i w jakim szpitalu leżę?!
Dziwne pełnomocnictwa
Kancelaria z Legnicy opanowała wszystkie większe dolnośląskie miasta: Wrocław, Wałbrzych, Jelenią Górę. Wszędzie, gdzie zaczyna działać, nie tylko wzrasta liczba wypłacanych odszkodowań, ale i przybywa niezadowolonych klientów.
? Pełnomocnictwa kancelarii są sprytnie napisane ? mówi pracownik wałbrzyskiego PZU, proszący o zachowanie anonimowości. ? Informacja o prowizji za reprezentowanie osoby poszkodowanej w PZU i upoważnieniu ubezpieczyciela do przelania całości odszkodowania na konto kancelarii jest napisana drobnym drukiem. Klienci, często mamieni obietnicami większego odszkodowania, godzą się na takie pełnomocnictwa, a adwokaci pobierają za swe usługi wysoką prowizję.
? Ani ja, ani etatowi pracownicy naszej kancelarii, nigdy nie kupowaliśmy informacji o osobach poszkodowanych w wypadkach drogowych ? mówi jeden ze wspólników kancelarii (adwokaci nie pozwolili na ujawnienie swoich nazwisk). ? Jeśli jacyś klienci skarżyli się na Biura Obsługi Szkód Komunikacyjnych, to chcę podkreślić, że my tylko obsługujemy prawnie te biura i nie możemy odpowiadać za to, w jaki sposób pracują.
Ktoś handluje naszymi danymi
Prokuraturę najbardziej interesuje to, skąd pełnomocnicy kancelarii mają dane osobowe ludzi, którzy uczestniczyli w wypadkach drogowych.
? Sprawdzamy, kto dociera do tych danych osobowych i jakie ewentualnie czerpie korzyści z przekazywania ich kancelarii ? mówi Marek Bzunek, prokurator rejonowy w Wałbrzychu. ? Sprawę prowadzimy od kilku miesięcy. Zgłosili ją klienci kancelarii, zaniepokojeni tym, skąd jej pełnomocnicy mieli tak szybko ich dane osobowe. W sprawę zaangażowało się również PZU. Dotyczy to całego regionu wałbrzyskiego i nie tylko. Dlatego również tam prowadzimy czynności zmierzające do ustalenia, kto udostępnia te dane. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że w kręgu podejrzeń są głównie pracownicy pogotowia ratunkowego i policjanci w całym regionie wałbrzyskim.
? Na razie nie możemy mówić o konkretach ? zaznacza Marek Bzunek. ? Ale gdy udowodnimy, że informacje są sprzedawane przez pracowników różnych służb ratunkowych, o sprawie będzie głośno.
To niegodne adwokata
Tadeusz Roczniak, prezes Okręgowej Rady Adwokackiej w Wałbrzychu:
? Do naszej izby adwokackiej wpłynęły skargi na działalność kancelarii z Legnicy. Wiemy, że wiele wątpliwości budzi sposób, w jaki adwokaci ci zdobywają dane osobowe. Uważam, że należałoby jak najszybciej wszcząć postępowanie dyscyplinarne wobec tych prawników. Należą oni do Wrocławskiej Rady Adwokackiej i dlatego zwrócimy się do niej z prośbą o dokładne zbadanie sprawy. Jest to bowiem działanie niezgodne z zasadami etyki adwokackiej.
Małgorzata Moczulska - Słowo Polskie Gazeta Wrocławska
Temat: Proces byłego studenta i dziekana prawa
Gościa podpisanego "Hrabia" odbieram jako stalinowską
awangardę "intelektualną",której jest pewnie pokłosiem .Poziom tego człowieka
jest odzwierciedlony w tej opinii i współczuję mu. wypowiedź jest zamknięta
w "klapkach "uczonego".
Przypominam "HrabiemU", że intelektualną kadrę Polski wymordował Stalin z
Hitlerem, a na pepeszach Wyzwolicielskiej Armii Sowieckiej na 44 lata
zaserwowano Polsce i innym narodom nowy ład, którego przedstawicielem wg mnie
jest "Hrabia" i pan dziekan prawa prof. Kegel.
Chwała "Gazecie",(wydawcą jest "Agora, sadzę, iż "Gazeta" nie robi Jackowi
Bąbce kampanii wyborczej),że ujawniła ten przypadek walki Jacka Bąbki z
układami na linii dziekan prawa Uniwersytetu Wrocławskiego - prof. Kegel -
prokuratura Wrocławska,a w dalszej kolejności sądami wrocławskimi, które jak
podano w tygodniku "Wprost" (sąd okręgowy) jest najgorszy w Polsce.Moim
kryterium jakości sądu jest ilość kasowowanych wyroków przez Sąd Najwyższy", a
sądy wrocławskie w ilości kasowanych wyroków biją rekordy.
Jeżeli prof. Kegel myśli, że znalazł sposob na dyshonorowanie Jacka Bąbki przez
instrumentalne posłużenie się prokuraturą - to sie grubo myli, Jacek Bąbka
znajdzie sprawiedliwość w SN i TK.
"Hrabio" i "Hrabino" wg Was to "Gazeta" wywołała "wilka z lasu" -skoro
sądzicie,że jest to kampania wyborcza na senatora.
Wchodzę w skład Komitetu Wyborczego Jacka Bąbki na senatora, jesteśmy ludźmi,
prawymi i szykanowanymi przez system PRL-owski i III RP.
podwaliny III RP tworzyłam uczestnicząc w akcjach przeciw PRL-owi w 1968, 1980
i 1989 r., promując Jacka Bąbkę mam nadzieję, że prawi ludzie wszystkich nacji
i pogladów, którzy kochają moją i naszą Ojczyznę Polskę a nie "ten kraj", który
był i jest szarpany jak "czerone sukno" przez funkcjonariuszy publicznych
PZPR,UW, AWS,PO -bedą działać w kierunku jaki jest zapisany w Konstytucji -
Polski prawa, w nie kierować się ślepą nienawiścią władzy, która jest w wydaniu
pewnie" intelignta" "Hrabiego".
Jestem "kresową Polką", którą Sowieci w 1945 r. przesiedlili , a na spotkaniu w
auli Leopldina - "Forum Polityki" ,w sprawie budowy "Centrum wypedzonych we
Wroclawiu" rek. Krzemiński tych na siłę przesiedlonych z Zachodniej Ukrainy,
resztki niepomordowanych uczonych, intelektualistów i pozostałych ludzi
nazwał. cyt. " dzicy przesiedleńcy i szabrownicy".
W związku z bełkotem "Hrabiego" postanowiłam zabrać głos i wszystkich tych,
którzy są z Wołynia, Podola, Galicji i ich pottomkowie iddźcie i głosujcie na
Jacka i Bąbkę na prawo, na godność człowieka, broni, każdego-sprzątaczkę czy
profesora.Jego mottem i moim jest Człowiek , ktory jest najwyższym dobrem.
Mam wyższe wykształcenie- jestem elektronikiem na stanowisku specjalisty ale
wynagrodzenie mam niższe niż specjalista po podstawówce w Politechnice
Wrocławskiej.
Z poważaniem inż. Weronika Falikowska
Temat: DALSZE DZIEJE POSG Szczecin
Dyrektor cmentarzy chce odszkodowania za areszt
Leszek Bahrij, były dyrektor Zarządu Cmentarzy Komunalnych, domaga się 250
tysięcy zł odszkodowania od Skarbu Państwa. Oskarżony został o branie łapówek.
Sąd go uniewinnił. Bahrij w areszcie spędził cztery miesiące, trzy lata trwało
śledztwo, proces kolejne dwa.
We wtorek zaczyna się proces w tej sprawie. - Znajomi namówili mnie, żebym
wystąpił o odszkodowanie. "Nie daruj im", mobilizowali mnie - opowiada Leszek
Bahrij.W lutym 2000 r. był on dyrektorem Zarządu Cmentarzy Komunalnych we
Wrocławiu. Został zatrzymany pod zarzutem wzięcia 30 tys. zł łapówki. - Do biura
wpadło sześciu policjantów, zakuli mnie w kajdanki na oczach pracowników. Wieźli
do komisariatu radiowozem na sygnale, jechali nawet chodnikami - wspomina.Sprawę
nagłośniono jako wielką aferę. Prokuratura znalazła ludzi, którzy twierdzili, że
dawali dyrektorowi łapówki. Postawiła zrzuty jemu i jego zastępcy. Sąd aresztowy
nie zgodził się jednak na areszt.Leszek Bahrij: - Wróciłem do domu. Miałem stan
przedzawałowy i trafiłem do szpitala na Rydygiera. W tym czasie sąd okręgowy, na
wniosek prokuratury, zgodził się na aresztowanie. Policjanci przewieźli mnie na
noszach do więziennego szpitala na Kleczkowskiej.W areszcie przesiedział 127
dni. - Z oszustami, dilerami narkotyków, nawet z mężczyzną podejrzanym o
zabójstwo - opowiada. - Córka pisała pracę magisterską. Bałem się, że w
atmosferze takiej nagonki na mnie nie będzie miała siły, żeby ją skończyć.W
obronie dyrektora wystąpił zarząd miasta. W przesłanym mediom komunikacie Biuro
Prasowe sugerowało, że policja spowodowała u dyrektora chorobę serca. Podawało
też w wątpliwość wiarygodność świadków rzekomego łapówkarstwa. Bogdan
Zdrojewski, ówczesny prezydent miasta, wysłał list do minister sprawiedliwości
Hanny Suchockiej z prośbą o nadzór nad dochodzeniem.W maju 2000 roku z powodu
aresztu dyrektor stracił pracę w ZCK.Śledztwo trwało trzy lata. Prokuratura
oparła się głównie na zeznaniach kilku osób prowadzących na cmentarzu interesy.
- Jedną z nich kilka razy przyłapaliśmy na wjeżdżaniu na teren cmentarza bez
płacenia, więc kazaliśmy jej płacić, druga musiała opuścić należący do ZCK
lokal, bo nie płaciła - mówi Bahrij. Mężczyźni obciążający dyrektora przyznali
się do wręczania mu łapówek i zostali skazani na kary grzywny.W maju 2003 roku
do sądu trafił akt oskarżenia. Ale mowa w nim była już tylko o dwóch łapówkach:
1200 zł w gotówce i koniaku. 500 zł i butelkę koniaku dyrektor miał wziąć za
wynajęcie lokalu dla przedsiębiorcy przy cmentarzu na Osobowicach, 700 zł za
sprzedanie rezerwowego miejsca grzebalnego pewnej kobiecie jeszcze za jej życia,
czego zabraniały wtedy przepisy.Proces trwał dwa lata. Dyrektor został
uniewinniony. Sąd okręgowy, a zanim apelacyjny nie dały wiary świadkom, uznając,
że go pomówili, bo mieli w tym interes.Leszek Bahrij od roku jest zastępcą
dyrektora ZCK. Domaga się odszkodowania i zadośćuczynienia. Wyliczył: 206 tys.
złotych to odszkodowanie. Tyle stracił, gdy przestał pracować jako dyrektor ZCK.
50 tys. złotych to zadośćuczynienie za to, co go spotkało. Mecenas Jacek
Szymański, reprezentujący Leszka Bahrija: - Przyznawane przez sąd
zadośćuczynienia za niesłuszne aresztowanie są śmieszne. Broniłem mężczyzny,
który za 23 miesiące takiego aresztu dostał jedynie 29 tys. zł. Najgorsze, że
znów to będę wszystko przeżywał, już od kilku dni się denerwuję - powiedział nam
Leszek Bahrij w poniedziałek wieczorem.
Temat: Dywersja niemieckich służb specjalnych.
Dywersja niemieckich służb specjalnych.
Przechodzę do drugiego nurtu - zamachów niemieckich z września 1939 r., a więc
do początków wojny. Tak jak szczęśliwe wydarzenie – znalezienie dokumentów
Reichsfuhrera SS przez adwokata Alojzego Gluglę i list Isy Grafin von der
Goltz - wyjaśniły sprawę zamachów z sierpnia 1939 r., tak i w tym przypadku
zawdzięczamy Niemcowi dowody na niemieckie akty dywersyjne. W Militar - Archiv
we Fryburgu Bryzgowijskim znajdują się dokumenty wrocławskiego oddziału
niemieckiego wywiadu wojskowego (Abwehry), która przygotowała wiosną 1939 r.
akty dywersyjne, które miały być dokonane w toku napaści Niemiec na Polskę.
Wykonawcami tych aktów dywersji mieli być (częściowo byli) wymienieni z
nazwiska Niemcy z Polski. Obszerny wyciąg tych dokumentów w języku niemieckim
ogłosił w 1987 roku Andrzej Szefer z Instytutu Śląskiego.(8) Plany dywersyjne
Abwehry obejmują tylko południową i zachodnią Polskę, bowiem Polska północna
leżała w sferze działań oddziału Abwehry w Królewcu; akta królewieckie zaginęły
podczas wojny. Bydgoszcz leżała właśnie w sferze oddziaływania Królewca. We
Fryburgu Bryzgowijskim przechowywane są dokumenty różnego rodzaju - plany
tworzenia małych grup bojowych złożonych przeważnie z 10 osób, większych,
niekiedy nawet znacznie większych, plany aktów sabotażowych, które miały być
wykonane przez niewielkie grupy 2-4 osób, wreszcie szereg sprawozdań o
wykonanych akcjach. Plany grup bojowych - to wykaz miejscowości, w których
miały działać, przy ich nazwie widnieje nazwisko przywódcy oraz liczba członków
i tak tzw. Organizacja Poznań obejmowała 2.324 członków w 68 grupach
sabotażowych skierowanych przeciwko środkom komunikacji, m.in. dworcom
kolejowym - oraz 42 małe grupy, z których każda miała wykonać kilka zadań.
Przywódcy grup bojowych - to sądząc po nazwiskach - działacze niemieckiej
mniejszości, przywódcy grup sabotażowych nosili jedynie znaczenia literowe z
liczbą. W ostatecznym planie z 31 lipca 1939 wymieniono nawet Inowrocław i
Toruń, nie ma jednak Bydgoszczy. To miasto znajduje się jednak we wcześniejszym
planie z 30 czerwca 1939 r. bez nazwiska przywódcy i liczebności grupy.
Figuruje tam również miejscowość Ołdrzychowo koło Bydgoszczy z nazwiskiem
przywódcy i siłą liczebną 10 osób. To dowodzi, że o Bydgoszczy myślano. Czy
wszystkie zamachy zostały wykonane?! Tego ustalić nie można. Wiadomo
powszechnie, że akcje dywersyjne wspomnianych małych grup bojowych (Klein-
Krieg) wywołały niezwykłe zaniepokojenie w polskich oddziałach. Sprawozdania
Abwehry wrocławskiej mówią, że grupy bojowe w całości wykonały swe zadania, że
natomiast grupy sabotażowe mogły je wykonać w jednej piątej. Z powodu rozległej
akcji aresztowań dokonanych wśród mniejszości niemieckiej w dniu 1 września,
także grupy bojowe nie mogły z tego powodu rozwinąć pełnej działalności.
Niektóre może nawet w ogóle nie powstały. Dywersja niemiecka w Bydgoszczy i
polska kontrakcja były już kilkakrotnie przedmiotem badań. Rozpoczął je
dziennikarz Józef Kotodziejczyk w 1945 r.(9) Do nich nawiązał delegowany z
Poznania prokurator Kazimierz Garszyński, który na podstawie zebranych zeznań
napisał obszerne sprawozdanie (10), które ponad wszelką wątpliwość wykazuje
rozmiary niemieckiej akcji. Późniejsze wyniki badań Okręgowej Komisji Badania
Zbrodni Hitlerowskich w Bydgoszczy prowadzone do 1948 r. niestety zaginęły.
Likwidacja okręgowych komisji w 1949 r. sprawiły, że kontynuacja badań stała
się nieaktualna. Dlatego właśnie pracownia badania dziejów okupacji w
Instytucie Zachodnim pod koniec lat pięćdziesiątych zajęła się tą sprawą.
Prowadził je głównie mój ówczesny współpracownik w Instytucie Zachodnim dr
Edward Serwański przy wydatnej pomocy Rajmunda Kuczmy z Bydgoszczy. Wyniki tej
akcji, prowadzone jeszcze w pierwszych latach sześćdziesiątych, ogłosił Edward
Serwański w pracy dokumentacyjnej pt. Dywersja niemiecka i zbrodnie
hitlerowskie na tle wydarzeń w dniu 3 września 1939 r.(11). Tam zamieścił
również zeznania ze zbioru Kazimierza Garszyńskiego. Wreszcie reaktywowana w
1964 r. Okręgowa Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich w Bydgoszczy, głównie
dzięki prokuratorowi Piszczyńskiemu, stworzyła jeszcze jeden zespół. Istotną
rolę odegrały też studia Edmunda Zarzyckiego(12) i Tadeusza Jaszowskiego(13).
Ten pierwszy badał akta niemieckiego sądu specjalnego, drugi zaś - akta
wojskowe. Około tych źródeł narosła wielka literatura. Są to prace Szymona
Datnera(14), Tadeusza Esmana(15), Janusza Gumkowskiego(16), Włodzimierza
Jastrzębskiego(17), Leszka Moczulskiego(18), Restytuta Staniewicza(19),
Tadeusza Piziewicza(20), Józefa Skorzyńskiego(21), Mariana Wojciechowskiego
(22). Z nich najważniejsza jest praca Staniewicza. Nie miały one należnego im
odzewu w Niemczech.
Temat: Jamroży na celowniku
Jamroży na celowniku
Jamroży na celowniku
Kardynał Gulbinowicz poręczył za byłego prezesa PZU
Władysław Jamroży i Grzegorz Wieczerzak kilka lat temu rządzili całą grupą
PZU. Teraz obaj są na celowniku wymiaru sprawiedliwości i... przestępców.
W sobotę i w poniedziałek pisaliśmy o zamordowaniu Piotra Głowali, znajomego
Grzegorza Wieczerzaka. Zabito go w dniu, w którym miał przekazać byłemu
prezesowi PZU Życie aktówkę z dokumentami obciążającymi kilku biznesmenów.
Teraz okazuje się, że na celowniku przestępców znaleźli się też znajomi i
rodzina Władysława Jamrożego, byłego szefa PZU. Kilka tygodni temu nieznani
sprawcy splądrowali auto córki Jamrożego. Wkrótce potem włamano się do
samochodu jego zięcia - sprawcy rozpruli bagażnik i zabrali dokumenty, które
chwilę wcześniej przekazała mu córka Jamrożego. Ktoś włamał się także do domu
jej znajomego. Zginął m.in. komputer z zapisaną na twardym dysku skargą do
Trybunału w Strasburgu na przedłużający się areszt byłego prezesa. To nie
koniec. Na początku maja poważnemu wypadkowi samochodowemu w okolicach
Piotrkowa Trybunalskiego uległa żona Jamrożego. Jest unieruchomiona, a
lekarze stwierdzili u niej obrzęk mózgu i połamane kręgi. Rehabilitacja
potrwa na pewno ponad pół roku.
- Nie było świadków wypadku - mówi podinsp. Witold Kozicki, rzecznik prasowy
łódzkiej policji. Tymczasem Jamroży, chory na stwardnienie rozsiane, cały
czas siedzi w więzieniu. Za kratki trafił w maju 2002 r. Powodem aresztowania
były stwierdzone przez prokuraturę malwersacje finansowe podczas zakupu
nieruchomości przez PZU. Proces rozpoczął się w 14 kwietnia tego roku.
Tydzień temu sąd zdecydował o przedłużeniu aresztu do sierpnia. Nie pomogły
nawet poręczenia składane przez wrocławskiego kardynała Henryka
Gulbinowicza. - Zobowiązuję się dopilnować, aby podejrzany stawiał się na
każde wezwanie - zapewniał sąd i prokuraturę kardynał Gulbinowicz. Sensu w
dalszym przetrzymywaniu w areszcie Władysława Jamrożego nie widzi też
profesor Andrzej Rzepliński, znany obrońca praw człowieka.
- Ten areszt w mojej ocenie trwa już wystarczająco długo - mówi nam prof.
Rzepliński. - Dowody w tej sprawie znajdują się w aktach, toczy się proces i
raczej nie ma potrzeby nadal go trzymać w areszcie - dowodzi. Jego zdaniem,
sąd może skorzystać z innej formy kontroli oskarżonego: na przykład odebrać
mu paszport, nałożyć obowiązek meldowania się na policji oraz wysoką kaucję.
Takie stanowisko nie przekonuje jednak sędziów. - Skoro pan Jamroży w dalszym
ciągu siedzi w areszcie, oznacza to, że dla sądu wymienione okoliczności nie
mają znaczenia - ucina sędzia Wojciech Małek, rzecznik prasowy Sądu
Okręgowego w Warszawie.
Data: 2004-06-01
Temat: Nowa inwestycja w Legnicy- 70 mln zł, 400 miejsc p
Koszt inwestycji wyniesie około 85 mln zł (250 mp)
Kraty coraz bliżej
Wtorek, 17 maja 2005r.
Inwestycja ma poparcie władz miasta, Służby Więziennej. Da szansę na pracę
około 250 legniczanom.
Od wczoraj ponad 8 hektarów gruntów w rejonie ul. Pątnowskiej należy już do
Centralnego Zarządu Służby Więziennej, który chce tam budować areszt śledczy.
Inwestycja zacznie się w tym roku i potrwa 3 lata. Jej koszt to ok. 85 mln zł
Legnica to biała plama na penitencjarnej mapie Polski – mówi płk. Marek
Szostak, zastępca dyrektora generalnego Służby Więziennej w Warszawie. –
Planowany areszt śledczy jest tu bardzo potrzebny, gdyż ok. 300 obecnie
osadzonych w zakładach karnych na Dolnym Śląsku to osoby z Legnicy i okolic.
Policja ponosi koszty ich transportu, a prokuratury i sądy tracą czas, czekając
na dowóz osadzonych. Dlatego wszystkie instytucje wymiaru sprawiedliwości oraz
władze miasta zabiegają o budowę aresztu śledczego. Wczoraj na ratuszu
podpisano umowę o przekazaniu do dyspozycji Służby Więziennej 8,6 hektara
gruntów w rejonie ulic: Pątnowskiej, Truskawkowej, Poziomkowej i Spokojnej.
– Dla tej części miasta nie ma co prawda planu przestrzennego zagospodarowania,
który dopuszczałby funkcje aresztu śledczego, ale chcąc przyspieszyć pracę,
wydaliśmy decyzję lokalizacyjną, która dopuszcza pominięcie przygotowania planu
w przypadku inwestycji pożytku publicznego – wyjaśnia Ryszard Białek, zastępca
prezydenta.
– W ten sposób oszczędzimy czas i pieniądze.
Te ostatnie grają też kluczową rolę dla Służby Więziennej. Areszt to wydatek
rzędu 80–85 mln złotych. W tym roku ma być opracowany projekt techniczny oraz
wyłoniony wykonawca aresztu. Roboty zaczną się w 2006 toku.
– Wszystko jednak zależy od sejmu – zastrzega płk. Ryszard Godyla, dyrektor
okręgowy Służby Więziennej we Wrocławiu, który będzie nadzorował inwestycję. 10
lat temu sprawa budowy aresztu przy ul. Poznańskiej rozbiła się właśnie o brak
pieniędzy.
Władze miasta liczą, że budowa aresztu napędzi koniunkturę dla firm
budowlanych, stworzy też ok. 250 miejsc pracy. •
Tłoczno w celach
* ppłk. Bronisław Pietruszka
* zastępca dyrektora Zakładu Karnego w Wołowie
– Areszt śledczy w Legnicy bardzo by nam pomógł, gdyż dzisiaj mamy 1350
osadzonych, podczas gdy powinniśmy mieć zaledwie 1000. Przeludnienie dotyka nie
tylko mojego zakładu karnego. Poza tym na zachód od Wołowa nie ma dzisiaj
żadnego aresztu śledczego z prawdziwego zdarzenia, tymczasem przestępczość w
obszarze nadgranicznym jest duża. Jeżeli chodzi o zatrudnienie, to jeden
wychowawca przypadać powinien na 50 osadzonych, a jeden strażnik na dwóch. Poza
tym, z naszego doświadczenia wynika, że zakład karny to poważny pracodawca,
który daje utrzymanie wielu firmom z otoczenia – piekarniom, pralniom,
ciepłowni, czy energetyce.
Zbigniew Budych - Słowo Polskie Gazeta Wrocławska
Temat: Listy PiS bez niespodzianek
Kandydaci PiS wniosą do parlamentu nową jakość, która zmieni jego obraz i
umocni polską demokrację – zapowiadał w poniedziałek Jarosław Kaczyński
przedstawiając liderów list wyborczych swojej partii.
Na pierwszym miejscu we Wrocławiu jest K. M. Ujazdowski, który ma oficjalnie
wariackie papiery. Gdy po studiach decydowała się jego wojskowa kariera,
Rejonowa Wojskowa Komisja Lekarska napisała mu w papierach: psychoza reaktywna
to choroba na tyle poważna, że osoba nią dotknięta nie figuruje nawet w
zasobach wojska. Czy wyrobił sobie „żółte papiery”, żeby po studiach nie pójść
na roczne przeszkolenie wojskowe, któremu podlegają wszyscy zdrowi absolwenci
wyższych uczelni. A przecież był już rok 1989, Ojczyzna odzyskiwała wolność,
wojsko łaknęło nieskażonych komuną patriotów. Kazimierz Ujazdowski, dzisiejszy
wicemarszałek Sejmu, orędownik silnej armii, skory do pouczeń w sprawach
miłości Ojczyzny, odmówił Ojczyźnie, która wzywała go na przeszkolenie
wojskowe. Zasłonił się „żółtymi papierami”. To go kompletnie dyskwalifikuje
jako polityka i patriotę
Na pierwszym miejscu w Elblągu wystawiono szefa tamtejszej struktury PiS
Leonarda Krasulskiego. W 2004 r. wydział grodzki Sądu Rejonowego w Elblągu
skazał Krasulskiego za jazdę po kielichu. .
– To mają być ludzie, którzy potrafią się dobrze prezentować, także w swoim
życiu osobistym i lokalnym. Bez skandali, bez jeżdżenia po pijanemu, bez
przestępstw, bez nadużyć i chamstwa – zachwalał kandydatów Kaczyński. Okazuje
się, że PiS mierzy ludzi własną miarą. Prawomocny wyrok sądu za pijaństwo nie
ma wpływu na to, że kandydat –ęw oczach szefów swojej partii –ę„dobrze się
prezentuje”. Niewykluczone jednak, że po ujawnieniu przez media przeszłości
Krasulskiego straci on miejsce na listach PiS.
Nie tylko Leonard Krasulski, lider elbląskiej listy kandydatów PiS do Sejmu, ma
kłopoty z prawem.
• Mariusz Deckert, członek Rady Politycznej PiS i dyrektor kancelarii
prezydenta Lublina, jest oskarżony o próbę przekupienia radnego Ligi Polskich
Rodzin.Prokuratura skierowała akt oskarżenia do sądu. Sprawa jest w toku.
• Ok. 38 mln zł zawieruszyło się w śródmiejskim Zakładzie Gospodarowania
Nieruchomościami w Warszawie, a jego dyrektor Krzysztof Gerbszt, działacz PiS z
Mazur, zniknął.
Do budżetu dzielnicy – m.in. z rezerwy inwestycyjnej i nadwyżki budżetowej –
miało trafić dokładnie 59,8 mln zł. Do końca kwietnia na konto dzielnicy
wpłynęło niecałe 22 mln zł. Do dziś brakuje reszty. O defraudację podejrzany
jest Gerbszt.
• Marek Ast, lubuski wiceprezes PiS, wstawiał się za chłopakiem oskarżonym o
pobicie. Poręczył również za policjanta, który pod wpływem alkoholu spowodował
wypadek. Pół roku później trafił do aresztu, gdzie spędził cztery miesiące. W
zwolnieniu z aresztu pomogło mu poręczenie Asta.
• Jacek Ciechanowski, pełnomocnik PiS w okręgu pilskim, jest oskarżony o
wyłudzenie kilkuset mln starych złotych. Sprawa trafiła do sądu w 1994 r. Pięć
lat później Sąd Okręgowy w Poznaniu skazał go na dwa lata pozbawienia wolności
w zawieszeniu na pięć lat. Wiosną 2000 r. Sąd Apelacyjny podtrzymał wyrok.
Temat: PIS w drodze do Sejmu....zaprasza
Re: Listy PiS bez niespodzianek IP: *.neoplus.adsl.tpnet.pl
Przeczytaj komentowany artykuł »
Gość: bolek 20.07.2005 18:08 + odpowiedz
Kandydaci PiS wniosą do parlamentu nową jakość, która zmieni jego obraz i
umocni polską demokrację – zapowiadał w poniedziałek Jarosław Kaczyński
przedstawiając liderów list wyborczych swojej partii.
Na pierwszym miejscu we Wrocławiu jest K. M. Ujazdowski, który ma oficjalnie
wariackie papiery. Gdy po studiach decydowała się jego wojskowa kariera,
Rejonowa Wojskowa Komisja Lekarska napisała mu w papierach: psychoza reaktywna
to choroba na tyle poważna, że osoba nią dotknięta nie figuruje nawet w
zasobach wojska. Czy wyrobił sobie „żółte papiery”, żeby po studiach nie pójść
na roczne przeszkolenie wojskowe, któremu podlegają wszyscy zdrowi absolwenci
wyższych uczelni. A przecież był już rok 1989, Ojczyzna odzyskiwała wolność,
wojsko łaknęło nieskażonych komuną patriotów. Kazimierz Ujazdowski, dzisiejszy
wicemarszałek Sejmu, orędownik silnej armii, skory do pouczeń w sprawach
miłości Ojczyzny, odmówił Ojczyźnie, która wzywała go na przeszkolenie
wojskowe. Zasłonił się „żółtymi papierami”. To go kompletnie dyskwalifikuje
jako polityka i patriotę
Na pierwszym miejscu w Elblągu wystawiono szefa tamtejszej struktury PiS
Leonarda Krasulskiego. W 2004 r. wydział grodzki Sądu Rejonowego w Elblągu
skazał Krasulskiego za jazdę po kielichu. .
– To mają być ludzie, którzy potrafią się dobrze prezentować, także w swoim
życiu osobistym i lokalnym. Bez skandali, bez jeżdżenia po pijanemu, bez
przestępstw, bez nadużyć i chamstwa – zachwalał kandydatów Kaczyński. Okazuje
się, że PiS mierzy ludzi własną miarą. Prawomocny wyrok sądu za pijaństwo nie
ma wpływu na to, że kandydat –ęw oczach szefów swojej partii –ę„dobrze się
prezentuje”. Niewykluczone jednak, że po ujawnieniu przez media przeszłości
Krasulskiego straci on miejsce na listach PiS.
Nie tylko Leonard Krasulski, lider elbląskiej listy kandydatów PiS do Sejmu, ma
kłopoty z prawem.
• Mariusz Deckert, członek Rady Politycznej PiS i dyrektor kancelarii
prezydenta Lublina, jest oskarżony o próbę przekupienia radnego Ligi Polskich
Rodzin.Prokuratura skierowała akt oskarżenia do sądu. Sprawa jest w toku.
• Ok. 38 mln zł zawieruszyło się w śródmiejskim Zakładzie Gospodarowania
Nieruchomościami w Warszawie, a jego dyrektor Krzysztof Gerbszt, działacz PiS z
Mazur, zniknął.
Do budżetu dzielnicy – m.in. z rezerwy inwestycyjnej i nadwyżki budżetowej –
miało trafić dokładnie 59,8 mln zł. Do końca kwietnia na konto dzielnicy
wpłynęło niecałe 22 mln zł. Do dziś brakuje reszty. O defraudację podejrzany
jest Gerbszt.
• Marek Ast, lubuski wiceprezes PiS, wstawiał się za chłopakiem oskarżonym o
pobicie. Poręczył również za policjanta, który pod wpływem alkoholu spowodował
wypadek. Pół roku później trafił do aresztu, gdzie spędził cztery miesiące. W
zwolnieniu z aresztu pomogło mu poręczenie Asta.
• Jacek Ciechanowski, pełnomocnik PiS w okręgu pilskim, jest oskarżony o
wyłudzenie kilkuset mln starych złotych. Sprawa trafiła do sądu w 1994 r. Pięć
lat później Sąd Okręgowy w Poznaniu skazał go na dwa lata pozbawienia wolności
w zawieszeniu na pięć lat. Wiosną 2000 r. Sąd Apelacyjny podtrzymał wyrok
Temat: Lider elbląskiej listy PiS ma wyrok za jazdę po...
PiS MIERZY LUDZI WŁASNĄ MIARĄ
Kandydaci PiS wniosą do parlamentu nową jakość, która zmieni jego obraz i
umocni polską demokrację – zapowiadał w poniedziałek Jarosław Kaczyński
przedstawiając liderów list wyborczych swojej partii.
Na pierwszym miejscu we Wrocławiu jest K. M. Ujazdowski, który ma oficjalnie
wariackie papiery. Gdy po studiach decydowała się jego wojskowa kariera,
Rejonowa Wojskowa Komisja Lekarska napisała mu w papierach: psychoza reaktywna
to choroba na tyle poważna, że osoba nią dotknięta nie figuruje nawet w
zasobach wojska. Czy wyrobił sobie „żółte papiery”, żeby po studiach nie pójść
na roczne przeszkolenie wojskowe, któremu podlegają wszyscy zdrowi absolwenci
wyższych uczelni. A przecież był już rok 1989, Ojczyzna odzyskiwała wolność,
wojsko łaknęło nieskażonych komuną patriotów. Kazimierz Ujazdowski, dzisiejszy
wicemarszałek Sejmu, orędownik silnej armii, skory do pouczeń w sprawach
miłości Ojczyzny, odmówił Ojczyźnie, która wzywała go na przeszkolenie
wojskowe. Zasłonił się „żółtymi papierami”. To go kompletnie dyskwalifikuje
jako polityka i patriotę
Na pierwszym miejscu w Elblągu wystawiono szefa tamtejszej struktury PiS
Leonarda Krasulskiego. W 2004 r. wydział grodzki Sądu Rejonowego w Elblągu
skazał Krasulskiego za jazdę po kielichu. .
– To mają być ludzie, którzy potrafią się dobrze prezentować, także w swoim
życiu osobistym i lokalnym. Bez skandali, bez jeżdżenia po pijanemu, bez
przestępstw, bez nadużyć i chamstwa – zachwalał kandydatów Kaczyński. Okazuje
się, że PiS mierzy ludzi własną miarą. Prawomocny wyrok sądu za pijaństwo nie
ma wpływu na to, że kandydat –ęw oczach szefów swojej partii –ę„dobrze się
prezentuje”. Niewykluczone jednak, że po ujawnieniu przez media przeszłości
Krasulskiego straci on miejsce na listach PiS.
Nie tylko Leonard Krasulski, lider elbląskiej listy kandydatów PiS do Sejmu, ma
kłopoty z prawem.
• Mariusz Deckert, członek Rady Politycznej PiS i dyrektor kancelarii
prezydenta Lublina, jest oskarżony o próbę przekupienia radnego Ligi Polskich
Rodzin.Prokuratura skierowała akt oskarżenia do sądu. Sprawa jest w toku.
• Ok. 38 mln zł zawieruszyło się w śródmiejskim Zakładzie Gospodarowania
Nieruchomościami w Warszawie, a jego dyrektor Krzysztof Gerbszt, działacz PiS z
Mazur, zniknął.
Do budżetu dzielnicy – m.in. z rezerwy inwestycyjnej i nadwyżki budżetowej –
miało trafić dokładnie 59,8 mln zł. Do końca kwietnia na konto dzielnicy
wpłynęło niecałe 22 mln zł. Do dziś brakuje reszty. O defraudację podejrzany
jest Gerbszt.
• Marek Ast, lubuski wiceprezes PiS, wstawiał się za chłopakiem oskarżonym o
pobicie. Poręczył również za policjanta, który pod wpływem alkoholu spowodował
wypadek. Pół roku później trafił do aresztu, gdzie spędził cztery miesiące. W
zwolnieniu z aresztu pomogło mu poręczenie Asta.
• Jacek Ciechanowski, pełnomocnik PiS w okręgu pilskim, jest oskarżony o
wyłudzenie kilkuset mln starych złotych. Sprawa trafiła do sądu w 1994 r. Pięć
lat później Sąd Okręgowy w Poznaniu skazał go na dwa lata pozbawienia wolności
w zawieszeniu na pięć lat. Wiosną 2000 r. Sąd Apelacyjny podtrzymał wyrok.
Strona 3 z 3 • Znaleziono 103 wyników • 1, 2, 3